[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Pacjenci masowo wypisywali się ze szpitala, personel również uciekał w popłochu, dopóki Stanowy Komisarz do Spraw Zdrowia nie zarządził kwarantanny.Mogłem po panią wyjść tylko dlatego, że wczoraj miałem wolne.Marissa zamarła ze strachu na myśl o sytuacji, w jaką się pakuje.Pediatria ma jednak swoje dobre strony, pomyślała.Szpital okazał się kolejną nowoczesną budowlą.Marissie przyszło na myśl, że Ebola upodobała sobie takie okazałe konstrukcje.Czyste, niemal sterylne linie budynku nie wydawały się właściwym miejscem dla śmiercionośnej choroby.Pomimo wczesnej pory ulica przed wejściem do szpitala zatłoczona była przez samochody telewizyjne i reporterów.Naprzeciw stał rząd umundurowanych policjantów.Niektórzy z nich mieli na twarzach maski chirurgiczne.W świetle poranka cała ta scena przypominała surrealistyczny obraz.Gardiner zatrzymał samochód za jednym z wozów telewizyjnych.- Musi pani wejść do środka i odszukać dyrektora - wyjaśnił.- Ja mam za zadanie pozostać na zewnątrz i przeciwdziałać panice.Życzę powodzenia!Zmierzając w stronę wejścia, Marissa wydobyła z kieszeni swą kartę identyfikacyjną.Okazała ją jednemu z policjantów, który jednak musiał zawołać dowodzącego sierżanta, aby upewnić się, czy może ją wpuścić.Słysząc nazwę CKE, grupka reporterów otoczyła Marissę, żądając oświadczenia z jej strony.- Nie jestem zorientowana w sytuacji - broniła się, czując napór żądnych sensacji dziennikarzy.Z wdzięcznością przyjęła pomoc policjanta, który odsunął od niej reporterów i wpuścił ją przez jedną z umieszczonych przed wejściem barykad.Na nieszczęście, wewnątrz szpitala panował jeszcze większy chaos.Główny hol był nabity ludźmi, którzy natychmiast rzucili się ku Marissie.Najwyraźniej była jedyną osobą, która w ciągu kilkunastu godzin weszła do szpitala.Otoczyli ją pacjenci w piżamach i szlafrokach, jednocześnie wykrzykujący pytania i domagający się odpowiedzi.- Proszę! - rozległ się czyjś głos na prawo od Marissy.- Proszę mnie przepuścić! - Przysadzisty mężczyzna o krzaczastych brwiach przepychał się w jej kierunku.- Doktor Blumenthal?- Tak - odparła z ulgą.Mężczyzna ujął ją pod ramię, nie zwracając uwagi na to, że niosła walizkę i teczkę.Przecisnąwszy się przez tłum pacjentów, wepchnął Marissę za drzwi, które zaraz za sobą zamknął.Znaleźli się w długim i wąskim korytarzu.- Ogromnie mi przykro z powodu tego zamieszania - przeprosił.- Nazywam się Lloyd Davis, jestem dyrektorem tego szpitala.Jak pani widzi, mamy tu pewne oznaki paniki, z którą musimy sobie radzić.Marissa podążyła za Davisem do jego biura.Weszli przez boczne drzwi, gdyż, jak zauważyła Marissa, główne były zabarykadowane od wewnątrz za pomocą krzesła, co zrodziło refleksję, iż określenie „pewne oznaki paniki” było przesadnym eufemizmem.- Personel chciałby z panią porozmawiać - oznajmił Davis, po czym odebrał z rąk Marissy bagaż i postawił go przy biurku.Oddychał ciężko, jakby wysiłek spowodowany wykonanym przy tym skłonem, wyczerpał go do cna.- A co się dzieje z pacjentami z podejrzeniem o Ebolę? - spytała Marissa.- Będą musieli trochę poczekać - Davis pokazał jej gestem, że mają wyjść z gabinetu.- Izolacja pacjentów ma bezwzględne pierwszeństwo przed wszelkimi innymi działaniami - upierała się Marissa.- Wszyscy są odpowiednio izolowani - zapewnił ją Davis.- Zadbał o to doktor Weaver.- Nieznacznie popychał Marissę do wyjścia.