[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Bet oderwała się od woźnicy.Gdy wstała z kozła, Sten zaraz skorzystał z okazji i klepnął ją poniżej pleców.- Rozejrzyj się trochę - szepnął.Bet skinęła głową, uśmiechając się dwuznacznie.Zeskoczywszy na ziemię, błyskawicznie zniknęła w tłumie.Alex wyjrzał z wnętrza wozu i zajął miejsce obok Stena.- Lepiej ruszajmy - powiedział.Sten raz jeszcze przyjrzał się widocznym z przodu budynkom i wyrwał woły z odrętwienia.Wieńcząca aleję świątynia wznosiła się na łagodnym wzgórzu, wyrastającym jakieś trzysta metrów ponad wierzchołki bram miejskich.Otaczały ją grube mury obronne.Poniżej widniał klasztor, niegdyś miejsce milczącej medytacji kapłanów Talameina.Od czasów panowania Theodomira budynek wykorzystywano jako więzienie.Sten wskazał go Alexowi.- A więc to tam trzymają Ffillips - mruknął Szkot i podał Stenowi bukłak.Dowódca wlał w siebie łyk wina.Dopijając resztę napoju, Alex badał wzrokiem otoczenie.- Spójrz - powiedział Sten, wskazując na szkielet budynku obok dawnej zbiorowej pustelni.- Tamtędy wejdziemy do środka.Kilgour rzucił okiem na konstrukcję i zaraz odwrócił głowę.Ujrzał stalową wieżę wznoszoną tuż obok klasztoru.Podobno miały się w niej pomieścić koszary kompanów.Ironia losu sprawiła, że nowa inwestycja została ochrzczona imieniem Theodomira.Na budowie panowała pustka.Nie było żadnych robotników, widocznie poszli święcić dzień święty.Rzucało się też w oczy, że chociaż ludzie tłoczyli się w uliczkach, to wszyscy skwapliwie omijali bezpośrednie otoczenie więzienia.U stóp wzgórza przycupnęła główna zbrojownia kompanów.Tam też sierżant nie dostrzegł ani jednej żywej duszy.- Obejrzałeś już wszystko? - spytał Sten.Alex zastanawiał się jeszcze przez chwilę.- Ryzykowna impreza, chłopcze - mruknął w końcu.- Ale powinno się udać.Porucznik dał znak.Karawana wozów z grzechotem potoczyła się w głąb świętego miasta.Przy bocznej uliczce, w pobliżu zbrojowni rozpościerał się niegdyś park, pełne zieleni miejsce odpoczynku dla pielgrzymów.Urządzali tu sobie pikniki po długim poście.Z trzech stron park ocieniały szeregi wysokich, smukłych drzew.Kompani znaleźli dla tego skrawka miasta bardziej praktyczne zastosowanie.Teren zielonej murawy przemienił się w poznaczoną koleinami, rozjeżdżoną błotnistą breję.Większość placu zajmowały równo ustawione samobieżne działa.Plastrowaty pancerz pozwalał im na osiąganie znacznej szybkości, były też całkiem zwrotne.Przewidziane dla dwuosobowej załogi miały niewielkie, otwarte stanowiska strzeleckie i uzbrojenie główne pod postacią w pełni automatycznej armaty kalibru 50 milimetrów.Klasyczny napęd pozwalał na dobre osiągi przy niewielkiej ilości miejsca zajmowanego przez silnik.Między szeregami pojazdów kręcili się kierowcy, mechanicy, strzelcy oraz wszelkie kompanijne ofiary.Wszyscy, rzecz jasna, wyglądali na bardzo zajętych, chociaż w rzeczywistości zbijali bąki, tęsknie zerkając na kolorowy tłum, falujący ledwo sto metrów dalej.Ida i Doktorek wyrwali się ze ścisku.Jeszcze przez chwilę biegła za nimi gromadka zachwyconych dzieciaków.Gdy jednak skręcili w kierunku parku maszyn, rodzice czym prędzej przywoływali pociechy.Ida była wystrojona na tęczowo jak prawdziwa Cyganka.Prowadziła misiowatego antropologa na krótkiej, srebrnej smyczy,- Skok! - zawołała.Doktorek zaprezentował całkiem zgrabne salto.Przystanęli przy jednym z punktów kontrolnych.Kilku zaciekawionych kompanów przysunęło się, by lepiej widzieć.- Zdechł! - wydała komendę Idą.Uczony obrócił się na grzbiet i wyprostował kończyny.- Miarkuj się! - syknął.- To był twój pomysł - odszepnęła kobieta, wielce zadowolona z nowej roli.Rekruci trwożnie obejrzeli się przez ramię, a nigdzie nie dostrzegając przełożonych, podeszli jeszcze bliżej.