[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Hazar! – krzyknęła za nim.– Dlaczego?Zatrzymał się znowu.– Dlaczego co? – rzucił gniewnie.Po bladych policzkach dziewczyny toczyły się paciorki łez.– Dlaczego to zrobiłeś? – wyszeptała.– Czemu nie powiedziałeś, że to ja? Czemu zabrałeś sakiewkę?Na ustach żołnierza pojawił się brzydki, pogardliwy grymas.– Bo nie przeżyłabyś kary, głupia.Rozumiesz?Potrząsnęła głową.– Nie? Trudno.– Wzruszył ramionami i skrzywił się, bo rany na plecach zabolały.Odwrócił się, żeby odejść.Znów złapała go za rękaw.– Ale dlaczego dla mnie to zrobiłeś? Hazar, błagam, powiedz, dlaczego dla mnie?Rysy Gmiel wykrzywiła rozpacz i jakieś nieokreślone, gwałtowne uczucie, jakby od odpowiedzi zależało jej życie.– Myślałem.– zaczął i urwał.Co myślał, do cholery? Że między nimi zrodziła się jakaś więź? Przyjaźń? Że dzięki niej oboje rozproszą samotność? Że było mu żal, że chciał okazać Gmiel, brzydkiej, niczyjej jak bezpański pies, trochę serdeczności? Chciał stanąć po jej stronie, bo o niego też nikt się nie troszczył? Za dużo oczekiwał.W końcu byli tylko przygodnymi towarzyszami podróży.Wyszarpnął rękę z uścisku.– Nieważne – burknął.– Pomyliłem się.Tym razem nie pobiegła za nim.Twarz miała woskową, martwą.Łzy znaczyły policzki brudnymi smugami.– Hazar! – zawołała jeszcze raz słabo.Nie zatrzymał się.Szedł przed siebie, z rękami wbitymi w kieszenie i z gorzkim, zimnym ciężarem w sercu.* * *Zanim ponownie spotkał Gmiel, minęło pięć lat.Jechał z listami od księcia Eligosa do markiza Forneusa.W armii Eligosa służył od trzech lat.Powiodło mu się.Dorobił się bojowego smoka, własnych mieczy i niezłego trzosu oszczędności.Książę był rozumny, sprawiedliwy, dbał o swoich żołnierzy, a przy tym płacił przyzwoity żołd.Sytuacja w Głębi powoli się stabilizowała.Waśnie wygasały.Ale Eligos nie zamierzał zmniejszać liczebności oddziałów.Był urodzonym dowódcą, kochał wojsko i nie wyobrażał sobie, że mógłby stać na czele nędznej garstki wojaków.Hazar, dzięki bystrości i uczciwości, awansował szybko, zdobywając zaufanie księcia.Teraz wypełniał właśnie poufną, kurierską misję.Nie musiał się spieszyć.Miał podróżować w zwykłym tempie, aby nie wzbudzać podejrzeń.Najważniejsze, żeby przesyłka dotarła do adresata.Do Ers, niewielkiego miasta w zachodniej części Trzeciego Kręgu, przybył w południe.Ponieważ od czterech dni nocował pod gołym niebem, postanowił zatrzymać się w gospodzie, a w dalszą drogę ruszyć dopiero nazajutrz.Zostawił smoka w stajni, zjadł ciepły posiłek i wybrał się na przechadzkę po mieście.Dotarł na nieduży plac targowy.Kupował właśnie głębiańskie owoce, zwane „jabłkami Ewy”, gdy zobaczył Gmiel.Wybierała rzepy na sąsiednim straganie.Przytyła trochę.Miała na sobie ciemną, prostą suknię mieszczki, a mysie włosy podtrzymywał grzebień o sierpowatym kształcie.Towarzyszyła jej zażywna służąca z koszem przewieszonym przez ramię.Hazar ucieszył się na widok Gmiel.Na drugi dzień po rozstaniu błąkał się długo po ulicach Rax, lecz nie zdołał jej odnaleźć.Trochę żałował, że dał się wówczas ponieść emocjom.Po latach złość całkiem mu przeszła.Ucieszył się, że Gmiel jakoś sobie poradziła.Nie chciałby jej spotkać w lazarecie dla żebraków albo w tanim burdelu.Podszedł do obu demonie, uśmiechnął się szeroko.– Hej, Gmiel.Nie spodziewałem się, że cię jeszcze zobaczę.Wyglądasz jak prawdziwa mieszczka.Bardzo się cieszę, że ci się powiodło.Odwróciła się, niby smagnięta batem.Trójkątna twarz skurczyła się, w oczach zapłonął strach i niechęć.– Nie znam was, żołnierzu – powiedziała zimno.– Odejdźcie.Hazar, zdumiony, cofnął się o krok.Rozłożył ręce.– Daj spokój, Gmiel.Nie chowam urazy.Nie masz się czego bać.Chciałem się tylko przywitać.– Pomyliliście się, żołnierzu.Nie znam was, już mówiłam.– Głos był ostry, zimny jak sopel lodu.Twarz napięta, ruchy sztywne.– Gmiel.To ja, Hazar.Nie udawaj, że nie poznajesz.Gruba służąca obrzuciła oboje podejrzliwym wzrokiem.Na policzkach Gmiel wykwitły dwie czerwone plamy.– Nie poznaję, bo nie znam.I nie nazywam się Gmiel.– Nie? – parsknął zirytowany.– Od kiedy?Zaciśnięte, blade usta demonicy drgnęły.– Od zawsze.Odejdźcie, żołnierzu, bo wezwę straż.Pobladł, pochylił się nisko.– I co mi zrobią? Wychłoszczą?Odwróciła wzrok.– Odejdźcie, żołnierzu – syknęła.– Pomyliliście się [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szamanka888.keep.pl