[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Lecz.nic nie wskazywało również, że lord Taylor zamierza pod­dać ją Przemianie, a z pewnością coś by mu się wymknęło, gdyby taki był jego zamiar.Czy nie kazałby jej odprawić swoich nie­wolnic albo nie nalegałby, żeby nie rozmawiała z Lorrynem? Zre­sztą najważniejsze, po co miałby ją posyłać do matki, czy żeby jej o tym powiedziała? Wystarczyłoby przysłać dwóch krzepkich strażników, którzy zabraliby ją bez żadnego ostrzeżenia.Pozwa­lając jej dowiedzieć się z góry, że coś dla niej planuje, ryzykował wywołanie przez nią sceny, kiedy dowie się, co to jest.“Być może - tłumaczyła sobie zdesperowana - chodziło o coś znacznie prostszego, o zwykłe zbesztanie jej za to, że swoim postępowaniem nie dorównuje poziomowi oczekiwanemu przez ojca i że nie wprowadza w życie poleceń, które jej wydał”.Stopniowo jej oddech uspokajał się.To wydawało się bardziej sensowne i logiczne.Lord Tylar zawsze wybierał najłatwiejsze dla siebie wyjście i łajanie pozostawiał lady Viridinie.Ucisk w gardle nieco zelżał, kiedy zmuszała się do spokoju.Tak, to musi być to! Lady Viridina wygłosi jej wykład na temat obowiązków i karygodnego ich zaniedbywania.Potem może nastąpić kolejna seria lekcji, które przewidywała.Będzie to nie­przyjemne i pożre jej mnóstwo czasu, lecz to jeszcze nie katastrofa - po prostu coś, co trzeba ścierpieć, dopóki lord Tylar ponownie o niej nie zapomni.A to prędzej czy później nastąpi, szczególnie jeśli będzie schodziła mu z oczu, a w najbliższej perspektywie nie będzie żadnych możliwości małżeństwa.Nie stanowiła dla niego zbyt wielkiego ciężaru i na swój spokojny sposób była nawet dekoracyjna.Zajmowała Lorryna i chroniła go w jakimś sensie przed popadnięciem w kłopoty.Można jej było nawet zaufać, że dopilnuje służby w przypadku, gdyby ojcu potrzebna była obe­cność żony przy boku.Niewątpliwie ta wiadomość oznacza tylko tyle.Gdyby miało to być coś tak kosztownego, jak poddanie jej Przemianie, to oso­biście wydałby jej rozkazy i dopilnował, by została wyekspedio­wana bez zbędnego zamieszania.Czyż nie pragnąłby wtedy nad­zorować każdego najmniejszego szczegółu, od poinformowania jej, co ją czeka, do przekonania się na własne oczy o ostatecznym rezultacie? Z pewnością zjawiłby się tutaj, żeby się upewnić, że jego pieniądze nie zostały zmarnowane.Wyszukiwała wszelkie racjonalne argumenty, lecz serce nie pozwalało się tak łatwo uspokoić.Trudno jej było zmniejszyć to przerażenie chociażby do takiego poziomu, by dało się z nim wy­trzymać.Musiała użyć całej siły woli, by wstać od nie zjedzonego śniadania i udawać, że jest spokojna i opanowana.Wydając roz­kazy dotyczące sukni, musiała wyjątkowo starannie kontrolować głos, który przytłumiony strachem, z trudem wznosił się ponad szept.Pozwoliła niewolnicom zająć się wszystkim, gdyż obawiała się, że ręce będą jej się trzęsły tak, że nie zdoła wykonać najpro­stszych czynności.Otumaniona strachem i przygnębieniem, o wy­znaczonej godzinie udała się do komnat matki.Na szczęście miało to być bezpośrednio po śniadaniu, do którego nie mogła się zmu­sić, tak że przynajmniej nie będzie musiała czekać, by dowiedzieć się, co jej przeznaczono.Przeszła korytarzami w stanie takiego napięcia, że każdy naj­mniejszy szczegół rzucał się jej wyraźnie w oczy.Do komnat matki nie wchodziło się przez tradycyjne drzwi, lecz przez magiczną zasłonę w formie cienkiej warstwy energii, takiej jak ta chroniąca harem przed intruzami.Czekała już tam na nią niewol­nica, która powstrzymała ją od udania się do bawialni i popro­wadziła ją do dalszej