[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Umieszczone na ścianach, niezbyt wysoko nad stołami,klepsydry wypełnione białym piaskiem odliczały sekundy i minuty, dopóki kel-nerka nie dokończyła kalkulacji i nie podała tego, co zamówiono.Tawerna byłazwykle pełna, stali, wierni goście czekali na chodniku przed wejściem.Lou Lazarov lubił Klepsydrę , bo w jej mrocznym wnętrzu dobrze się pro-wadziło poufne rozmowy.Krótkie rozmowy, nie trwające dłużej niż pięćdziesiątdziewięć minut.Lubił ją, bo nie znajdowała się na terenie Little Italy, a on nie byłWłochem i chociaż stanowił własność Sycylijczyków, nie musiał jadać ich potraw.Lubił ją, bo urodził się i spędził pierwsze czterdzieści lat życia na Broadwayu.Po-tem główna kwatera przeniosła się do Chicago i Lazarova także tam przeniesiono.Ale interesy wymagały jego obecności w Nowym Jorku przynajmniej dwa razyw tygodniu i jeśli konieczne było spotkanie z równym mu pozycją przedstawicie-lem innej rodziny, Lazarov zawsze proponował Klepsydrę.Tubertini miał takąsamą pozycję, może nawet nieco wyższą.Zgodził się, acz niechętnie, na Klep-sydrę.240Lazarov przyszedł pierwszy i nie musiał czekać, aż zwolni się stolik.Wiedziałz doświadczenia, że o czwartej tłum maleje, szczególnie w czwartki.Zamówiłkieliszek wina.Kelnerka odwróciła klepsydrę nad jego głową i wyścig się roz-począł.Usiadł przy stoliku blisko wejścia, twarzą do okna, plecami do sali.Byłciężkim mężczyzną o masywnej klatce piersiowej i pokaznym brzuchu.Oparł sięciężko o przykryty czerwonym, kraciastym obrusem stół i obserwował ruch naCzterdziestej Szóstej Ulicy.Tubertiniemu udało się nie spóznić.Uprzejmie uścisnęli sobie ręce.Tubertiniprzez chwilę przyglądał się z pogardą maleńkiej sali.Posłał Lazarovowi plastiko-wy uśmiech i spojrzał na swoje miejsce przy oknie.Wypadło mu siedzieć tyłemdo ulicy, co go mocno irytowało.I było niebezpieczne.Ale na zewnątrz czeka-ło w samochodzie dwóch jego ludzi.Postanowił być uprzejmy.Zręcznie obszedłniewielki stolik i zajął swoje miejsce.Wyglądał niezwykle elegancko.Miał trzydzieści siedem lat i był zięciem sa-mego starego Palumba.Poślubił jego jedyną córkę.Piękny, szczupły, opalony,krótkie czarne włosy miał zaczesane do tyłu.Zamówił czerwone wino. Jak się ma mój przyjaciel Morolto? zapytał z olśniewającym uśmie-chem. Znakomicie.A pan Palumbo? Czuje się bardzo zle.I jest w bardzo złym humorze.Jak zwykle. Proszę przekazać mu pozdrowienia. Oczywiście.Podeszła kelnerka i spojrzała groznie na zegar. Tylko wino powiedział Tubertini. Nie jestem głodny.Lazarov zajrzał do menu i podał je dziewczynie. Ryba saute i jeszcze jeden kieliszek wina.Tubertini zerknął na swoich ludzi w samochodzie.Sprawiali takie wrażenie,jakby spali. No więc, co złego dzieje się w Chicago? Nic złego.Po prostu potrzebujemy trochę informacji, to wszystko.Sły-szeliśmy z nie potwierdzonych oczywiście zródeł, że macie zaufanego człowiekagdzieś głęboko w FBI, gdzieś w pobliżu Voylesa. A jeśli mamy? Potrzebujemy od niego pewnej informacji.Mamy małą filię w Memphisi fedowie cholernie ostro próbują ją rozpracować.Podejrzewamy, że jeden z na-szych pracowników współpracuje z nimi, ale nie mamy pewności. A jeśli się upewnicie, że to prawda? Wytniemy mu wątrobę i nakarmimy nią szczury. Poważna