[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.I biało odbrzóz.A drzewa są ogromne.Nigdy nie widziałem tak wielkich drzew, nawet te, w których zaklętesą nieśmiertelne dusze, nie rosną tak wielkie.Istnieje pewna bardzo stara pieśń, znana wśródElfów.Pieśń o upiornym królu w płaszczu srebrzystym niczym promienie księżyca i koroniez liści.Kiedyś, gdy Ziemia była jeszcze młoda, a biało-czarny las przyjazny i zamieszkany przezdobre duchy, był wielkim władcą wszystkich Elfów.Teraz snuje się po straszliwie zmienioneji przerażającej swym ponurym ogromem puszczy, wiodąc ze sobą orszak widmowych ogników,potępiony i przeklęty.Kiedy usłyszysz jego zew. Och, zamilcz, proszę cię.Król Olch nie istnieje Elpis powiedziała to na głosi natychmiast pożałowała, bo szrama na policzku wrzasnęła we wściekłym proteście.Zapominasz o wszystkim kontynuował niezrażony.Całe twoje dotychczasowe życieprzestaje się liczyć, nic nie ma już znaczenia.Musisz dołączyć do orszaku i zapalić własny ognik. To tylko pieśń przerwała mu stanowczo po raz drugi. Nie ma żadnego króla i jegopotępionej świty.Dlaczego o tym mówisz?Nie wiem.Po prostu przypomniałem sobie, jak się czułem, kiedy po raz pierwszyusłyszałem ją z ust mojej matki, dawno temu.Przypomniałem sobie strach i to, jak zniknął, gdymatka zapewniła mnie, że to tylko pieśń.Może pragnąłem usłyszeć takie zapewnienie z twoichust? Ale tym razem to nie pomoże.Biało-czarny las.Stoimy przed biało-czarnym lasem.A wśróddrzew ktoś jest.I ten ktoś wcale nie jest przyjazny, nie ujawnia się, patrzy. Tak, wiem.Co nie zmienia tego, że to naprawdę tylko pieśń.Król Olch nie istnieje.A ten ktoś nam pomoże.Zaufajcie mi, proszę.Przez dłuższą chwilę nikt się nie odzywał.Ciszę przełamywał tylko szum liści,dobiegający od strony ściany lasu.Elpis zdała sobie sprawę, że nie słyszy ptaków.Od drzewdzieliła ich co prawda spora odległość, ale wyczulony elfi słuch powinien bez wysiłku uchwycićtrzepot skrzydeł czy najcichsze nawet trele.A z pewnym wysiłkiem srebrzyste i prędkieuderzenia małych serduszek.Mimo że klęczała wśród trawy, nie słyszała owadów, ani tychprzebiegających po zielonych zdzbłach, ani drążących korytarze w ziemi.Zadrżała.Nienaturalnąciszę przerywały tylko odgłosy zsuwania się w dół po monstrualnych, twardych łuskach.Toostatni z jej towarzyszy zdecydował się opuścić grzbiet smoka.I nagle ta cisza została brutalnie przerwana.Najpierw rozpaczliwym przekleństwemFarysa, zaraz po tym głuchym odgłosem brutalnego zderzenia ciała z ziemią i paskudnymchrzęstem pękającej kości, na dzwięk którego dziewczyna poczuła zimno w okolicy karku.Człowiek zawył krótko i zamilkł, na chwilę przestając oddychać, a kiedy znów zaczął, jegooddech rwał się i załamywał.Najwyrazniej nie miał już sił, by przeklinać.Właśnie wtedy czarodziejka zdała sobie sprawę, że on tego nie wytrzyma.Jakim nibycudem miałby wytrzymać, kiedy Wampirowi i Elfom brakło sił? Rasa Ludzi była o wiele słabszaod pozostałych, a on przecież dzielił z nimi wszystkie trudy, brak snu, brak porządnej czychociażby ciepłej strawy, a ostatnio szaleńczy lot, trwający tak długo, że ona sama zwątpiła, czyzdoła się utrzymać. W jądro własnych lęków.Tam, gdzie śmierć ich nie dosięgnie." Takbrzmiała inskrypcja na mieczu, tym, który sama Belial wykuła dla siebie, by go dobyć, kiedynadejdzie czas.Tak brzmiały słowa, które rozpoczęły ten lot.Słowa, które okazały się pułapką.Mogę wstać pomyślała.Wstanę.Dojdę do niego, a jeśli upadnę, będę się czołgać.Jestjeszcze we mnie tyle siły, by scalić kość i zamknąć ranę.Nie będę bezczynnie czekać na pomoc,która nie nadchodzi.Rozpaczliwym wysiłkiem udało jej się odepchnąć ziemię od siebie i poderwać ciało dokilku chwiejnych kroków.Było jej dziwnie lekko, jakby to nie ona walczyła o te niewielemetrów, jakby to nie jej brzuch i klatka piersiowa odpowiedziały na próbę krótkim, gwałtownymparoksyzmem bólu, który zgiął ciało w pół, jakby nie ona się potknęła.Zorientowała się, że znówklęczy na ziemi chwilę po tym, gdy ziemia z impetem walnęła ją w kolana i odruchowowyrzucone przed siebie otwarte dłonie.Zakasłała, w ustach znów czując smak krwi.W tej samejchwili zrozumiała, że nigdzie nie pójdzie, nie rzuci zaklęcia, bo w stanie, w jakim się w tej chwiliznajdowała, nie uda jej się zaczerpnąć ze swojego wnętrza i przeżyć, a co za tym idzie, utrzymaćprzy życiu Pistisa.Wśród drzew i liści ktoś się poruszył.Wiedziała to, słyszała, poczuła.Poruszył się.Niewyszedł do nich.Elfka zaklęła i uderzyła przeklętą ziemię zaciśniętą w pięść dłonią, czując jak znika ból,jak ginie gdzieś zmęczenie i strach, ulatuje senność.Tym, co pozostało, była wściekłość, dzikai pierwotna.Zaufaj potępionej i pozostań wierna wyborowi.Tak powiedziała Kelia, dziwna milczącakapłanka z warkoczem, która wydawała się im sprzyjać.Zaufała, jak jeszcze nigdy w życiu.Dokonała wyboru.Wierność.Czy wierność miała polegać na siedzeniu z założonymi rękamii przyglądaniu się, jak oni po kolei umierają? Więc nie będzie wierna.Nie, bo tej ceny nie byłagotowa zapłacić.Ani teraz, ani nigdy.Pomyślała o Belial, unoszącej się nad bezmiarem wód,wiele dni, miesięcy bez odpoczynku i bez wytchnienia, za jedyny cel mającej wypatrzenieskrawka suchego lądu, który nie będzie mogącymi okazać się zgubą skałami.O Belial, którejserce w każdej chwili mogło zostać roztrzaskane na tych skałach, bo to arka była sercem.O Lilith, wydającej na świat pokraczne dzieci w czeluściach Doliny Jęku, i poczuła palącązazdrość.Lilith pozwoliła dzieciom czerpać siły ze swojego wnętrza, czyniąc z siebie samejupiora, jednak utrzymując swoje potomstwo przy życiu.Ona nie mogła nawet tego.Nie miaław sobie nic, co mogłaby im dać.Nic, co pozwoliłoby im przetrwać. Nie, Elpis.Nie zrobiłabyś tego w jej rozmyślania wdarł się niespodziewanie ostry głosPistisa.Roześmiała się z goryczą, zaciskając palce na zdzbłach trawy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]