[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Rozejrzał się dookoła.- Czy można tu przynieść ze dwa krzesła?Pomógł jej przynieść krzesła z barku.Klienci, ostentacyjnie po­szukujący odpowiedniej lektury, oderwali wzrok od obrysowanego kredą kształtu na podłodze i przyglądali się im ze skrywaną satys­fakcją.Zamykając drzwi, Annie zdążyła jeszcze posłyszeć słowa ja­kiejś kobiety: “Podobno już niebawem ma nastąpić aresztowanie."Zimne oczy Saultera przewiercały ją na wylot, głos jednak pozo­stawał zupełnie monotonny.- Ostrzegam panią, panno Laurance, że jest pani podejrzana o morderstwo.Pragnę panią poinformować o przysługujących jej pra­wach.Wolno pani nie odpowiadać na pytania i domagać się obecno­ści adwokata podczas przesłuchań.Może też pani zrezygnować z tych praw.Czy będzie pani milczeć, czy też zgadza się pani odpowiadać na moje pytania?Miranda, formuła wygłaszana przez amerykańską policję, tym razem wypowiedziana była specjalnie dla niej.- Nie mam nic do ukrycia - powiedziała zapalczywie.- Zwracam pani uwagę, że w każdej chwili może pani odmówić odpowiedzi na dalsze pytania albo zażądać obecności prawnika.- Rozumiem.- Ton jej głosu był wojowniczy.Czyżby go to tro­chę zdziwiło? W każdym razie postanowiła, że nie pozwoli mu sobą komenderować.- W porządku, panno Laurance.Proszę powiedzieć mi coś o so­bie.To najwyraźniej niewinne pytanie zbiło Annie z tropu.Wydawa­ło jej się zupełnie nie związane z tematem, jednak głos Saultera był zimny i śmiertelnie poważny.- Co pan przez to rozumie?- Skąd pani pochodzi, kim byli pani rodzice, gdzie pani skończy­ła szkołę, po co pani tu przyjechała?To okazało się łatwiejsze, niż przypuszczała.W końcu w ostat­nich latach tyle razy pisała swój życiorys.- Urodziłam się w Amarillo.Moja matka nazywała się Claudia Bailey Laurance.Rozwiodła się z ojcem, gdy miałam trzy lata, więc nawet go nie pamiętam.Matka zmarła na raka, gdy zaczynałam col­lege.Studiowałam w SMU, gdzie uzyskałam bakalaureat ze sztuk pięknych i magisterium ze sztuki aktorskiej.Saulter notował nieprzerwanie.- Następnie wyjechałam do Nowego Jorku i próbowałam zna­leźć pracę jako aktorka.- Bez rezultatu.- To nie było pytanie.- Dawałam sobie radę.- Przyjechała pani na Broward's Rock, ponieważ szczęście panią opuściło.- Saulter wysunął do przodu kościstą szczękę.- Nie, przyjechałam w odwiedziny do wuja, jak to czyniłam co roku, odkąd wuj przeszedł na emeryturę dwanaście lat temu i prze­niósł się tutaj z Fort Worth.- Była pani bez grosza.W porządku, stan jej konta w momencie przybycia na Broward's Rock wynosił dokładnie trzydzieści pięć dolarów i dwadzie­ścia jeden centów.- Wystarczało mi.- U wuja mogła pani siedzieć za darmo.- Nie liczył mi za czynsz - przyznała sarkastycznie.- Był jedynym bratem pani matki.- Pan zdaje się wiedzieć wszystko o mojej rodzinie.Po co więc te pytania?Saulter przyglądał się jej z obrzydzeniem, niczym szczególnie od­rażającemu kawałkowi padliny.- A może powie mi pani, w jaki sposób zamordowała pani swo­jego wuja, panno Laurance?Annie mocno przycisnęła ramiona do twardego oparcia krzesła.W uszach czuła dziwny szum, jednak słowa Saultera dochodziły do niej zupełnie wyraźnie.- Ambrose Bailey byt porządnym człowiekiem.- Głos Saultera brzmiał teraz inaczej.Sierżant naprawdę musiał lubić wuja.Ale kto go nie lubił? Ambrose Bailey był dobrym człowiekiem, oddanym przyjacielem.Jednak gdy w grę wchodził triumf sprawiedliwości, po­trafił być nieprzejednanym wrogiem.Taką reputację zyskał sobie jako prokurator w Fort Worth.- Dobry człowiek - ciągnął Saulter.- A pani przyjechała tutaj i wypchnęła go z łodzi, by odziedziczyć księgarnię.Tak właśnie miały się sprawy, czyż nie? Elliot Morgan odkrył prawdę i groził pani.Pani pokazała nam, jak rozprawia się z tymi, którzy jej grożą.Jednocześnie urządziła się pani tak sprytnie, że podejrzenie padło na wszystkich, którzy byli obecni w księgarni.Ale nikt inny oprócz pani nie pokłócił się z Elliotem Morganem.- Wuj Ambrose.to był wypadek.- To pani tak twierdzi.Tak ma pani zamiar zeznawać w sądzie? Czy pani widziała, jak wypadł za burtę?- Jak pan śmie? - wybuchnęła.Zerwała się na równe nogi.mie­rząc Saultera gniewnym spojrzeniem.- Wuj wyszedł koło dziewiątej.Był sam.Domyślam się, że chciał sprawdzić łódź, bo następnego dnia miał odpłynąć.- Biedny wuj, tak się cieszył na ten rejs, mający stanowić połączenie wyjazdu służbowego z rozrywką.Był taki zado­wolony, że przyjechała i będzie go mogła zastąpić w księgarni.Oglą­dała wtedy show z Johnnym Carsonem.Dochodziła już północ, gdy zaczęta się niepokoić.- Kiedy nie wracał.- Zadzwoniła pani do McElroya.Pewnie uznała pani, że najle­piej będzie, jeśli to on odkryje zwłoki.- Mojego wuja nikt nie zamordował!Koścista twarz Saultera poczerwieniała.Podniósł się, górując nad nią wzrostem.- O tak, panno Laurance.Ktoś zabił Ambrosa Baileya.Powinie­nem był domyślić się wcześniej.Ostatniej nocy sprawdziłem proto­kół z oględzin zwłok.Za prawym uchem Ambrose miał niewielki ślad po uderzeniu.Mogło się to zdarzyć podczas upadku, ale teraz, gdy zginęły kolejne dwie osoby, nie wierzę w to.Annie spoglądała na Saultera z nieukrywaną wściekłością w oczach i w sercu.Jego słowa brzmiały przerażająco prawdziwie.Wuj Ambrose doskonale znał się na łodziach, poza tym tamtej nocy nic mu przecież nie dolegało.- O mój Boże.Saulter wykrzywił wargi.- Wielka niespodzianka, co? Tak ma pani zamiar to rozegrać.Może jednak powinna pani zostać aktorką.W przypadku doktor Kearney już się nie udało wszystkiego tak zgrabnie powtórzyć.To zupełnie oczywiste, dlaczego musiała się pani jej pozbyć [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szamanka888.keep.pl