części komnat lady Viridiny.Matka przyjęła ją w swoim gabinecie, który jednakże w niczym nie przypominał pokoju o tej samej nazwie, używanego przez lorda Tylara.Był to niewielki, raczej pusty pokój, w którym znajdowało się tylko biurko i dwa krzesła, niezwykle proste w formie.Podłoga, ściany i sufit były w jednolitym, kremowym kolorze, a biurko i krzesła o ton ciemniejsze.W momencie, gdy Rena weszła, Viridina właś­nie coś czytała i tylko gestem wskazała jej puste krzesło, które ta zajęła posłusznie, również bez słowa.Siedziała na nim sztywno, z rękami na kolanach, a ciało miała tak napięte, że przy każdym uderzeniu serca wydawało się wibrować.W końcu lady Viridina odłożyła czytany papier i spojrzała na córkę, przy czym jej oczy i twarz nie miały żadnego wyrazu.- Lord Tylar pragnie, żebym ci przekazała, że jest z ciebie bardzo zadowolony - oznajmiła.Była to tak nieprawdopodobna wiadomość, że Rena tylko najwyższym wysiłkiem woli powstrzy­mała się od otwarcia ust ze zdumienia.On jest ze mnie zadowolony? Ze mnie? Jak? Dlaczego? Co ja zrobiłam? Co on sądzi, że ja zrobiłam?- Zdaje się, że spędziłaś sporo czasu na bankiecie z V'keln Gildorem er-lordem Kyndreth - dokończyła matka i czekała na odpowiedź.Rena milcząco skinęła głową.Czy to było wszystko? Po prostu to, że była uprzejma dla gadającego bez sensu idioty? Przystojnego idioty, to trzeba przyznać; ponadto nie ma czegoś takiego jak źle widziany elf, może oprócz mnie.- Dom Kyndreth to dom starożytny i potężny - ciągnęła Viridina.- Nie aż tak potężny jak Hemalth, lecz za to starszy.Wiele pochlebnych rzeczy można powiedzieć o tym rodzie, a lord Lyon ma duże znaczenie w Radzie.Wszyscy gorąco pragną za­skarbić sobie jego łaski.Rena ponownie kiwnęła głową, nie mogąc zrozumieć, do cze­go matka zmierza.Czy ojciec Gildora był wdzięczny, że w ogóle spędziła nieco czasu z jego synem - wdzięczny na tyle, żeby pochwalić ją przed lordem Tylarem? A może aż tak wdzięczny, że wesprze Tylara w Radzie?- Cóż, zdaje się, że pod wieloma względami zrobiłaś na lor­dzie Gildorze duże wrażenie - powiedziała Viridina, nawet nie unosząc brwi.- A bardzo trudno jest go zainteresować na tyle, by pamiętał o jakimkolwiek doświadczeniu dłużej niż kilka go­dzin.Tak przynajmniej twierdzi twój ojciec.W głosie matki nie było najlżejszego śladu ironii, a nic w wy­razie jej twarzy nie wskazywało na rozbawienie.Rena nie miała pojęcia, co o tym myśleć.Nie spodziewała się ani otwartości, ani ironii ze strony matki lub ojca.Lady Viridina przyglądała się jej badawczo, jakby szukała ja­kiegoś śladu wskazującego, iż Rena uważa jej komentarz za za­bawny.- W każdym razie wywarłaś wrażenie na tym er-lordzie, a w rezultacie również na jego ojcu, co jest o wiele bardziej istotne.Urwała i znów czekała na odpowiedź.- Tak, o pani - udało się wykrztusić Renie.- Oczywi­ście, znacznie ważniejsze jest, by wywrzeć wrażenie na lordzie Lyonie.Biedny Gildor, nawet jego własny ojciec musi mieć kłopot w postępowaniu z nim.Robi wrażenie.- szukała odpowied­niego słowa do scharakteryzowania go, słowa, które wyrażałoby treść odrobinę pochlebniejszą od niemiłej prawdy, że młodzieniec jest po prostu głupcem - sympatycznego młodego lorda, który naprawdę gorąco pragnie zadowolić swojego pana ojca.Rzecz jasna, jest to jedynie słuszne podejście.Jednak powiedziałabym, że nie odznacza się on zbyt wielką ambicją.“Czy dowcipem.Czy inteligencją”.Matka skinęła głową i wreszcie leciutko się uśmiechnęła.- Świetnie.W takim razie rozumiesz sytuację [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szamanka888.keep.pl