[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Takie grobowce cieszą się złą sławą.- Skały są zbyt wielkie, by mogli je tu umieścić śmiertelnicy - orzekł Conan.Jego uwagę zwróciła w tej chwili ożywiona dyskusja Akiego i przewodnika.Harangijczyk zdawał się mocno zaniepokojony uwagą, okazywaną przez najemników płaskowyżowi.Rozglądał się dookoła, przewracając oczyma.- To Zamanas, bardzo złe miejsce! - Skrzywił się nerwowo; opuszczone w dół kąciki jego ust świadczyły o rozterce.- Tylko głupcy ważą się tu zapuszczać!- Być może, wojowniku.- Wódz z pustyni pokiwał gorliwie głową, by go uspokoić.- Z nami jednak będzie pewnie inaczej.Porozmawiamy o tym z waszą starszyzną.Podczas gdy Aki Wadsai starał się uśmierzyć niepokój Harangijczyka, Conan podjechał do Drusandry.- Tak czy inaczej, płaskowyż Zamanas byłby dla nas znakomitym miejscem do obrony - szepnął wojowniczce.Niezwykły płaskowyż długo jeszcze pozostawał w polu widzenia zjeżdżających po stoku najemników.Oficerowie i ich podwładni krótko mogli swobodnie rozglądać się po okolicy.Najmroczniejsze popołudniowe chmury stłoczyły się nad skalną granią, spuszczając na nią strumienie od dawna gromadzącego się w nich deszczu.Pionowe bicze wody chlastały stok, błyskawice przędły swe nici między zębatymi szczytami.Parę piorunów trafiło bliźniacze monolity na środku płaskowyżu.Dopiero gdy jeźdźcy znaleźli się w łęku między zasłaniającymi widok wzniesieniami, burza zaczęła powoli ustępować.Echo gromów coraz rzadziej obijało się o stoki wąwozów.Przewodnik powiódł najemników z dala od pozornie najdogodniejszej drogi, po połaci gołych skał, gdzie ewentualni ścigający nie mieli szans wypatrzyć śladów kopyt, a potem w dół, na dno głębokiego jaru.Dalej orszak podążył wzdłuż spienionego strumienia, już wezbranego po niedawnej nawałnicy.Bieg potoku zaprowadził najemników pod czop litej skały, pozornie jeszcze wyższy na tle wspierających go nierównych kamiennych ścian.Podczas gdy żołnierze z czołowych oddziałów armii zsiadali z koni w półmroku stromych brzegów wąwozu, w wiosce na wzgórzu podniesiono bramę z kłód, by wpuścić do środka wybranych oficerów i ich świty.Domostwa z obrzuconego tynkiem kamienia po obydwóch stronach jedynej ulicy osiedla miały stożkowate dachy.Z dziur w poszyciach wznosiły się ku niebu pasma dymu, na zewnątrz wisiały nie wyprawione skóry, roztaczając nieświeży zapach.Wieśniacy i wieśniaczki - przeważnie uzbrojeni wyłącznie w zawieszone u futrzanych pasów długie noże - śmiało stali na progach, bacznie obserwując mijających ich przybyszów.Jeźdźcy kilkakrotnie musieli zwalniać lub stawać, gdy dumnie wyprostowani górale przechodzili im niespiesznie przez drogę.Najemnicy zsiedli wreszcie z wierzchowców przed kamienną budowlą, większą od pozostałych chat Na jej dach składały się liczne kopuły.Kornie kłaniający się sługa wprowadził przybyszów do mrocznego wnętrza o licznych kolumnach.Wokół płonącego na środku ogniska rozpostarto mnóstwo futer.Blask płomieni odbijał się od zakrzywionych mieczy u pasów kilkunastu stojących pod ścianami Harangijczyków.Prócz nich przy ognisku siedziało pięciu mężczyzn w futrach i błyszczącym metalowym rynsztunku.Było to pięciu starców o dzikim wyglądzie.Ich siwo-czarne brody i włosy były przycięte w rozmaity sposób.Gdy goście rozsiedli się na ziemi po bliższej wejścia stronie ogniska, siedzący w środku wódz, płaskonosy mężczyzna z długimi, siwymi warkoczykami, zwrócił się do nich w prymitywnej odmianie języka kotyjskiego:- Dlaczego wyprawiliście się na wzgórza? Hetmani Dolinnych Osiedli powiadomili mnie, że szukacie u nas pomocy.