[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pozbawiony dłoni i kolan, padał, a odcięte głowy rozrywały jego trzewiai mięśnie.Wkrótce samotna głowa dołączała do pozostałych.Gdzie indziej z bezwładnych, potwornie wychudzonych Golców wyciekałorozkładające się ciało.Ich skóra przypominała worki napełnione cieczą, której jużniewiele w środku pozostało.Do tych Czarne też się nie zbliżały.Znęcały się zaś nad grupą stojących obok ludzi.Może dlatego, że nie chcieli kaleczyćsię nawzajem.Czarne jednych dusiły dłońmi, innym odgryzały uszy, jeszcze innymwyrywały włosy.Jakiś Czarny przydeptywał głowę leżącej kobiety, jednocześniewykręcając i wyrywając po kolei palce jej stóp.Odrywał jeden po drugim, kobietaprzerazliwie krzyczała i wiła się z bólu.Urwane palce odrzucał na kupkę.Ale kobieciepalców nie ubywało, chociaż kupka rosła.Golcy się nie buntują, jednak ci w tej okolicy najwyrazniej zachowali się inaczej, bowłaśnie cały oddział Suchych uzbrojonych w piki zapędzał gołych ludzi do stalowychwrót.Golcy nie bronili się czynnie, jednak wygrażali i złorzeczyli zbrojnym.Niektórych sadzano na krześle z wysoką belką przybitą do oparcia.Do belki z koleiprzymocowano opaskę z blachy, którą Suchy zakładał na szyję siedzącego Golca.Następnie, kręcąc ślimacznicą, zaciskał blaszaną opaskę na szyi Golca, aż mu odpadłagłowa.Wtedy wrzucał ją na przejeżdżający wóz wyładowany ludzkimi czaszkamii uciętymi głowami, a na krześle sadzał następnego.Suchy, w garnkowatym hełmie,powoził, drugi siedział na oklep na wychudzonym koniu ciągnącym wóz.Ucięte głowywyły lub gwizdały na dorzucaną, czaszki kłapały żuchwami.Woznica uciszał harmider,tnąc przez nie batem.W końcu obaj wozacy znalezli wolny dół w ziemi i tam zrzucilikłapiący ładunek.Następnie widłami wyrównali warstwę, żeby głowy się nie piętrzyły,i wrócili po następne.Na smolistym niebie zajaśniała samotna gwiazda.Jasny punkt szybko rósł,zostawiając za sobą smugę światła.Wkrótce rozświetlał swym blaskiem otoczenie.Naglerozległa się potężna eksplozja, grzmot naddzwiękowca, dalej przedłużony w ciągły huk,przerazliwy świst rozcinanego powietrza i ogłuszający ryk jakby kilku silnikówodrzutowych.Na Golce, na Czarne w szaleńczym, orlim ataku pikowała smukła,połyskliwie srebrzysta postać o złotych rozwianych włosach i ostrych, złocistychskrzydłach.Na blaszanych ostrzach lotek powietrze płonęło.Przerazliwy wizg płaszczyznnośnych tnących powietrze chciał rozerwać mózg.Niezwykły lotnik, o pięknej, leczgroznej twarzy, spokojnym, chłodnym spojrzeniem omiatał rosnące postacie.Ramionatrzymał wyciągnięte przed sobą dla zachowania równowagi.Błyszcząca metalicznie szataleciutko odkształcała się przy szaleńczych skrętach lecącego.Nad dymiącą ziemią, nadbłotnistymi dołami nagle wyrównał lot i w nieprawdopodobnie ciasnych skrętach jakludzka jaskółka pognał między grupami dręczonych Golców i zapracowanych Czarnych,zostawiając za sobą smugę blasku, a co skręt oślepiając ich rozbłyskami światła.Czarneodruchowo kuliły się, unikając zderzenia.Nagle pióra ułożyły się w hamulec aerodynamiczny.Wizg ciętego powietrza zmieniłton.Rozsiewany blask stracił na intensywności.Szalony lotnik zniżył się do samej ziemi,ostro przyhamował i z jednego z dołów wypełnionych cierpiącymi ludzmi podniósł rudąstaruchę.Szpetną, zgarbioną, niemal łysą, o skórze pokrytej liszajem i usianejkrwawiącymi, szarpanymi ranami, śliską od mieszaniny potu, krwi i łez.Wyrwał kobietęz ramion dręczących ją towarzyszy.Odpowiedział mu wściekły jazgot tysięcy gardeł Golców, wygrażanie tysięcy pięści.Rozwścieczone Czarne miotały kamieniami, gorączkowo odsuwały płaty darni,odsłaniając dziesiątki, setki armat, rusznic i machin miotających.W chaotycznejkanonadzie zginął ryk przelatującego, który zręcznymi manewrami unikał trafień.W błyszczących metalicznie, jednak niewątpliwie żywych ramionach dzierżył uniesionąkobietę.Ta młodniała w oczach: już miała gładką skórę, jej owalną twarz o pięknychrysach i migdałowo wykrojonych zielonych oczach otaczała płonąca nawałnica włosów.Ledwie ruda z podziwem obejrzała swe wyśmienite ciało, a już jej gibka sylwetkao prostych nogach, jędrnych piersiach i wąskiej talii skryła się w zgrabnie skrojonej,seledynowej sukni, na twarzy wyschły łzy, zamiast rozpaczy i beznadziei zagościłyradość, zaciekawienie i fascynacja wspaniałą przygodą.Już za żadną cenę nie wróciłabydo błotnistych dołów, pełnych dręczących się nawzajem ludzi, skąd przecież wydobył jąledwie cień jej własnej nadziei.Teraz biła już w nich cała obrona przeciwlotnicza.Odsłoniły się zamaskowanestanowiska: ciężkie mozdzierze siały w zenit setkami odłamków; granatnice miotałydziesiątkami drążonych skorup eksplodujących na wysokości; drewniane, wkopanew ziemię, spięte kutymi obręczami lufy pod stromymi kątami paliły w niebo kamiennymikulami; arkabalisty słały za nimi igły płonących strzał.Miotacze rzygały kulami płynnegopłomienia.Dziesiątki maskujących płatów darni, rozpiętych na rusztowaniach z desek,leżały odrzucone przez obsługę stanowisk artyleryjskich jak stare materace.Międzywybuchami dało się słyszeć komendy wydawane chrapliwym wrzaskiem.Czarne,w garnkowatych hełmach na głowach, uwijały się jak w ukropie.Lawina ogniaartyleryjskiego leciała w niebo. Ależ tego tu mają , zadziwił się Adams. Są nawet najcięższe działaprzeciwlotnicze z drugiej wojny światowej kalibru 12,8 cm, a tych kalibru 8,8 cmdziesiątki.Chyba strzelali wszyscy Czarni, Golcy miotali kamieniami, wrzeszczeli, wygrażalilub przynajmniej wykrzywiali się wrogo.Potworna siła ognia musiała strącićzłotoskrzydłego, jednak załogi kolejnych stanowisk artyleryjskich wadziły się ze sobą,nawet wymieniały kuksańce.A lotnik potrafił to wykorzystać.Wymknął się prawie wszystkim pociskom.Jedynieodłamki potargały szatę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]