[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Anielka wyciągnęła do mnie dłoń.Czułem, że mi jest wdzięczna za ten wyraz: s i o -s t r z y c z k o , że wielki ciężar spada jej z piersi i że tym serdecznym uściśnieniem ręki chcemi powiedzieć: O, bądzmy przyjaciółmi, przebaczmy sobie wszystko! Spodziewam się, że będziecie w zgodzie mruknęła, widząc to ciotka. Będziemy, będziemy! On taki dobry! odpowiedziała Anielka.I naprawdę miałem w tej chwili serce pełne dobroci.Wszedłszy do pokoju pani Celiny,powitałem ją bardzo serdecznie, na co odpowiedziała mi z pewnym przymusem; widocznymbyło, że gdyby nie obawa obrażenia ciotki, byłaby odpowiedziała zupełnie chłodno.Lecz niemiałem jej tego za złe; żal jej do mnie był aż nadto usprawiedliwiony.Być może, że w jejumyśle wyrobiło się przekonanie, że i za tę sprzedaż rodzinnych majątków ja jestem takżeponiekąd odpowiedzialny, bo gdybym umiał być w swoim czasie innym człowiekiem,wszystko to mogło nie nastąpić.Zastałem ją zmienioną bardzo.Od niejakiego czasu nie podnosiła się już z fotela na kół-kach, na którym ją wytaczano w piękne dni do ogrodu.Twarz jej, zawsze delikatna, wydeli-katniała tak, że wyglądała jak ulepiona z wosku.Znać było, że niegdyś musiała być bardzopiękna, a zarazem przez całe życie bardzo nieszczęśliwa.Począłem ją wypytywać o zdrowie i wyraziłem nadzieję, że ożywczy wpływ wiosny wrócii jej siły.Słuchała, uśmiechając się smutno i kiwając głową; na koniec w oczach jej ukazałysię dwie duże łzy, którym pozwoliła spłynąć spokojnie po twarzy.Potem zwróciwszy się ku mnie spytała: Wiesz, że Głuchów sprzedany?Widocznie była to myśl, która nie opuszczała jej ani na chwilę, jej wieczne zmartwienie,jej ciągła zgryzota, jej nieszczęście.Anielka usłyszawszy pytanie spłonęła nagle.Był to przykry rumieniec bo rumieniec żalui wstydu ja zaś odpowiedziałem: Wiem.Albo to się da odrobić, i w takim razie nie ma nic straconego, albo nie da, i wów-czas trzeba się zgodzić z wolą bożą.Anielka spojrzała na mnie z wdzięcznością, pani Celina zaś rzekła: Ja się już nie łudzę.Lecz nie była to prawda: łudziła się.Oczy jej spoczywały na moich ustach, czekając jakie-goś słowa, które by utwierdziło w niej ukrywaną nadzieję, chcąc więc być do końca wspa-niałomyślnym, rzekłem: Konieczności każdy musi ustąpić i trudno kogoś za to winić, ale z drugiej strony myślę,kochana ciotko, że nie ma takich przeszkód na świecie, których by wytrwałością i odpowied-nimi środkami nie można przezwyciężyć.Tu zacząłem mówić, że słyszałem o wypadkach, w których sprzedaż została unieważnionaz powodu nieformalnego kontraktu.Mówiąc nawiasem, nie była to prawda, ale widziałem, żemówiąc tak wlewam po prostu balsam do serca pani Celiny.Pośrednio występowałem takżew obronie Kromickiego, nie wymieniając jednak jego nazwiska, które zresztą nie było anirazu przy mnie przez nikogo wymienione.89Trzeba jednak powiedzieć prawdę.Wspaniałomyślność tylko w części dyktowała mi mojesłowa, głównie zaś mówiłem je dlatego, iż czułem, że ujmuję sobie nimi Anielkę i przedsta-wiam się sam w świetle wielkiej dobroci i szlachetności.Jakoż Anielka była mi wdzięczna, bo gdyśmy wreszcie odchodzili z ciotką, pobiegła zanami i wyciągnąwszy do mnie rękę, rzekła: Dziękuję ci za mamę.W odpowiedzi podniosłem w milczeniu jej dłoń do ust.Ciotka była także wzruszona moją dobrocią.Rozstawszy się z nią, poszedłem z cygaremdo ogrodu, by uporządkować moje wrażenia i przyjść do ładu z mymi myślami.Ale w ogro-dzie spotkałem młodego doktora Chwastowskiego, odbywającego swą ranną przechadzkę.Ponieważ chciałem sobie zjednać wszystkich w Płoszowie, zbliżyłem się do niego i począłemgo wypytywać o zdrowie pani Celiny, z tym uznaniem, jakie się ma dla wiedzy i powagi.Wi-działem, że mu to pochlebiło bardzo; po chwili pozbył się swej demokratycznej czujności,gotowej za lada słowem najeżyć pióra na głowie, i jął rozpowiadać mi o chorobie matkiAnielki z pewnym skwapliwym upodobaniem, jakie okazują zwykle młodzi adepci wiedzy,których zwątpienie nie zdołało jeszcze zaczadzić.Mówiąc, używał co chwila łacińskich ter-minów, jakby rozmawiał z drugim doktorem.Jego tęga, zdrowa figura oraz siła mowy i spoj-rzenia zrobiła na mnie korzystne wrażenie, bom widział w nim uosobienie tej nowej, niepo-dobnej zupełnie do geniuszów bez teki, generacji, o której dużo mi nagadał swego czasuZniatyński.Chodząc po długich alejach parku, poczęliśmy wreszcie prowadzić jedną z tychtak zwanych inteligentnych rozmów, polegających przeważnie na cytowaniu nazwisk.Chwa-stowski to, co wiedział, wiedział zapewne dokładniej ode mnie, ale ja czytałem więcej w ży-ciu, sądzę przeto, żem go niepomiernie zadziwił.Chwilami spoglądał na mnie prawie nie-chętnie, jak gdyby uważał za wdzieranie się w cudze prawa to, że człowiek, którego on zali-czał do arystokracji, pozwala sobie wiedzieć o pewnych książkach lub pewnych autorach.Natomiast ująłem go swobodą moich poglądów
[ Pobierz całość w formacie PDF ]