[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Analizował wszystko, co Verity kiedykolwiek powiedziała o Oldbury, o Kąty i Bowmanie, a nawet opowodach, dla których uciekła po ślubie.Swoją gotowość do tłumaczenia sobie, że odważyła się na to, rozgniewana, iż została oszukana, uznałteraz za głupotę.Tak, był skończonym, naiwnym głupcem.Jego początkowe podejrzenia nabierałycoraz większego prawdopodobieństwa.Uciekła do innego mężczyzny.Był pewny, że Katy Bowmanteż tak sądziła.Cóz, teraz Verity nie ucieknie.Ta droga została przed nią zamknięta.Jednak żadne prawo nie miałowpływu na jej uczucia.To było sedno problemu, z przerażeniem musiał przyznać w przeddzieńwyprawy na statki więzienia.Na razie był gotów odsunąć podejrzenia, by cieszyć się jej bliskością,radować się, iż jest z nim.Gdyby jednak okazało się, że serce Verity należy do innego mężczyzny, niezamierzał jej zatrzymywać.Całkowicie pochłonięty smutnymi myślami o końcu małżeństwa, minął Summerhaysa w klubie uBrooksa, nie zauważając go.Dopiero dzwięk własnego nazwiska wyrwał go z zamyślenia.- Czy ktoś umarł? Masz taką minę - stwierdził Summerhays, odsuwając dla niego krzesło nogą.Usiadł, odmawiając napicia się brandy.- Myślę o jutrzejszym dniu.- Nie sądzę, żebyś zamartwiał się zamiarem wykorzystania tej odrobiny władzy, jaką posiadasz.- Raczej nie.Summerhays przyglądał mu się długo i uważnie.A potem na jego twarzy pojawił się uśmiech, którympodbijał świat.- Na początku mojego małżeństwa udzieliłeś mi pewnej rady.Czy mam ci teraz odpłacić przysługą zaprzysługę?- Wtedy nie miałem pojęcia o małżeństwie.To jedyne usprawiedliwienie bagatelizowania przeze mnietwojej zazdrości.- A jednak, jeśli małżeństwo nie zostało zawarte z miłości, to była niezła rada.Ze romansów nie da sięuniknąć i byłbym głupcem, spodziewając się, iż będzie inaczej.- Tak, to dobra rada.Taki ze mnie cholerny mądrala, że posłałbym siebie do wszystkich diabłów.Patrzył przed siebie pustym wzrokiem, czepiając się jednak, jak ostatniej deski ratunku, owejniegdysiejszej mądrości.Nieco mu poprawiła samopoczucie, ale ciężar w piersi pozostał, złeprzeczucia również.- W takim razie go nie zabiję, skoro twierdzisz, że mam rację -stwierdził ponuro.- To ładnie z twojej strony.To, co ją kiedyś z nim łączyło, jej przeszłość, nie ma teraz znaczenia, aprzyszłości nie sposób przewidzieć.Tyle że przeszłość miała znaczenie i mogła wpłynąć na przyszłość.Był tego pewien.A to, komu Verityodda swoje ciało, było w tym wszystkim najmniej ważne.Do końca dnia nie mógł się opędzić od przygnębiających myśli.Z tym większą intensywnościąodczuwał tej nocy rozkosz.Kochał się z nią powoli i długo, smakując wszystko, co miała dozaofiarowania, i doprowadzając ją do ekstazy w kolejnych orgazmach.Złączony z nią, przytrzymywał jej uniesione nogi i wpatrywał się, ponad nią, jak namiętność zmieniarysy jej twarzy.Przy każdym pchnięciu jego umysł, ciało i krew wyśpiewywały gniewnie słowo moja", jakby potęga tego słowa mogła wypalić piętno w jej sercu i duszy.Zdumiał ją.Nie sądziła, że jeszcze ją czymś zadziwi, ale tej nocy tak się stało.Nigdy dotąd rozkosz niebyła tak słodka, doznania tak silne.Trzymał ją w objęciach niczym bezcenny skarb i wzruszenieścisnęło jej serce.Całym sobą domagał się, by mu się całkowicie oddała.Nie pojmowała tego, ale się nie broniła.Gdyjąbrał, uległą, przepełnioną bezmiarem uczuć, straciła oddech.Odczuła w sobie bolesną pustkę, kiedy się z nią rozłączył i opadł na łóżko obok niej.