[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— W moich oczach nie wyczyta pani odpowiedzi — wtrącił zachęcająco.Zarumieniła się i odwróciła wzrok.— Wtedy nie zwróciłam na to uwagi, ale teraz, po zastanowieniu…— Po zastanowieniu, mademoiselle?— Tak!… Matka miała jakąś dziwną cerę… Twarz bardziej czerwoną niż zwykle.— Może coś ją wzburzyło? — zasugerował Poirot.— Doznała wstrząsu?— Wstrząsu? — znowu spojrzała pytająco.— Mogła, dajmy na to, zirytować się na kogoś z obozowej służby…— Aha… To bardzo możliwe.— Ale nie wspomniała pani o tym? Nic na ten temat nie mówiła?— Nie… Ani słówka.— Co robiła pani po rozmowie z panią Boynton?— W swoim namiocie położyłam się na jakieś pół godziny.Później zeszłam pod markizę.Byli już tam mój brat i jego żona.Obydwoje czytali.— A pani?— Ja? Miałam coś do zeszycia.Później sięgnęłam po jakieś stare czasopismo.— Czy wracając pod markizę, rozmawiała pani z panią Boynton?— Nie.Chyba nie spojrzałam nawet w jej stronę.Zeszłam od razu na dół.— Co dalej?— Byłam pod markizą do czasu, kiedy… kiedy panna King zawiadomiła nas, że ona nie żyje.— To wszystko, co pani wiadomo?— Tak.Mały Belg pochylił się do przodu, ale nie zmienił swobodnego tonu:— A co pani odczuła?— Co odczułam?— Tak.Pytam, co pani odczuła, dowiedziawszy się, że matka… Pardon… Była pani macochą, prawda? Co pani odczuła, dowiedziawszy się, że ona nie żyje?— Nie rozumiem, do czego pan zmierza.— Sądzę, że rozumie pani doskonale.— To był wstrząs… — odpowiedziała niepewnie.— Zaskoczenie…— Naprawdę?Dziewczyna pobladła.Tym razem spojrzała na detektywa bezradnie, jak gdyby z przestrachem.— Czy to naprawdę było zaskoczenie? Mimo rozmowy z bratem Raymondem pewnego wieczoru w Jerozolimie?Cios okazał się trafny.Twarz Carol spopielała.— Pan o tym wie? — szepnęła.— Tak, mademoiselle.Wiem.— Jak?… Skąd?— Część rozmowy państwa została podsłuchana.Dziewczyna zakryła twarz rękami, wybuchnęła rozpaczliwym płaczem.Poirot zaczekał chwilę.Później podjął z całym spokojem:— Wspólnie planowaliście wtedy zabójstwo matki.— Tamtego wieczoru byliśmy… Byliśmy opętani… Szaleni!— Być może.— Pan nie zrozumie nigdy stanu, w jakim znajdowaliśmy się wtedy.To niemożliwe! — Carol wyprostowała się, odgarnęła włosy z twarzy.— Pewno pan nie uwierzy, ale… Ale w Ameryce było jeszcze znośnie.Dopiero podróż wszystko nam objawiła!— Co objawiła? — zapytał cicho, tonem współczucia.— Że tak różnimy się od innych ludzi.To było straszne.No i Jinny…— Jinny?— Tak.Nasza siostra.Pan nie widział jej jeszcze.Ostatnio była jakaś dziwna… coraz bardziej dziwna.A matka pogarszała sprawę… Może nieświadomie.Czy ja wiem? W każdym razie Raymond i ja obawialiśmy się, że Jinny rzeczywiście dostanie pomieszania zmysłów.Wiedzieliśmy też, że Nadine podziela nasze zdanie.— Rozumiem.Co więcej?— Tamtego wieczoru, w Jerozolimie, nastąpiło przesilenie.Raymond był bliski szaleństwa, a ja… Ja miałam nerwy tak rozstrojone, że… Proszę pana! Nasz plan wydawał się nam wtedy słuszny, sprawiedliwy! Uwierzyliśmy, że matka jest obłąkana.Nie wiem, co pan na to powie, ale mnie się zdaje, że… że zgładzenie kogoś może czasem wydawać się dobrym uczynkiem!Detektyw twierdząco skinął głową.— Istotnie.Zgładzenie kogoś może czasem wydawać się dobrym uczynkiem.Dowodzi tego cała historia ludzkości.— Tamtego wieczora tak się nam wydawało… Mojemu bratu i mnie.— Nieoczekiwanie uderzyła otwartą dłonią w blat stołu.— Ale nie zrobiliśmy tego! Naprawdę! Z rana przyszło opamiętanie.Plan uznaliśmy za niedorzeczny, melodramatyczny… I zbrodniczy! Matka umarła śmiercią naturalną, na udar serca.Ani Raymond, ani ja nie mieliśmy z tym nic wspólnego.— Przysięgnie pani na zbawienie duszy — odezwał się spokojnie — że nie podjęła pani żadnych kroków, aby spowodować zgon pani Boynton?Carol podniosła głowę.Odpowiedziała głosem spokojnym i opanowanym:— Przysięgam na zbawienie duszy, że ja jej nie skrzywdziłam.Poirot wygodniej rozsiadł się na krześle.— Tak, o to mi chodziło — powiedział i dodał zaraz, nie zmieniając tonu: — Jak właściwie przedstawiał się wasz plan?— Plan?— Właśnie.Przecież musieliście mieć jakiś plan.Pani i Raymond.Detektyw czekał.W myśli liczył sekundy.Jedna, dwie, trzy…— Nie mieliśmy żadnego planu — wyjaśniła wreszcie.— Sprawa nie posunęła się aż tak daleko.— To wszystko, mademoiselle.— Podniósł się z krzesła.— Zechce pani poprosić do mnie brata?Carol wstała.Wahała się przez dobrą chwilę.— Proszę pana… Pan uwierzył mi?— Czy powiedziałem, że nie uwierzyłem pani?— Nie powiedział pan, ale… — urwała nieporadnie.— Zechce pani poprosić do mnie brata?— Tak… Naturalnie.Z wahaniem ruszyła w stronę drzwi, lecz zatrzymała się w ostatniej chwili, odwróciła raptownie.— Powiedziałam prawdę! Całą prawdę! — zawołała z pasją.Herkules Poirot milczał, więc odwróciła się znów i wolno wyszła z pokoju.Rozdział XVIIIPoirot spojrzał bystro na Raymonda Boyntona i zauważył podobieństwo między siostrą a bratem.Młodzieniec miał twarz poważną, skupioną.Nie był, jak się zdawało, zdenerwowany ani przestraszony.Usiadł.Zmierzył wzrokiem detektywa i rzucił krótko:— Słucham?— Siostra rozmawiała z panem zapewne? — odezwał się łagodnie Poirot.Przytaknął skinieniem głowy.— Tak.Kiedy przyszła po mnie.Oczywiście, zdaję sobie sprawę, że pańskie podejrzenia są uzasadnione.Skoro nasza rozmowa, tamtego wieczoru w Jerozolimie, została podsłuchana, zastanawiająca musi wydawać się nagła i tak rychła śmierć macochy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]