[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zbudziłem się ostatecznie na długo przed świtem, usłyszałem piejące koguty i już nie spałem do chwili, gdy zaczęło dnieć.Byłem zmęczony i kiedy rozwidniło się na dobre, zasnąłem ponownie.Rozdział IIKiedy się obudziłem, w pokoju było pełno słońca.Wydawało mi się, że znowu jestem na froncie, i przeciągnąłem się na łóżku.Zabolały mnie nogi i zobaczywszy je, wciąż jeszcze owinięte brudnymi bandażami, przypomniałem sobie, gdzie jestem.Sięgnąłem do dzwonka zawieszonego na sznurze i nacisnąłem guzik.Usłyszałem brzęczenie za drzwiami, a potem kogoś idącego na gumowych podeszwach korytarzem.Była to panna Gage, która w jasnym świetle słońca wydała mi się trochę starsza i nie tak ładna.– Dzień dobry – powiedziała.– Dobrze się spało?– Tak, dziękuję bardzo – odparłem.– Czy mogę prosić o fryzjera?– Zajrzałam do pana i okazało się, że pan śpi z tym w łóżku.Otworzyła szafę i wyjęła butelkę wermutu.Była prawie pusta.– Wstawiłam tu także i tę drugą butelkę, co była pod łóżkiem – powiedziała.– Dlaczego pan mnie nie poprosił o szklankę?– Myślałem, że siostra mi jej nie da.– Bylibyśmy się razem napili.– Siostra jest wspaniała.– To dla pana niedobrze pić samemu – powiedziała.– Nie powinien pan tego robić.– Już nie będę.– Przyjechała pana znajoma, panna Barkley.– Naprawdę?– Tak.Nie podoba mi się.– Będzie się siostrze podobała.Jest szalenie miła.Pokiwała głową.– Na pewno jest wspaniała.Może pan się troszkę posunąć? Doskonale.Obmyję pana przed śniadaniem.Wymyła mnie namydloną myjką i ciepłą wodą.– Niech pan podniesie rękę.O, tak.– Czy mógłbym przed śniadaniem poprosić o fryzjera?– Poślę portiera.– Wyszła i po chwili wróciła.– Już poszedł po niego – powiedziała, zanurzywszy myjkę w miednicy.Portier przyszedł z fryzjerem.Był to mężczyzna około pięćdziesiątki, z podkręconym wąsikiem.Panna Gage skończyła mnie myć i wyszła, a fryzjer namydlił mi twarz i zabrał się do golenia.Był bardzo uroczysty i nie wdawał się w rozmowę.– Co się dzieje? Nie ma pan żadnych wiadomości?– Jakich wiadomości?– Jakichkolwiek.Co słychać w mieście?– Teraz jest czas wojenny – odpowiedział.– Wróg ma wszędzie uszy.Popatrzyłem na niego.– Proszę nie ruszać twarzą – powiedział i golił mnie dalej.– Nie powiem nic.– Co się panu stało? – zapytałem.– Jestem Włochem.Nie będę rozmawiał z wrogiem.Dałem spokój.Pomyślałem, że jeśli jest nienormalny, to im prędzej wydostanę się spod jego brzytwy, tym lepiej.Raz spróbowałem mu się przyjrzeć.– Uwaga – powiedział.– Brzytwa jest ostra.Kiedy skończył, zapłaciłem mu i dałem pół lira napiwku.Zwrócił mi monety.– Nie chcę.Nie walczę na froncie, ale jestem Włochem.– Wynoś się pan do diabła.– Za pozwoleniem – powiedział i zawinął brzytwy w gazetę.Wyszedł, zostawiwszy pięć miedzianych monet na nocnym stoliku.Zadzwoniłem.Weszła panna Gage.– Czy siostra zechciałaby wezwać tu portiera?– Proszę bardzo.Wszedł portier.Starał się powstrzymać od śmiechu.– Czy ten fryzjer to wariat?– Nie, signorino.On się pomylił.Nie bardzo jest bystry i z tego, co mówiłem, zrozumiał, że pan jest austriackim oficerem.– Ach – powiedziałem.– Ha! ha! ha! – śmiał się portier.– Ale on był zabawny! Powiedział, że jeden pana ruch, a byłby.– tu przeciągnął wskazującym palcem po gardle.– Ha! ha! ha! – starał się opanować śmiech.– Jak ja mu powiem, że pan nie Austriak.Ha! ha! ha!– Hahaha – powiedziałem ze złością.– Strasznie byłoby śmiesznie, gdyby mi poderżnął gardło.Hahaha.