[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Słysząc to, momentalnie poczułam mdłości.Sięgnęłam po szklankę i napiłam się trochęwody.Ręce drżały mi tak bardzo, że kostki lodu w szklance zagrzechotały o ścianki.– Jamesowi nic już nie grozi – dodała.– Wszyscy powinniśmy być wdzięczni Programowi.Nie wiedzieliśmy nawet, że James zachorował.Za to ja w pełni zdawałam sobie z tego sprawę.Teraz jednak wiedziałam też, że Jamesodszedł, a kiedy wróci, nie będę już cząstką jego życia.Jako świeżak będzie miał wyzerowaną pamięć.– Sloane – odezwał się tubalnym głosem ojciec – przecież matka coś do ciebie mówi.Z mojego spojrzenia musiała wyzierać złość, ponieważ poprawił się niespokojnie na krześle.– A jak według ciebie powinnam zareagować? – spytałam, z trudem panując nad głosem.–Jak brzmi właściwa odpowiedź?– Że cieszysz się, ponieważ teraz James wyzdrowieje i nie zrobi sobie krzywdy.– Zabrali go – rzuciłam.– Przyszli do klasy i wywlekli go na korytarz.Z czego tu się cieszyć?– Sloane – odezwała się matka zaskoczonym tonem – wiedziałaś, że był chory? Chyba nie próbowałaś niczego ukrywać? Przecież on mógł ciebie… – Nie dokończyła, ale jej przerażona mina mówiła sama za siebie.Trudno mi było sobie wyobrazić, że nadal nie rozumieją, czym jest Program.Zastanawiałam się, czy ta nieświadomość wynika z tego, że dorośli zawsze wypierają swoje problemy,wychodząc z założenia, że lepiej o niczym nie wiedzieć.Ale przecież Program kradnie nasze wspomnienia i wymazuje emocje, a kiedy wychodzimy z ośrodka, przypominamy maszynyopuszczające linię produkcyjną.Jakbyśmy nigdy wcześniej nie zostali zranieni ani nie doznali zawodu.Czym tak naprawdę jesteśmy, jeśli pozbawi się nas przeszłości?– James wolał umrzeć, niż trafić do Programu – stwierdziłam, biorąc do ręki widelec.–Rozumiem teraz dlaczego.– Sloane, przecież on dzięki temu wyzdrowieje – stwierdziła dobitnie matka, rzucając w złości serwetę na stół.– Przecież tylko to powinno się liczyć.Tak żałuję, że nie zdążyliśmy pomóc Brady’emu.Przepełniająca mnie wściekłość była zbyt wielka, bym mogła ją dłużej powstrzymać.– Naprawdę jesteście tacy głupi? – wrzasnęłam.– Czy naprawdę wydaje wam się, że Brady życzyłby sobie, by ktoś wymazał wszystkie jego wspomnienia? Nikt tego nie chce, mamo.Nikt nie chce być wydrążony.Program nas zabija!– Nie! – krzyknęła matka.– Sami się zabijacie.A Program powstał po to, by was ratować.– Pozbawiając nas wszystkiego, co czyni życie wartościowym?– Kochanie, chodzi o Jamesa? Jestem pewna, że kiedy wróci z leczenia…Nie dokończyła zdania.Zamachnęłam się i rzuciłam widelcem, celując w przeciwległąścianę.Odbił się i upadł na podłogę.– Nie chodzi tylko o Jamesa! Zrozum, zniknie też cząstka mnie! A nawet Brady’ego.Nie będę już miała swoich przyjaciół.Trudno mi będzie zrozumieć, dlaczego kiedyś tak uwielbiałam chodzić nad rzekę… To tam James pocałował mnie po raz pierwszy.Wiedzieliście o tym? To właśnie nad rzeką pierwszy raz powiedział, że mnie kocha.A teraz zabiorą mu to wszystko i nigdy już nie będzie tego pamiętał.Nie będzie nawet wiedział, kim jest.– Odnajdziecie się znowu, jeśli jest wam to pisane – oświadczyła matka.W odpowiedzi parsknęłam szyderczo.– Nienawidzę cię – krzyknęłam, wybuchając płaczem.Już kiedyś powiedziałam matce, że jej nienawidzę.Było to po śmierci Brady’ego.Zagroziła mi wtedy, że trafię do placówki Programu.To wystarczyło, żebym nigdy więcej niewypowiedziała tych słów.Teraz jednak wpatrywałam się w nią wściekłym wzrokiem, a moje emocje szalały.– Cofam swoje słowa – zwróciłam się do niej, przywołując na twarz ponury uśmiech.– Tak naprawdę bardziej niż ciebie nienawidzę samej siebie.W następnej chwili wypadłam z kuchni i popędziłam skierowałam się pędem wprost dogarażu.Wskoczyłam do samochodu matki.Wiedziałam, że muszę uciec – od niej.Pragnęłam uciec od tego wszystkiego.ROZDZIAŁ DWUNASTYJechałam wśród pól i lasów, drogą, którą zazwyczaj wybieraliśmy z Jamesem.Niewłączyłam radia ani klimatyzacji i po jakimś czasie na moich plecach pojawiły się strużki potu.W środku panował okropny zaduch, ale udawałam, że tego nie zauważam.Kiedy znalazłam się w pobliżu łąki, na której pasło się stado krów, zwolniłam i zjechałam na pobocze.Nikogo więcej nie było – tylko one i ja.Zaparkowałam i przyjrzałam się swoim dłoniom.Wpatrywałam się w pierścionek zfioletowym sercem – prezent od Jamesa.Po chwili z moich oczu popłynęły łzy, zaczęłam krzyczeć.Krzyczałam tak długo, aż w końcu straciłam głos i tylko łkałam cicho.Moim ciałem wciąż wstrząsały spazmy, gdy nagle uderzyła mnie pewna myśl.Była tak krystalicznie jasna, że nie umiałam się jej oprzeć.Zapowiadała wielki spokój, który uwolni mnie od wszelkiego cierpienia.Nie wiedząc nawet, co robię, otarłam łzy i wyprostowałam się na fotelu, a ręką poszukałam dźwigni zmiany biegów.Nagle dotarło do mnie, co należy zrobić.Właśnie tak postąpiłby James, gdybym mu nieprzeszkodziła
[ Pobierz całość w formacie PDF ]