[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ale reszta jest niezrozumiała.Co znaczy kwiat zatknięty w oko portretu, ostrzeżenie na ostrzu noża? Dlaczego Wal-lace Sanford zniknął? Same zagadki.Ale ja muszę wykryć mordercę Flory Sanford, tomój obowiązek.Marian, ty zajmowałaś się porwaniem Betty LeMoe, ta sprawa ma nie-wątpliwie jakiś związek z tamtą.Byłaś dawniej reporterem w sprawach kryminalnych,znasz się na nich dobrze.Proszę cię, Marian pomóż mi!Na schodach April trąciła łokciem Dinę.Dina przymrużyła jedno oko. Temu mamusia nie może się oprzeć! szepnęła.Lecz gdy Marian Carstairs w pół minuty pózniej odezwała się, głos jej brzmiał dziw-nie obco i chłodno. Gdybym wiedziała rzekła albo bym mogła się dowiedzieć, kto zabił FloręSanford, zachowałabym tę wiadomość przy sobie.Ktokolwiek bowiem ją zabił, miał potemu słuszne powody.Mam nadzieję, że policja nigdy nie znajdzie sprawcy.Bill Smith odstawił pustą filiżankę i wstał. Wiecznie ten sam błąd wszystkich kobiet! zawołał. Kierujecie się sentymen-tami.Nie myślicie obiektywnie.Ponieważ nie lubiłaś pani Sanford, chciałabyś, żeby jejmorderca uszedł bezkarnie. Bardzo mało znałam Florę Sanford lodowatym tonem odparła Marian więcnie mogłam jej lubić czy też nie lubić.Ale wiem, że to była zła kobieta, zasłużyła sobiena śmierć. Prawo zarówno formalne jak moralne równie lodowato powiedział Bill Smith nie pyta, czy ofiara miała szlachetny charakter, czy też nie, gdy potępia zabójstwo. Och, dajcie mi święty spokój z waszym prawem krzyknęła Marian i biorąc ko-cięta na ręce, wstała. Przepraszam, że trudziłem panią rzekł ozięble Bill Smith. Nie utrudził mnie pan wcale, panie poruczniku odparła Marian. Przeciwnie,z pewną satysfakcją stwierdzam zawsze na nowo tę samą tępotę władz policyjnych.Bill Smith otworzył drzwi, lecz w progu jeszcze się zatrzymał, by powiedzieć: A wie pani, wczoraj wieczorem przeczytałem jedną z pani książek, tytuł zdaje się,brzmi Morderstwo w rękawiczkach. Miło mi, że się panu moja książka podobała powiedziała Marian. Wcale mi się nie podobała.Sentymentalna bzdura, pełna nieścisłości.Szmira.Bill Smith trzasnął drzwiami.Marian Carstairs stłumiła okrzyk.April trąciła łokciem najpierw Dinę, potem Archiego.Wszyscy troje pomknęli cichcem na górę i zamknęli się w pokoju dziewczynek.W minutę pózniej po tych samych schodach wchodziła Marian Carstairs, wciąż jeszczez kociętami w ramionach.Policzki jej pałały, oczy błyszczały niezwykle.Zatrzasnęła za161sobą drzwi swojego pokoju.Zapadła cisza. Ach, April! jęknęła Dina. Ona się rozpłacze! I to w Dzień Matki! Bądz cicho! odparła April. Słuchaj! Czy to nazywasz łkaniem?Usłyszeli charakterystyczny szelest papieru zakładanego na wałek maszyny, potemwściekłe stukanie klawiszy.Pierwszy arkusz zdarto energicznym ruchem, założononowy.Stuk maszyny rozległ się z niesłabnącą furią.Tym razem już na dobre.Dina z cichym okrzykiem pobiegła przez hali, otworzyła drzwi do pokoju matki.Ma-rian, wciąż w pięknym niebieskim szlafroczku, ale z włosami rozsypanymi na ramio-nach, z błyszczącymi gorączkowo oczami, siedziała przy maszynie.Kocięta przycupnę-ły na biurku, zainteresowane, lecz nieco zaniepokojone. Mamusiu! krzyknęła Dina.Maszyna umilkła.Matka podniosła wzrok. Jestem wściekła powiedziała więc zaczęłam nową książkę.Zaczęła znowu bębnić po klawiszach.Dina taktownie przymknęła drzwi. No, trudno powiedziała. Przecież naprawdę nie życzyłyśmy sobie policjan-ta na ojczyma. Za łatwo się załamujesz odparła z irytacją April. Pewnie to skutki niewłaści-wej lektury.Nie ma powodu do opuszczania rąk. April zmrużyła oczy. Spieszmysię! On może jest jeszcze gdzieś w pobliżu! Ależ April! mówiła Dina pędząc za nią po schodach. Nie chcesz chyba. Nie przeszkadzaj! krzyknęła April. Mam natchnienie.Na ganku przystanęły, żeby nabrać tchu.Widać stąd było Billa Smitha, opartegoo płot ogrodu Sanfordów, zadumanego melancholijnie. Co się stało? Co się stało? dopytywał się Archie. Mumilulczucz powiedziała April zamyślona. Pamiętaj, że ja jestem genial-na, i nie przeszkadzaj geniuszowi.Dino, którego dnia mamusia wybiera się do fryzjerai manicurzystki? W poniedziałek poinformowała skwapliwie Dina. To znaczy jutro.April milczała przez chwilę, coś sobie rozważając w myślach. Przyjdzie do domu póznym popołudniem, a włosy wyglądają naprawdę ładniedopiero nazajutrz, po przeczesaniu szepnęła.Zastanawiała się jeszcze dobrą minutę i zbiegła ze schodów.Dina i Archie wymienili zdumione spojrzenia, po czym ruszyli za nią.April dopadła Billa Smitha bez tchu. Ach, jakie to szczęście, że jeszcze pana dogoniłam! Mamusia zapytuje, czy mógłbypan przyjść do nas na obiad we wtorek wieczorem.Bardzo prosi, my także. Co takiego? zdumiał się Bill Smith. Mam przyjść na obiad? We wtorek?Ależ.162Terkot rozpędzonej maszyny do pisania dolatywał bardzo wyraznie. Mamusia nie mogła osobiście pana zaprosić, bo jest bardzo zajęta wyjaśniłaApril. Nawet tu słychać, jak pracuje.Bill Smith popatrzył ku oknu, pod którym siedziała Marian. Strasznie przepracowana szepnął. Powinna mieć jakąś opiekę! Mamusia ma nas godnie odparła April. Oczywiście.Ale ja miałem na myśli coś innego odpowiedział Bill Smith, nieodrywając wzroku od okna
[ Pobierz całość w formacie PDF ]