[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Z wyjątkiem morderstw! - Chciałam mu się wyrwać, ale trzymał mnie zbyt mocno.- Chcę ci powiedzieć, że nie można ich powiązać ani z narkotykami, ani z kradzieżami czy przekrętami z kartami kredytowymi.Płacą gotówką i nie ma dowodów na popełnienie zbrodni, tak właśnie powstaje luka.- Patrzył groźnie.- Ale spieprzyli sprawę włażąc na mój teren i mam zamiar ich dopaść.Uwolniłam się z jego uścisku i rzuciłam gąbkę na drugi koniec kuchni.- Co powiedziała Jeannotte?- Pojechałem do jej biura, potem do domu.Nie było jej ani tu, ani tu.Nie zapomnij, że sam nad tym pracuję.Ta burza sparaliżowała całą prowin­cję.- A czego dowiedziałeś się o Jennifer Cannon i Amalie Provencher?- Na uniwersytecie bredzą coś o naruszaniu prywatności studentów.Nie wydadzą nic bez nakazu sądowego.Tego było już za dużo.Minęłam go i poszłam do sypialni.Kiedy pojawił się w drzwiach, właśnie zakładałam wełniane skarpety.- Co ty wyprawiasz?- Muszę zapytać Annę Goyette o parę spraw, a potem zamierzam zna­leźć moją siostrę.- Hola, bohaterko.Na zewnątrz wszystko pokrywa warstwa lodu.- Poradzę sobie.- Tą swoją mazdą?Tak się trzęsłam, że nie mogłam zawiązać butów.Starannie odwiązałam supeł i jeszcze raz przeciągnęłam sznurowadło przez dziurki.Potem zrobi­łam to samo z drugim butem, wstałam i obróciłam się w stronę Ryana.- Nie zamierzam tak siedzieć i pozwolić tym fanatykom zamordować Harry.Może i mają obsesję na punkcie samobójstwa, ale jej do tego nie zmu­szą.Z tobą czy bez ciebie, mam zamiar ją odnaleźć, Ryan.I to teraz!Przez chwilę po prostu się na mnie gapił.Potem głęboko wciągnął powie­trze, wypuścił je przez nos i otworzył usta, by coś powiedzieć.Właśnie wtedy światło zamigotało, przygasło i po chwili zgasło zupełnie.33Podłogę w jeepie Ryana pokrywał rozmokły śnieg.Wycieraczki chodziły w tę i z powrotem, czasem obsuwając się na bryłce lodu.W wachlarzach czy­stych kawałków szyb widziałam miliony srebrzystych iskierek rzucanych przez światło naszych reflektorów.Dzielnica Censer-Yille była ciemna i opustoszała.Nie paliły się tu ani la­tarnie uliczne, ani światła w oknach, nie było żadnych neonów czy sygnaliza­cji świetlnej.Jedynymi pojazdami na drodze były policyjne wozy patrolowe.Żółta taśma oddzielała chodniki biegnące przy wysokościowcach, z których mogły spadać kawałki lodu.Ciekawe, ile ludzi spróbuje iść dzisiaj do pracy.Od czasu do czasu słychać było huk - to zamarznięta tafla roztrzaskiwała się na chodniku.Krajobraz dookoła przypomniał mi Sarajewo, które oglądałam w wiadomościach, i wyobraziłam sobie moich sąsiadów uwięzionych w zimnych i ciemnych pokojach.Ryan jechał bardzo ostrożnie; usztywnił ramiona i dłońmi kurczowo trzy­mał kierownicę.Jechaliśmy wolno i równo, stopniowo zwiększając prędkość i zwalniając dobry kawałek przed skrzyżowaniami.Mimo to czasem zarzuca­ło tyłem samochodu.Miał rację przyjeżdżając jeepem.Koła samochodów po­licyjnych raczej się ślizgały niż toczyły.Wlekliśmy się rue Guy, potem skręciliśmy na wschód w Docteur-Penfield.Budynek Montreal Generał nad nami jaśniał światłem swojego własne­go generatora.Dłoń prawej ręki zacisnęłam na uchwycie, a lewą zwinęłam w pięść.- Zimno jak cholera.Dlaczego nie pada śnieg? - zapytałam wkurzona.Nie potrafiłam ukryć napięcia i strachu.Ryan nie oderwał oczu od jezdni.- W radiu mówili, że coś tam się dzieje na odwrót i na wysokości chmur jest cieplej niż na ziemi.To wszystko spada w postaci deszczu, ale tu na dole zamarza.Waga tego lodu rozkłada elektrownie.- Kiedy ma to ustąpić?- Gość od pogody twierdzi, że utknęło i nie idzie w żadną stronę.Zamknęłam oczy i skoncentrowałam się na dźwiękach.Nadmuch.Wy­cieraczki.Wiatr.Moje bijące serce.Samochód skręcił gwałtownie i otworzyłam oczy.Puściłam zaciśniętą dłoń i włączyłam radio.Głos był uroczysty, ale dodawał otuchy.Większa część prowincji nie miała prądu, a w Hydro-Ouebec całe trzy tysiące pracowników było w pracy.Będą pracować na okrągło, ale nikt nie jest w stanie przewidzieć, kiedy linie zostaną naprawione.Transformator obsługujący Centre-Ville nie wytrzymał przeładowania, ale miał zostać naprawiony jako pierwszy.Filtry nie działały i radzono mie­szkańcom, by gotowali wodę.Pomyślałam, że ciężko żyć bez prądu.Otwierano schroniska, a policjanci mieli chodzić po domach i szukać za­ginionych starszych osób.Wiele dróg zamknięto i kierowcom radzono, by zostali w domach.Wyłączyłam radio, desperacko żałując, że nie jestem w domu.Z siostrą.Myśl o Harry spowodowała pulsowanie za lewym okiem.Zignoruj ból głowy, Brennan, i pomyśl.Na nic się nie przydasz, jeżeli nie będziesz się w stanie skupić.Rodzina Goyette mieszkała w dzielnicy zwanej Plateau, więc najpierw po­jechaliśmy na północ, potem na wschód drogą des Pins.Na wzgórzu światła­mi jaśniał Royal Victoria Hospital.Poniżej nas w ciemnościach tonął uniwersytet McGill, za nim miasto i wybrzeże, gdzie jedynym widocznym miejscem było Place Ville-Marie.Ryan skręcił na północ na St-Denis.Zwykle pełno tu kupujących i tury­stów, teraz na ulicach nie było nic z wyjątkiem lodu i wiatru.Wszystko po­krywała półprzeźroczysta warstwa, zacierając nazwy butików i barów.Na Mont-Royal znowu skierowaliśmy się na wschód, a na Christophe Colomb na południe, a wieki później zatrzymaliśmy się przed budynkiem, któ­rego adres podała mi Anna.To był typowy dla Montrealu dom mieszczący trzy mieszkania, z podjazdem i wąskimi, metalowymi schodami sięgającymi pierwszego piętra.Ryan ustawił jeepa maską do krawężnika i zostawił go na ulicy.Kiedy wyszłam z samochodu, lód ukłuł mnie w policzki i oczy zaszły mi łzami [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szamanka888.keep.pl