- A teraz poproś.- Wykluczone - rzucił cicho Doktorek.Ida szarpnęła smycz i zerknęła wkoło.Starczyły jej trzy sekundy, by zapamiętać położenie posterunków, linię ogrodzenia i sposób zabezpieczenia poszczególnych pojazdów.- Proś, powiedziałamKoalopodobny wykonał polecenie.Wspiął się na tylne łapki i zamachał przednimi.W duchu jednocześnie przysięgał sobie, że Ida po wielokroć zapłaci mu za to poniżenie.- Co wy tu robicie? - rozdarł się nagle porucznik kompanów.Szeregowców jakby krowa językiem zlizała.Ida popatrzyła na młodego oficera, potem na swego kosmatego podopiecznego.- Dopiero go tresuję - wyjaśniła.- Jest jeszcze trochę dziki i nie zawsze wie, jak się zachować.Po tych słowach szybko odeszła, niemal ciągnąc Doktorka za sobą.- Następnym razem - warknął antrolopog, gdy już się nieco oddalili - ty pójdziesz na smyczy.Wniknęli w tłum, ale porucznik wciąż za nimi spoglądał.Na wszelki wypadek “treserka" jeszcze lekko trąciła kudłatego pupilka czubkiem buta.ROZDZIAŁ SZEŚĆDZIESIĄTY SZÓSTYMały ślizgacz grawitacyjny podjechał pod teren budowy przyszłych koszar imienia Theodomira.W bagażniku spoczywały zwalone na stertę przełączniki, skrzynki z narzędziami, zwoje drutów, kabli i inne elektryczne różności.Sten z Alexem wysiedli z pojazdu.Kompletnie ignorując strażników, zaczęli ładować do dwóch toreb, co im wpadło pod rękę.Znudzony dowódca straży podszedł do nich wolnym krokiem.- A wy dwaj co tu robicie?Sten mruknął pod nosem jakieś wytłumaczenie, a Alex pokazał wojakowi zatłuszczony świstek, przygotowany i pieczołowicie poplamiony niecałą godzinę wcześniej.Strażnik przeczytał polecenie.- Tu jest napisane - powiedział - że na piętnastym piętrze mają kłopoty ze spawarką.- Spojrzał podejrzliwie na dwóch elektryków.- Nic mi o tym nie wiadomo.Sten założył kciuki za pas z narzędziami.- A co pan chce? Mamy święto.Cholera, robota kocha głupich.Chcieliśmy się zabawić, ale nie.Kupiliśmy już dwie beczułki, zaprosiliśmy dziewuchy, napaliliśmy się.jak szczerbaty na suchary, bo zadzwonili, że trzeba jechać.Spawarka się zepsuła w wieżowcu Theodomira.Naprawcie, mówią.Ja im, żeby wysłali kogoś innego, ale słyszę, że albo to zrobimy, albo możemy się jutro nie pokazywać w robocie.No to jesteśmy.Odwalamy swoje i wracamy do kumpli.Strażnik przypomniał sobie, że on też planował spędzić dzień o wiele milej.Dopiero wczoraj włączono go do grafiku wart.Był jednak uparty.- Nic nie wiem.A jeśli o czymś nie słyszałem, to tego nie ma.Sten wzruszył ramionami.Wróciwszy z Alexem do śliz - gacza, pospiesznie wyszukał na pokładowym komputerku stosowny dokument.Wydrukowali go niezwłocznie i podsunęli strażnikowi.- Proszę podpisać.Oficer przeczytał i aż zapłonął oburzeniem.- Ja nie pozwoliłem wam wejść, więc jestem winny, że nie naprawiliście spawarki?!- Musi być ktoś winny - odparł Sten.- Czemu nie pan? Bądź pan człowiek, podpisz i lecimy na libację.Wóda się grzeje, dziewczyny stygną.Strażnik oddał im zaświadczenie i potrząsnął głową.- Brać się zaraz do roboty.- Coś pan taki nerwowy? - jęknął Sten.- Daj pan pożyć, chcemy do domu.Wartownik jednak okazał się nieugięty.- Dalej - wrzasnął i wskazał mu budynek.Mantisowcy z ociąganiem zabrali narzędzia.Rzucając obficie wyrazami na “k", “p" oraz jeszcze kilka innych liter alfabetu, poczłapali na piętnaste piętro.Ida i Doktorek wspięli się na wierzch samobieżnego działa i weszli do środka.Na ziemi pojękiwał nieprzytomny porucznik.Miał pecha zjawić się w chwili, gdy przy pomocy uniwersalnego otwieracza do wszystkiego dwójka dywersantów weszła na teren parku.Dziewczyna wymierzyła nieszczęśnikowi cios w żołądek, Doktorek zaś ukąsił go, wprowadzając do krwi stosowną dawkę narkotyku
[ Pobierz całość w formacie PDF ]