sprawa, co? Cholernie poważna.Coś mi mówi, że FBI namierzyło naszą małą filię,i wszyscy się trochę denerwujemy.241 Powiedzmy, że nazywa się Alfred i że jest bardzo blisko Voylesa. W porządku.Potrzebujemy od Alfreda prostej odpowiedzi.Chcemy wie-dzieć, czy nasz pracownik współpracuje z fedami.Tak albo nie.Tubertini spojrzał na Lazarova i pociągnął łyk wina. Alfred specjalizuje się w prostych odpowiedziach.Preferuje warianty takalbo nie.Korzystaliśmy z niego dwukrotnie, zawsze w sytuacji krytycznej, i w obuwypadkach były to pytania typu: czy agenci pojawią się tu albo tam? Jest bardzoostrożny.Nie sądzę, by mógł dowiedzieć się wielu szczegółów. Czy jest dokładny? Diabelnie dokładny. Więc chyba będzie mógł nam pomóc.Jeśli odpowiedz będzie brzmiała: tak,postąpimy w stosowny sposób, jeśli: nie, nasz pracownik zostanie zdjęty z haczy-ka i interesy potoczą się dawnym torem. Alfred jest bardzo drogi. Tego się obawiam.Ile bierze? Pracuje w FBI od szesnastu lat i robi wspaniałą karierę.Dlatego działaostrożnie.Ma wiele do stracenia. Ile bierze? Pół miliona. O, cholera! Oczywiście musimy mieć z tej transakcji mały profit.Już po wszystkim.Ostatecznie Alfred jest naszym człowiekiem. Mały profit? Naprawdę mały.Większość bierze Alfred.Wiesz, rozmawia z Voylesemcodziennie.Pracuje dwa pokoje obok. W porządku, zapłacimy.Tubertini uśmiechnął się zniewalająco i skosztował wina. Wydaje mi się, że kłamiesz, Lazarov.Powiedziałeś, że chodzi o małą filięw Memphis.To nie była prawda? Nie. Co to za filia? Firma Bendiniego. Córka starego Morolta wyszła za Bendiniego. To prawda. Jak nazywa się wasz pracownik? Mitchel Y.McDeere. To zajmie jakieś dwa lub trzy tygodnie.Zaaranżowanie spotkania z Alfre-dem to poważna sprawa. Oczywiście.Ale zależy nam na czasie.Rozdział 27Stosując się do niepisanej, lecz przestrzeganej od lat reguły, żony pracowni-ków niemal nigdy nie odwiedzały małej, cichej fortecy na Front Street.Mówiłosię im, że są tam zawsze mile widziane, ale rzadko je zapraszano.Abby McDeerewkroczyła przez frontowe drzwi do głównego hallu nie zaproszona i w dodat-ku bez zapowiedzi.Uparła się, że koniecznie musi się widzieć z mężem.Recep-cjonistka zadzwoniła do Niny na pierwsze piętro i już po paru sekundach tamtagorąco witała żonę swojego szefa.Oznajmiła jej, że Mitch jest w tej chwili nazebraniu, na co Abby odpowiedziała, że on jest zawsze na jakimś cholernym ze-braniu, i zażądała, aby Nina wyciągnęła go stamtąd.Przeszły do jego biura.Abbyzamknęła za sobą drzwi i oświadczyła, że będzie czekać.Mitch obserwował chaotyczne przygotowania do kolejnego wyjazdu Ave-ry ego.Sekretarki, zderzając się ze sobą co chwila, pakowały do teczek potrzeb-ne dokumenty, a Avery wrzeszczał tymczasem do słuchawki.Mitch siedział nasofie, trzymał w ręku notes i przyglądał się ze spokojem tej scenie.Jego partnermiał zaplanowany dwudniowy pobyt na Kajmanach.Piętnasty kwietnia zbliżałsię nieubłaganie, a tamtejsze banki sygnalizowały, że sytuacja zaczyna wyglądaćkrytycznie.Avery uparł się, że musi to załatwić osobiście.Mówił o tej podróżyod pięciu dni, bał się jej i przeklinał ją, ale uważał, że jest absolutnie konieczna. Samolot już czeka poinformowała go sekretarka.Prawdopodobnie czeka z workiem gotówki, pomyślał Mitch
[ Pobierz całość w formacie PDF ]