[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kiwało się bez życia z jednej strony na drugą, kiedy dziewczyna zmagała się, wypychając wózek z błota.„Czy to może być sen? Jest zbyt rzeczywiste, aby było snem.Dobrze, Londyn zniknął.Nie wiem jak.I jestem gdzieś na wsi.Ale ta dziewczyna pcha wózek z martwym ciałem i mogę to widzieć tak wyraźnie, jakby to była jawa”.Musiał znaleźć wyjście na dwór.Dziewczyna koniecznie potrzebowała jego pomocy.Jednak jakoś nie mógł się zmusić, by otworzyć okno.Czyżby obawiał się, że ona zniknie i znowu pojawi się Londyn? Jak zatem może jej pomóc?Dziewczyna wyraźnie straciła cierpliwość i gwałtownie potrząsnęła wózkiem z boku na bok.W tym momencie gałgany wypadły i niczym ryby z koszyka, w błoto wysypał się stos zielonkawobiałych nagich ciał.Stanley stał w oknie, dysząc z przerażenia.„O, Boże, Boże”.Martwe dziecko, najwyżej dwuletnie, upadło twarzą w kałużę.Obok niego z szeroko otwartymi oczami leżała martwa dziewczynka z ciemnymi, gęstymi włosami.Chude jak patyczki ręce miała skrzyżowane na piersiach, a wy­stające żebra sterczały przez skórę.Mogła mieć dziesięć do czternastu lat.Trochę dalej, dziwnie skulona, leżała martwa kobieta po trzydziestce, z szarą twarzą i szarym płóciennym czepkiem.Na jej twarzy malowała się taka rozpacz, że Stanley mógłby przysiąc, że jeszcze żyje.Do jej pleców postrzępionym bandażem był przywiązany noworodek, chuda purpurowa lalka ze strasznymi czarnymi oczami, jakby oczekiwano od niej, że zaniesie go w śmierć tak, jak nie była zdolna nieść go ku życiu.Kara czy pocieszenie? Stanley nawet nie próbował zgadnąć.Spadnie na was siedmiokrotna plaga i pasmem śmierci otoczymy świat.Nagle za jego plecami otworzyły się drzwi.Stanley obrócił się, nadał drżąc i ciężko oddychając.Znalazł się twarzą w twarz z jedną z chińskich pielęgniarek.- Co pan robi, panie Eisner? - spytała ze zdziwie­niem.- W żadnym wypadku nie wolno panu wstawać z łóżka, dopóki doktor Patel panu nie pozwoli! A co pan zrobił z kroplówką?Stanley zachwiał się.Pielęgniarka złapała go sprawnie, zanim zdążył upaść i pomogła mu wrócić do łóżka.- Widziałem coś.- zaczął, ale pielęgniarka przerwała mu ostro:- Psst! Żadnych rozmów!Sprawnie podłączyła z powrotem kroplówkę.Potem upewniła się, że mu wygodnie w łóżku i ciasno go owinęła pościelą.- Niech pan odpoczywa! I żeby pan nie ważył się ruszać! Za chwilę przyniesiemy panu śniadanie.Muszę także we­zwać doktora Patela, aby sprawdził, czy nie naruszył pan żadnego szwu.Stanley leżał na boku, opatulony ciasno jak małe dziecko, z twarzą odwróconą od okna.Ranek stopniowo stawał się jaśniejszy.Z dworu całkiem wyraźnie dochodziły go naras­tające odgłosy porannego ruchu, klaksony taksówek, pry­chanie i ryk autobusów.Raz mu się zdawało, że słyszy krzyk dziewczyny, żałosny i wysoki, ale leżąc policzkiem na szorstkim, szpitalnym prześcieradle musiał przyznać, że najprawdopodobniej był to tylko sen.ROZDZIAŁ 2NYLONOWA POŃCZOCHASiedział przy oknie w swoim mieszkaniu od ponad godziny, patrząc, jak na Langton Street robi się coraz ciemniej.Z tyłu na stoliku stygła w kubku kawa z ekspresu.Nie chciało mu się zapalić światła ani zmienić płyty, która cicho i z uporem obracała się na gramofonie po drugiej stronie pokoju.Patrzał na narożnik, gdzie cztery i pół tygodnia temu, tego przerażającego poranka, czekał na niego Kaptur.Na chodniku nie było nikogo, o tej porze Langton Street przeważnie była pusta.O wpół do siódmej odsunął krzesło i wstał.„Nie ma sensu wciąż o tym myśleć, Stanley.Stało się i nic w świecie tego nie odmieni”.Wziął ze stolika kubek, zaniósł go do kuchni i zapalił światło.To była jego pierwsza noc po wyjściu ze szpitala we własnym mieszkaniu.„Sunday” wydrukował na pierwszej stronie opowieść zatytułowaną: „Atak na czołowego skrzy­pka amerykańskiego był gwałtem”, uzupełniała ją foto­grafia Stanleya ściskającego dłoń sir George'a Soltiego w Chicago.Z uwagi na „emocjonalną rekonwalescencję” Stanleya oraz „ogólne dobro” orkiestry Frederick Orme postanowił, że byłoby „ogólnie wskazane”, aby na razie nie wracał do orkiestry.Nigel Bromhead-Jones, drugi fagot, udostępnił Stanleyowi domek po swojej zmarłej matce w Oxshott, na przedmieściu Surrey, i Stanley spędził tam ponad trzy tygodnie czytając, chodząc na spacery i ogląda­jąc telewizję.Przez cały ten czas prawie z nikim nie rozmawiał, z wyjąt­kiem kobiety na poczcie, która uważała, że jej migreny są spowodowane dziurą ozonową, oraz gospodarza z Feathers, który był gburowaty i zapalczywy i twierdził, że każdy kto nie mógł wykazać się swymi angielskimi przodkami przynajmniej do trzeciego pokolenia, powinien być depor­towany na własny koszt.Nie zwracał przy tym uwagi na fakt, że w ten sposób z dnia na dzień opustoszałyby miasta Bradfort i Wolverhampton.Tylko jedna osoba z orkiestry przyjechała go odwiedzić - Fanny Lawrence, blada dziewczyna, w okularach, z prerafaelickimi rozwianymi włosami, nosząca postrzępione spód­nice.Uwielbiała Stanleya.Mówiła mu to wiele razy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szamanka888.keep.pl