- Rzecz jasna, spełnimy wszelkie dodatkowe polecenia, które zostaną wydane, ale w tej chwili musi pani porozmawiać z personelem szpitala zanim stanę w obliczu otwartego buntu.- Mam nadzieję, że do tego nie dojdzie - zauważyła Marissa.- Zaniepokojeni pacjenci to jedno, a rozhisteryzowany personel to zupełnie coś innego.Davis zamknął drzwi gabinetu i poprowadził ją wzdłuż korytarza.- Wiele osób jest przerażonych myślą o przymusowym pobycie w szpitalu.- Ile nowych przypadków zanotowano od czasu zawiadomienia CKE?- Szesnaście.Nikt więcej z personelu; wszyscy nowi to członkowie programu Medica.Oznaczało to, że wirus rozwinął się już w drugiej generacji, rozprzestrzeniony przez pierwotnie zainfekowanych lekarzy.Stało się podobnie jak w poprzednich dwóch epidemiach.Marissa sama wzdrygała się na myśl o zamknięciu w budynku, w którym panował rozszalały wirus, jednocześnie zaś zastanawiała się, w jaki sposób może podnieść na duchu przerażony personel.Przy takim stopniu zaraźliwości wątpiła, czy uda im się zahamować rozprzestrzenianie się choroby, jak to miało miejsce w Los Angeles i St.Louis.A przecież horror, jaki nastąpiłby po przedostaniu się Eboli poza szpital, przekraczał ludzką wyobraźnię.- Czy któraś z osób pierwotnie zarażonych została w ostatnim czasie napadnięta i pobita? - spytała Marissa, częściowo po to, by odwrócić swoje myśli od mrocznej perspektywy, częściowo zaś licząc na pozytywną odpowiedź.Davis tylko spojrzał na nią i uniósł brwi, jakby miał do czynienia z wariatką.Jego zdaniem to pytanie nie zasługiwało na odpowiedź.To tyle, jeśli chodzi o tę teorię, pomyślała Marissa, przypominając sobie reakcję Ralpha.Stanęli przed zamkniętymi drzwiami.Davis wyciągnął klucze i wprowadził Marissę do niewielkiej sali, która mieściła około stu pięćdziesięciu osób.Marissa dostrzegła, że wszystkie miejsca były zajęte, a z tyłu, za ostatnim rzędem, stało jeszcze sporo ludzi.Salę wypełniał gwar prowadzonych rozmów.Wszystkie ucichły jak nożem uciął, gdy zbliżyła się do podium, czując na sobie wzrok wszystkich zebranych.Z krzesła stojącego na podium podniósł się na jej widok wysoki, zdumiewająco chudy mężczyzna i uścisnął jej dłoń.Davis przedstawił go jako doktora Guya Weavera, z którym rozmawiała już przez telefon.- Doktor Blumenthal - rozpoczął Weaver niskim, głębokim głosem, kontrastującym z jego figurą - nie ma pani pojęcia, jak się cieszę, że panią widzę.Marissa pomyślała, że chyba wzięli ją za kogoś innego.Jej najgorsze obawy zaczęły się sprawdzać, kiedy Weaver, postukawszy najpierw palcem w mikrofon, aby upewnić się, czy działa, począł przedstawiać jej osobę.Używał przy tym takich superlatyw, że Marissa czuła się coraz bardziej zażenowana.Z jego słów wynikało, że CKE to właściwie ona, a sukcesy Centrum to jej sukcesy.Następnie, ruchem swego długiego ramienia, przekazał jej mikrofon.Marissa nigdy nie czuła się swobodnie, przemawiając do większej grupy ludzi, teraz jednak onieśmielenie odebrało jej mowę.Nie miała najmniejszego pojęcia, czego od niej oczekują, a już zupełnie nie wiedziała, co ma tym ludziom powiedzieć.Skorzystała z kilkunastu sekund potrzebnych na sprawdzenie mikrofonu, by zebrać myśli.Spojrzawszy po twarzach zgromadzonych, Marissa zauważyła, że połowa z nich ma pozakładane maski chirurgiczne.Dostrzegła również duże zróżnicowanie etniczne, rozmaite rasy i kolory skóry.Znaczna rozpiętość wieku uświadomiła jej, że kiedy Davis wspominał o personelu, miał na myśli nie tylko lekarzy, ale wszystkich pracowników szpitala [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szamanka888.keep.pl