[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Alena moje i ojczyzny nieszczęście przekonałem się, że on nie był charakternikiem.Bo już kiedynasze zaczęły się interesa plątać, pan Sawa przedsięwziął próbować, czy mu się uda wziąćWarszawę, zebrał z różnych komend do tysiąca jazdy, między którymi i ja mu się dostał; szli-śmy więc lasami powiatu radomskiego; często udawało się nam gromić oddziały moskiew-skie, nawet pod Jedlińskiem Drewiczaśmy zbili i może byśmy go samego wzięli, gdyby panregimentarz Potocki nie był się o jedną godzinę spóznił; ale taki wzięliśmy przeszło pięćdzie-siąt jego huzarów, których wszystkich kazał pan marszałek zakłuć i pastwiono się nad nimi.Pan Sawa był ludzki i z niewolnikami moskiewskimi łagodnie się obchodził; ale że Drewiczwielkie okrucieństwa popełniał, żonom konfederatów piersi odrzynał i niewolnikom skóry zramion zdzierał, by im wyloty wiszące robić - więc równym okrucieństwem się odpłacał nie-wolnikom jego komendy.Po tym zwycięstwie poszliśmy dalej, zawsze dążąc ku Warszawie;Suwarow, natenczas brygadier, we cztery tysiące ludzi oddzielił się, by nas ścigać, i zastąpiłnam drogę pod Mszczonowem.Sawa, choć nierównej siły, odważył się pójść wstępnym bo-jem.Mszczonów był w ręku Moskali; staw wielki przedzielał ich od nas, a grobla długa pro-wadziła do miasteczka.Już jazda moskiewska przeszła była groblę i piechota zaczynała przeznią przechodzić.Pan marszałek chciał napaść na jazdę, nim piechota przejdzie, i skrzydłem jąatakując, od grobli oderżnąć.Na to uszykował do boju prawie cały swój korpus, pana woje-wodzica wołyńskiego zostawiwszy w odwodzie z półtorasta końmi.Dobrze się udało było, bozaraz uderzył na nich, że zaczęli uciekać w nieporządku, i już ich był oderżnął, ale nad samągroblą na wzgórzu stały harmaty moskiewskie, które jak dały ognia, od pierwszego wystrzałupan Sawa dostał kartaczem w udo, że spadł z konia.Była to jego rana pierwsza i ostatnia.Kozacy, co byli do niego jak do ojca przywiązani, widząc go rannym, okropnie się pomieszali(oni to mieli go za charakternika), podnieśli go, a on z największą przytomnością oddał ko-mendę regimentarzowi zakroczymskiemu Lelewelowi, zlecając mu, by ścigał pierzchającąjazdę moskiewską, a sam się kazał zanieść do karczmy, pod którą stał wojewodzie wołyński zodwodem, gdzie i ja się znajdowałem.Zaczęliśmy obwiązywać, jak umieli, ranę pana Sawy.Cierpiał mocno, jak widać było potwarzy, ale najmniejszego jęku nie wydał, tylko wszystko patrzał na komendę swoję, którąpanu Lelewelowi był oddał.Ale ten jej rady dać nie mógł; bo jak się spostrzegli, że nie Sawaich prowadzi, pierzchnęli tak, że uciekający Moskale opatrzyli się i na nowo zaczęli się szy-kować.Pan Sawa widząc, że dobrowolnie nasi na zgubę idą, choć udręczony boleściami, ka-zał wynieść kołyskę z karczmy i ją przywiązać do dwóch koni swoich najlepszych, na których72 posadził doświadczonych Kozaków, a samego siebie kazał włożyć w kołyskę, tak że międzydwoma Kozakami na powietrzu wisiał, i kazał sobie podać proporzec.Tak niebezpiecznie iniewygodnie siedząc, uszykował nasz odwód i zakomenderował naprzód, aby do powrotuzmusić uciekających żołnierzy.Jakoż oni na widok wodza opamiętali się, który wisząc mię-dzy końmi na powietrzu, przy najokropniejszych bólach do ataku nas wszystkich prowadził,złamał szyk moskiewski i zmusił ich do ucieczki.Ale wszystko było za pózno.Już i piechotamoskiewska, i armaty przeprawiły się były przez groblę.Jak zaczęli więc dawać ognia na nas,sam pan Sawa pomiarkował, że nie ma nic do czynienia, tylko albo uciekać, albo doczekaćsię, aż co do jednego nas wszystkich ubiją.A że boleści jego coraz więcej się wzmagały, żeod rozumu aż odchodził, tyle tylko że korpus odprowadził poza Mszczonowską Wolę, a prze-dzieliwszy się wsią od ścigającej nas kawalerii moskiewskiej, która, dwa razy rozsypana, potrzeci raz na karku nam siedziała, z dwóch stron kazał wioskę podpalić.A wiatr był tak wiel-ki, iż wkrótce cała objętą została płomieniem; to wstrzymało czas jakiś Moskalów.Dopieropan Sawa na dwie części podzielił swój korpus.Dowództwo jednej oddał wojewodzicowiwołyńskiemu, a drugiej poruczył panu Lelewelowi, zalecając im najmocniej, aby każdy innądrogą się cofał ku krakowskiemu województwu i nigdy nie łączyli się z sobą; a sam z dwomaKozakami i ze mną, co nie chciałem jego odstąpić, został, żegnając się z swoimi, których po-cieszył przyrzeczeniem, że jak tylko się wyleczy, ich znajdzie, gdzie by oni nie byli.Myśmywszystkie konie zostawili przy komendzie, a.jego na rękach w las piechotąśmy unieśli ipierwszą noc przepędziliśmy między krzewinami pod gołym niebem, ratując, jak można było,pana marszałka, który coraz był słabszy, że aż ustawicznie omdlewał.Nazajutrz z rana błą-kając się po lesie natrafiliśmy na chałupę jednego z podleśniczych mszczonowskiej puszczy itam oddawszy się Bogu, na oślep do chałupy weszli; bo trzeba koniecznie było w spokojnymmiejscu złożyć pana Sawę, inaczej byłby nam skonał w rękach.A podleśniczy pokazał siępoczciwym szlachcicem i ojczyznie wiernym, a choć ubogi i obarczony dziećmi, ostatkiem znami się podzielił.Poprzebierał mnie i Kozaków za gajowych, pościel swoją w zamkniętejkomorze posłał i na niej marszałka złożył, gdzie podleśniczyna jego pilnowała; a sam w nocywózkiem udał się do Mszczonowa, skąd %7łyda cerulika przywiózł.Ten opatrzył rany panaSawy, którego udo tak było spuchnięte, że wszystko trzeba było na nim pokrajać.Boleści taksię odnowiły za pierwszym opatrzeniem, że nie mógł wytrzymać i jęknął kilka razy, a potemzemglał, żeśmy go ledwie ocucili.A przyszedłszy do siebie, powiedział nam:- A co? Wszak przekonaliście się, żem nie charakternik [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szamanka888.keep.pl