- Nie będzie mnie, kiedy się obudzisz - powiedział.- Mam coś do załatwienia wcześnie rano.To nie był, według niej, odpowiedni moment, żeby mówić o takich przyziemnych sprawach.Ta nocdomagała się innych słów.Czułych i pełnych obietnic.Uciekła znad przepaści i wkroczyła w świattajemnic i cudów, a jego głos sprowadził ją z powrotem na ziemię.- A mnie nie będzie, kiedy ty wrócisz.Spotykam się z przyjaciółkami.Daphne zorganizowała dla nasspotkanie z panem Banksem w Kew Gardens i zwiedzanie tych prywatnych ogrodów.- Możesz spędzić z przyjaciółkami kilka dni - oznajmił, siadając i sięgając po ubranie.Niespodziewała się, że tak wcześnie, zanim ona zaśnie, opuści jej sypialnię- Chętnie.Wróciłybyśmy twoim powozem do Cumberworth, a powóz odeślę potem tutaj.- Najrzadsze Kwiaty.Znowu wszystkie razem.To ci się będzie podobało.Zobaczę cię zatem za kilkadni, jeśli nie wcześniej.Pocałował ją i smutna słodycz pocałunku wzruszyła jąjeszcze raz tej nocy, tak jak jego pierwszepieszczoty.Przepełniał go głęboki smutek, czuła to, bo smutek przepływał do niej w pocałunku.- Zapomniałeś szpady - zauważył Summerhays.- Nie potrzebuję szpady, żeby strażnik wiedział, z kim ma czynienia.Castleford może jej potrzebuje,aleja nie.- Popatrzył na imponujący jacht, który dziesięcioosobowa załoga przygotowywała do rejsu.- Płyniemy tylko w dół rzeki, nie do Francji.- Z pewnością oficerowie tych statków od razu będą wiedzieli, z kim mają do czynienia, widząc jachtCastleforda.- Ma dwie minuty, żeby przywiezć tutaj swój tyłek, albo odpłynę jachtem bez niego.- Nawet dwieminuty to za długo.Skoro pozwolił, by przeważyły w nim ckliwe uczucia, i postanowił postąpićwobec Verity szlachetnie, nawet wbrew własnemu dobrze pojętemu interesowi, nie chciałzastanawiać się dłużej nad własnym szaleństwem.- Oto i on.- Summerhays wytężył wzrok, wpatrując się w drugi koniec mola.- A niech to, nie jest sam.Nie, nie był.Szedł żwawo, z dwiema kobietami po bokach i z butelką wina w ręce.- One nie popłyną - oznajmił Hawkeswell, gdy Castleford podszedł dostatecznie blisko.- Oczywiście, że popłyną.To mój jacht.Wchodzcie, śliczne gołą-beczki.- Podprowadził je do jednegoz członków załogi, który przerzucił każdą z dam z rozmachem przez burtę.- Dowiedziały się, że ranowybieram się na jacht, i chciały mi towarzyszyć, aja uwielbiam kobiecą wdzięczność - wyjaśnił.Wydawał się dosyć trzezwy, ale Hawkeswell i tak wyjął mu wino z ręki.Castleford nie sprzeciwił się.- Zapomniałeś szpady - powiedział, poklepując własną.- Rzeczywiście.Masz szczęście.- Panowie, odpływamy - oznajmił Castleford.- Wyruszamy na spotkanie z tajemnicą i przygodą.Azatem w drogę.Rozwińcie główny żagiel i tak dalej, i tak dalej.Zdaniem obu ladacznic był niezrównanie dowcipny i błyskotliwy.On także tak sądził.Summerhayswestchnął i wskoczył na pokład.Hawkeswell za nim, z jak najgorszymi przeczuciami.- Nie ma potrzeby rozwijać żagli, milordzie - odezwał się jeden z marynarzy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]