[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Car'a'carn.jest tak dalece ponad innymi ludźmi, że nie potrzebuje ubrania - wypluła.- Jeśli chce iść, to należy mu pozwolić, by szedł we własnej skórze! Czy mam sprowa­dzić Sorileę i Bair? A może Enailę, Somarę i Lamelle?Zesztywniał.Z wszystkich Panien, które traktowały go jak dawno temu zaginionego, dziesięcioletniego syna, te trzy uwa­żał za najgorsze.Lamelle przynosiła mu nawet zupę - ta kobieta ani trochę nie umiała gotować, a upierała się, że będzie przyrządzać mu zupę!- Ty sobie sprowadzaj, kogo chcesz! - powiedział jej głosem ostrym i zimnym - ale to ja jestem Car'a'carnem i to ja wybieram się do miasta.Jeśli będzie miał szczęście, to znajdzie ubranie, zanim ona powróci.Somara dorównywała mu niemal wzrostem i, w tej chwili, zapewne siłą.Jedyna Moc z pewnością mu się nie przy­da; nawet gdyby stanął przed nim Sammael, nie dałby rady objąć saidina, a co dopiero go utrzymać.Przez dłuższą chwilę wytrzymywała jego spojrzenie, po czym nagle podniosła kubek z lampartami i dolała do niego ze srebrnego dzbana.- Jeśli uda ci się znaleźć ubranie i ubrać się, nie prze­wracając się przy tym - powiedziała spokojnie - to mo­żesz jechać.Ale ja będę ci towarzyszyła, i jeśli uznasz, że jesteś zbyt słaby, by jechać dalej, wrócisz tutaj, choćby Somara miała cię przynieść na rękach.Wytrzeszczył oczy, kiedy wsparła się na łokciu, z namasz­czeniem ułożyła spódnice i zaczęła popijać wino.Gdyby zno­wu wspomniał o małżeństwie, bez wątpienia urwałaby mu gło­wę, ale pod niektórymi względami zachowywała się tak, jakby byli sobie poślubieni.Przynajmniej pod niektórymi najgorszy­mi względami.Tymi, które sprawiały, że nie zdawała się choć­by trochę inna od Enaili albo Lamelle, jeśli spojrzeć na nie z ich najgorszej strony.Mrucząc pod nosem, owinął się kocem, a potem poczłapał dookoła niej i paleniska po swoje buty.W środku znalazł scho­wane czyste, wełniane pończochy ale nic poza tym.Mógł wez­wać gai'shain.I sprawić, by cała sprawa rozeszła się po obo­zowisku.Nie wspominając już o ewentualności, że do wszystkiego wtrąciłyby się Panny; wówczas pozostałaby kwe­stia, czy on jest Car'a'carnern, któremu należy okazywać po­słuszeństwo, czy tylko Randem al'Thorem - w ich oczach tylko jeszcze jednym mężczyzną.Jego wzrok padł na zrolo­wany dywanik w tylnej części namiotu; dywaniki zawsze były rozłożone.W środku znalazł miecz; pas ze sprzączką Smoka był owinięty wokół pochwy.Aviendha, nucąc cicho, przypatrywała się jego poszukiwa­niom spod przymkniętych powiek, jakby na poły drzemała.- Już nie potrzebujesz.tego.- Nikt by nie uwierzył, że to ona dała mu ten miecz, tyle w to słowo włożyła obrzy­dzenia.- Co masz na myśli? - W namiocie znajdowało się tyl­ko kilka małych skrzynek, inkrustowanych macicą perłową albo okutych mosiądzem, a w jednym przypadku, złotym liściem.Aielowie woleli składać rzeczy w tobołki.W żadnym nie zna­lazł swoich ubrań.Pokryta złotem szkatuła, ozdobiona wizerunkami nieznanych mu ptaków i zwierząt, zawierała ciasno powiązane skórzane saszetki i buchnęła wonią korzeni.kiedy uniósł wieko.- Couladin nie żyje, Randzie al'Thor.Zaskoczony zatrzymał się i zagapił na nią- O czym ty mówisz? - Czyżby Lan jej powiedział? Poza nim nie wiedział o tym nikt.I o co jej chodzi?- Nikt mi nie powiedział, jeśli to o tym teraz myślisz.Znam cię już, Randzie al’Thor.Z każdym dniem poznaję cię coraz lepiej.- O niczym takim nie myślałem - warknął.- Nie ma nic takiego, o czym ktoś miałby ci mówić.- Zirytowany porwał schowany do pochwy miecz i wcisnął go niezdarnie pod pachę, nadal szukając.Aviendha wciąż popijała wino; wy­dawało mu się, że skrywa uśmiech.Wspaniale.Wysocy lordowie Łzy pocili się, kiedy Rand al'Thor na nich spojrzał, Cairhienianie być może ofiarują mu ich tron.Największa armia Aielów, jaką świat kiedykolwiek ujrzał.przekroczyła Mur Smoka z rozkazu Car'a'carna, wodza wodzów.Całe narody drżały na wzmiankę o Smoku Odrodzo­nym.Narody! I jeśli nie znajdzie ubrania, to będzie tak siedział i czekał, aż grupa kobiet, które uważały, że znają, się na wszy­stkim lepiej niż on, pozwoli mu wyjść z namiotu.Znalazł je wreszcie, kiedy zauważył, że spod siedzenia Aviendhy wystaje haftowany złotem mankiet czerwonego kaf­tana.Cały czas na nim siedziała.Mruknęła niezadowolona, kiedy poprosił, żeby się przesunęła, ale zrobiła to.W końcu.Jak zwykle przypatrywała się, jak on się ubiera i goli, bez komentarza przenosząc Moc, by podgrzać mu wodę - i nie proszona - kiedy po raz trzeci się zaciął i burknął coś na temat zimnej wody.Prawdę powiedziawszy, tym razem niepo­koił się nie tylko tym, że ona zauważy, jaki jest osłabiony, lecz również z różnych innych przyczyn [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szamanka888.keep.pl