- Pomocy i schronienia - odparł siedzący ze skrzyżowanymi nogami Aki Wadsai, prostując się.- Chcemy, byście przyłączyli się do walki z Ivorem, księciem Koth.Potrzebujemy bezpiecznego obozu, skąd moglibyśmy nękać jego wojska.- My, Harangijczycy, jesteśmy wojownikami, nie żołnierzami - odpowiedział z pewnym rozdrażnieniem płaskonosy młody mężczyzna po prawicy starca.- Chętnie przyłączymy się do rokującego niezłe łupy zajazdu, ale nie zamierzamy maszerować wraz z waszymi kompaniami.- Każda pomoc będzie dla nas cenna - przytaknął Aki Wadsai.- Jeżeli szukacie miejsca na obóz, w głębi wzgórz możecie znaleźć wiele dogodnych do obrony okolic - rzekł pierwszy z wodzów, marszcząc surowo brwi.- Jeśli was przyjmiemy, jaką mamy gwarancję, że jako cudzoziemcy nie zwrócicie się przeciwko nam i nie zaczniecie kraść naszego bydła i hańbić naszych kobiet - przerwał na chwilę - i chłopców? - dokończył, mierząc ostrym wzrokiem Drusandrę.- Czcigodny wodzu, wolelibyśmy raczej nadziać się na własne miecze - odrzekł Aki Wadsai.Starzec spojrzał na niego zmrużonymi oczyma, wobec czego kapitan wyjaśnił.- Zdajemy sobie doskonale sprawę, iż podobne postępowanie w rodzinnych stronach nieprzejednanych harangijskich wojowników równałoby się śmierci.- Tak czy inaczej, nie zamierzamy zostać tu długo, wodzu! - dodał Vilezza, pochylając się naprzód.- Albo szybko zadamy śmiertelny cios tantuzjańskiemu satrapie, albo opuścimy wasze strony, by gdzie indziej szukać zarobku.- Chcecie ruszyć do walki jak najszybciej, tak? - Płaskonosy starzec z zadumą wyrównał siwe warkoczyki na złotym pancerzu na piersi.- Gdzie zamierzacie uderzyć?- Na równinach na zachód od Tantuzjum - odparł Conan wobec wahania pozostałych dowódców najemników.- To bogate okolice, lecz Kotyjczycy są w stanie utrzymywać na nich tylko średniej wielkości garnizon w Vareth.Większość królewskich oddziałów pozostanie w stolicy.Harangijczyk zastanawiał się przez chwilę, po czym zaczął naradzać się szeptem ze swoimi sąsiadami.- Owszem, to zamożna prowincja.Można spodziewać się po niej wspaniałych łupów - dobiegły Cymmerianina słowa siedzącego w środku wodza.Starzec powiódł wreszcie z zadowoloną miną po najemnikach i powiedział: - Przyjaciele z obcych krajów, sądzę, że nasze przymierze może okazać się pożyteczne.Jeśli zaś chodzi o umocniony obóz.- Wiemy, gdzie chcielibyśmy go założyć - przerwał mu Cymmerianin.- Na wzgórzach, zwanych Zamanas.- Towarzysze Conana sprawiali wrażenie równie zaskoczonych rym stwierdzeniem jak garstka wodzów.Rozległ się chór nerwowych szeptów.Po żarliwym proteście Vilezzy Conan mruknął: - Pamiętaj, człowiecze, że skoro Harangijczycy tak boją się płaskowyżu, przynajmniej nie grozi nam, że ich złodzieje i rozbójnicy będą zapuszczać się do naszego obozu.- Nie znasz tych wzgórz - zwrócił się do Cymmerianina płaskonosy.- Dlaczego chcesz rozbić obóz właśnie w miejscu, cieszącym się od wieków złą sławą?- Dostojni wodzowie, stanowimy armię i nie możemy przemieszczać się tak łatwo, jak wasze łupieżcze wyprawy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]