[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Podczas natarcia przedostanę się do Ghasta Rhymiego, aby dowiedzieć się o wszystko, co dla mnie najważniejsze.Reszta mnie nie obchodziła.Nie dbałem o to, że zginie wielu leśnych ludzi.Niech sobie giną.I tak pozostanie jeszcze wystarczająco dużo niewolników, kiedy nadejdzie mój czas.Teraz nic nie było w stanie mnie powstrzymać.Norny walczyły wraz ze mną.Nie mogłem zawieść.Na terenie Zamku panował ożywiony ruch.Wydobywające się z niego odgłosy przenikały do nas przez spokojną nocną ciszę.W światłach tam i z powrotem poruszały się postacie.Olbrzymia brama rozwarła się gwałtownie, odsłaniając buchającą złocistą jasność i sylwetki tłoczącej się chmary jeźdźców.Z Zamku wyruszyła procesja.Usłyszałem melodyjny szczęk łańcuchów i zrozumiałem wszystko.Tym razem ofiary jechały przykute do swoich koni, żeby nie znęciły ich dobiegające z lasu syrenie głosy.Wzruszyłem ramionami.No cóż, niech idą na śmierć.Llyr musi mieć swoją ucztę, dopóki istnieje.Lepiej, żeby to byli tamci niż Ganelon złożony w ofierze w Złotym Oknie.Widzieliśmy, jak oddalają się mroczną drogą i słyszeli dzwonienie łańcuchów.Tamten na wysokim koniu, okryty podnoszącym się w ramionach płaszczem - to Matholch.Poznałem tego chytrego lisa po sylwetce.Rozpoznałbym go również dlatego, że przycupnięty obok mnie Lorryn ruszył gwałtownie z miejsca, ale szybko się pohamował.Usłyszałem tylko jego świszczący oddech.- Pamiętaj.On jest mój! - huknął mi wprost do ucha.Następnie na małym koniu przejechała drobna postać Ede-yrn.Miałem wrażenie, że ciemności przeszywa jej lodowaty oddech.Wreszcie pojawiła się Medea.Kiedy nie mogłem już dojrzeć w dali sylwetki czarodziejki, kiedy z jej białej szaty pozostał tylko blask, a szkarłatny płaszcz wtopił się w ciemność, odwróciłem się do Lorryna.Myśli zaczęły mi wirować, a zmienione plany stały się chaotyczne.Znalazłem się pod jakimś nieznanym przymusem, któremu nawet nie próbowałem się opierać.Nigdy nie widziałem ceremonii składania ofiar w Caer Secaire.To jedna z białych plam w mojej pamięci, stanowiąca niebezpieczną pustkę.Dopóki Ganelon nie przypomni sobie Sabatu, dopóki nie przyjrzy się Llyrowi przyjmującemu ofiary w Złotym Oknie, dopóty nie będzie mógł na tyle sobie zaufać, aby wydać walkę Zgromadzeniu i Llyrowi.Tę lukę trzeba koniecznie wypełnić.Nagle poczułem w sobie przemożną ciekawość.Czyżby tylko ciekawość? A może to.przyciąganie Llyra?- Lorryn, zaczekaj na mnie tutaj - wyszeptałem w ciemności.- Musimy mieć pewność, że wjechali do Caere Secaire, by rozpocząć Sabat.Nie chcę atakować, dopóki się nie upewnię.Czekaj na mnie.- Lorryn poruszył się na znak sprzeciwu, ale zanim zdołał cokolwiek powiedzieć, już mnie przy nim nie było.Wydostałem się na drogę i popędziłem cicho, prawie bezgłośnie za wijącą się procesją, która zmierzała w kierunku doliny na Mszę Świętego Secaire'a, na Czarną Mszę.Kiedy biegłem, wydawało mi się, że w powietrzu, którym oddycham, czuję unoszący się zapach Medei.Szał nienawiści i miłości do niej ścisnął mi gardło.Musi umrzeć pierwsza, obiecywałem sobie w ciemności.Zauważyłem, jak olbrzymie żelazne wrota prowadzące do Caer Secaire zatrzasnęły się za ostatnim z procesji.Wewnątrz Caer panowała ciemność.Tamci, jeden za drugim, wjechali spokojnie do środka i pogrążyli się w jeszcze głębszym mroku.Wrota szczęknęły za nimi donośnie.Jakaś cząstka pamięci Ganelona, ukryta pod powierzchnią świadomych myśli, nakazała mi skręcić pędem w lewo za węgieł olbrzymiego muru.Usłuchałem posłusznie tego impulsu, niczym lunatyk podążający do nieznanego celu.Pamięć zaprowadziła mnie pod majaczący w ciemnościach mur obronny, nakazując położyć na nim dłonie.Były tam wykute wyraźne wzory spiralnych ornamentów, wijące się na ciemnych kamiennych ścianach jak pędy pnącej rośliny.Wymacywałem pod palcami krzywizny, zastanawiając się, jak to się dzieje.Po chwili mur poruszył się pod moimi dłońmi.Spiralne ornamenty, stanowiły swego rodzaju klucz.Brama stanęła otworem.Pochłonęła mnie ciemność.Z ufnością szedłem naprzód, przedostając się z czarnej nocy przez czarną bramę do jeszcze czarniejszych mroków.Moje nogi znały drogę.Pod stopami, w ciemności, wyrosły mi teraz schody.Spodziewałem się ich i dlatego się nie potknąłem.Niezwykłe było to moje poruszanie się w tak obcym i niebezpiecznym terenie.Nie wiedziałem, ani dokąd szedłem, ani dlaczego to robiłem, wiedząc jednak, że moje ciało odnajdzie właściwą drogę.Kręte schody coraz bardziej pięły się w górę.Tam musiał być Llyr.Czułem jego pełną nienasyconej żądzy obecność, napierającą na moją świadomość.Wrażenie to wielokrotnie przybierało na sile w miejscach, gdzie były wąskie szpary w murze [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szamanka888.keep.pl