– Nie, signorino, nie, nie.On tak się bał Austriaka! Ha! ha! ha!– Hahaha – powiedziałem.– Idź pan sobie.Wyszedł i słyszałem jego śmiech na korytarzu.Potem rozległy się czyjeś kroki.Spojrzałem na drzwi.Była to Catherine Barkley.Weszła do pokoju i zbliżyła się do łóżka.– Dzień dobry, kochanie – powiedziała.Wyglądała świeżo, młodo i bardzo pięknie.Przeleciało mi przez myśl, że nie widziałem nikogo równie pięknego.– Dzień dobry – odpowiedziałem.Kiedy ją zobaczyłem, zakochałem się w niej natychmiast.Wszystko się we mnie wywróciło.Spojrzała na drzwi, upewniła się, że nie ma nikogo, usiadła na brzegu łóżka, pochyliła się i pocałowała mnie.Przyciągnąłem ją do siebie, zacząłem całować i poczułem bicie jej serca.– Najmilsza – powiedziałem.– Czy to nie cudowne, żeś przyjechała?– To nie było takie trudne.Może być trudniej zostać.– Musisz zostać – odparłem.– Ach, jesteś cudowna.– Straciłem dla niej głowę.Nie mogłem uwierzyć, że Catherine jest tu naprawdę i przyciskam ją mocno do siebie.– Nie można – powiedziała.– Jesteś zbyt osłabiony.– Wcale nie.Chodź.– Nie.Nie masz dość sił.– Owszem, mam.Mam.Proszę cię.– Kochasz mnie?– Kocham cię naprawdę.Szaleję za tobą.Błagam cię, chodź.– Posłuchaj, jak nam biją serca.– Co tam serca! Chcę ciebie.Wariuję za tobą.– Naprawdę mnie kochasz?– Nie powtarzaj tego wciąż.Chodź.Proszę cię.Proszę, Catherine.– Dobrze, ale tylko na chwilę.– Tak – odpowiedziałem.– Zamknij drzwi.– Nie można.Nie powinieneś.– Chodź.Przestań mówić.Błagam cię, chodź.Catherine siedziała na krześle przy łóżku.Drzwi na korytarz były otwarte.Szał minął i czułem się tak wspaniale jak nigdy.Zapytała: – Teraz wierzysz, że cię kocham?– Och, jesteś cudna – odparłem.– Musisz tu zostać.Nie mogą cię odesłać.Kocham cię jak wariat.– Musimy być bardzo ostrożni.To było po prostu szaleństwo.Nie możemy tego robić.– Możemy w nocy.– Trzeba się strasznie pilnować.Będziesz musiał uważać przy ludziach.– Będę uważał.– Koniecznie.Jesteś najmilszy.Kochasz mnie, prawda?– Nie powtarzaj tego znowu.Nawet nie wiesz, co się wtedy ze mną robi.– Postaram się.Nie chcę, żeby ci się coś zrobiło.A teraz już naprawdę muszę iść, kochanie.– Wróć zaraz.– Wrócę, jak będę mogła.– Do widzenia.– Do widzenia, kochanie.Wyszła.Bóg świadkiem, że wcale nie chciałem się w niej zakochać.Nie chciałem się zakochać w nikim.Ale Bóg także świadkiem, że byłem zakochany i leżałem na łóżku w szpitalu w Mediolanie, i najróżniejsze rzeczy przelatywały mi przez głowę, i było mi cudownie.Wreszcie weszła panna Gage.– Doktor przyjeżdża – powiedziała.– Telefonował z Como.– Kiedy tu będzie?– Dziś po południu.Rozdział IIIDo południa nie wydarzyło się nic szczególnego.Doktor był chudym, spokojnym człowieczkiem, najwyraźniej znękanym wojną.Powyciągał mi z ud pewną ilość drobnych stalowych odłamków, czyniąc to z delikatnym wykwintnym obrzydzeniem.Zastosował znieczulenie miejscowe noszące nazwę jakiegoś tam “śniegu", który zamrażał tkanki i zapobiegał bólowi, dopóki sonda, skalpel albo peseta nie dotarły pod zamrożoną warstwę ciała.Pacjent musiał wyraźnie określić przestrzeń, która ma być znieczulona.Po pewnym czasie wyczerpała się delikatna wrażliwość doktora, więc oświadczył, że trzeba zrobić prześwietlenie.Powiedział, że sondowanie nie daje zadowalających wyników.Zdjęcie rentgenowskie wykonano w Ospedale Maggiore, a robiący je lekarz był pełen ożywienia, sprawny i wesoły
[ Pobierz całość w formacie PDF ]