[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Odeszłam dalej, wsuwając nos do każdej zauważonej dziury.Jeśli będę zmuszona wrócić na dno doliny, aby tam poszukać, zrobię to.Wciąż jednak nie traciłam otuchy.Moja wytrwałość została w końcu nagrodzona, gdyż w jednym z zagłębień znalazłam kamień, który tak długo podważałam pazurami, aż go obluzowałam i mogłam wygrzebać na zewnątrz.Komuś, kto zawsze posługiwał się dłońmi, trudno jest używać ust.Mimo to złapałam kamień w zęby i wróciłam.Znów podkradłam się na brzuchu do rozpadliny i trzymanym w pysku kamieniem tłukłam w wierzch wzmacniacza, póki nie rozbiłam go tak dokładnie, że ci, którzy go zostawili, chyba nie będą mogli go już użyć.Nie zbliżyłam się do pojemnika ze śpiącym.Ciągnął od niego wilgotny chłód porównywalny z mrozem najsroższej zimy, jaką przeżyłam w górach na Yiktor.Gdybym nieostrożnie dotknęła łapą oszronionej pokrywy, chybabym ją sobie odmroziła.Na posągowo spokojnej twarzy nie widać było żadnych zmian.Mimo to śpiący żył, jeśli nie teraz, to przynajmniej kiedyś.Kiedy patrzyłam na tę istotę w.grobowcu, doznawałam sprzecznych uczuć.Czym prędzej nie tylko odwróciłam wzrok od nieruchomej twarzy, ale także opuściłam hipotetyczne pole widzenia tych zamkniętych oczu.Wtedy poczułam drgnienie drugiej, dodatkowej obecności, tej, którą wyczułam w ślizgaczu.Wzbudziło to we mnie taki strach, że rzuciłam się na oślep do ucieczki, nie patrząc, gdzie biegnę.Kiedy już zapanowałam nad sobą, a niepokojąca siła zniknęła, stwierdziłam, że nie wróciłam do statku, lecz udałam się w stronę świateł i hałasu.Rozejrzenie się po tamtej okolicy mogło być niezłym pomysłem.Miałam nadzieję, że z chwilą, gdy transmisja się urwała, załogi „Lydis” i ślizgaczy odzyskały wolność.Gdybym po powrocie dostarczyła informacji, mogłoby to przynieść im korzyść.Nieznajomi nie wystawili straży.Może mieli takie zaufanie do tego, co zostawili na wzgórzach, że czuli się bezpieczni.Bez trudu podkradłam się do miejsca, skąd roztaczał się doskonały widok.Przy skrytce wrzała praca, scenę oświetlały reflektory, których blask był silniejszy od słońca Sekhmet.Dwa roboty rozbijały zaporę w wejściu do rozpadliny.Kupcy jednak wykonali ją tak solidnie, że maszyny nie mogły jej szybko skruszyć.W gniazdach roboczych tkwiły rozmaite narzędzia i palniki, które energicznie atakowały stopione głazy.Roboty „Lydis” służyły głównie do ładowania towaru, chociaż w ostateczności można było dokonać pewnych modyfikacji i wyposażyć je w kilka prostych narzędzi.Te maszyny sprawiały wrażenie większych i miały inny wygląd.Sterował nimi człowiek z tablicą kontrolną w ręku.Wprawdzie mało się znałam na takich urządzeniach, wydawało mi się jednak, że stosowano je głównie w górnictwie.O ile my z „Lydis” wiedzieliśmy, że na Sekhmet nie było kopalni.A przypadkowi poszukiwacze nie posiadaliby tak skomplikowanego i kosztownego sprzętu.Odkryliśmy ślady, które wskazywały na obecność złóż skarbów.Czyżby te roboty sprowadzono w celu ich odkopania?Istoty na dole — było ich trzy — sprawiały wrażenie przeciętnych kosmicznych wędrowców i nosiły zwykłe kombinezony załogantów statku.Wyglądały zupełnie jak ludzie; należeli do tej samej rasy co Wolni Kupcy.Ci dwaj, którzy nie nadzorowali robotów, trzymali w rękach broń, ściślej biorąc, miotacze, co wskazywało, że mogli być ludźmi wyjętymi spod prawa.Widok broni zaalarmował mnie wystarczająco, żebym trzymała się od nich z daleka.Przywarłam brzuchem do ziemi i zesztywniałam; mój oddech ze świstem wydobywał się zza kłów, które były naturalnym orężem glassii.Pojawił się czwarty mężczyzna.W ostrym blasku reflektorów wyraźnie zobaczyłam jego twarz.To był Griss Sharvan!Nic nie wskazywało na to, żeby był więźniem.Stanął przy jednym ze strażników, przyglądając się robotom z takim zainteresowaniem, jakby sam skierował je do pracy.Może rzeczywiście tak było? Może to Sharvan zaprowadził tych ludzi do skrytki? Ale dlaczego? Każdemu, kto znał Kupców, trudno było uwierzyć, żeby któryś z nich mógł zdradzić towarzyszy.Mieli wierność i lojalność we krwi.Przysięgłabym na wszystko, co znam, że taka zdrada była absolutnie niemożliwa.Mimo to Sharvan najwyraźniej pozostawał w doskonałych stosunkach z grabieżcami.Od czasu do czasu nadzorca robotów regulował przyrządy sterujące.Wyczułam jego zniecierpliwienie.Kiedy ten takt do mnie dotarł, pomyślałam, że osłabienie moich mocy musiało minąć.A to oznaczało, że może udałoby mi się, na drodze sondowania myśli, odkryć, co tu robił Sharvan.Ułożywszy się najwygodniej, jak mogłam, rozpoczęłam sondowanie.Krip VorlundByło bardzo cicho; nie czułem wibracji ścian ani nie doznawałem tego wrażenia bezpieczeństwa, jakie zwykle dawał mi statek.Otworzyłem oczy, lecz nie ujrzałem ścian swojej kabiny na „Lydis”; siedziałem natomiast przed pulpitem sterowniczym ślizgacza.Kiedy zamrugałem powiekami, mocno oszołomiony, wróciły wspomnienia.Ostatnią rzeczą, jaką pamiętałem wyraźnie, był fakt, że leciałem nad poszczerbionymi górami w kierunku statku.Teraz jednak nie leciałem.Jak więc wylądowałem i…Odwróciłem się, żeby spojrzeć na drugi fotel.Nie zobaczyłem na nim pokrytego futrem ciała.Szybko się rozejrzawszy, stwierdziłem, że tylko ja jestem w ślizgaczu.Ale Maelen nie mogła przecież wylądować sama.Poza tym na zewnątrz panowała już noc.Otworzenie włazu i wyskoczenie z pojazdu zajęło mi kilka chwil.Obok wznosiła się „Lydis”.Za nią widziałem drugi ślizgacz.Dlaczego jednak niczego nie pamiętałem? Co się stało tuż przed wylądowaniem?— Vorlund! — Z ciemności padło moje nazwisko.— Kto tam?— Harkon.— Z drugiego pojazdu wyłonił się jakiś cień; szedł w moim kierunku, zapadając się w piasku.— Jak się tu znaleźliśmy? — spytał.Nie umiałem mu jednak odpowiedzieć.Od strony statku dobiegł jakiś zgrzyt.Podniosłem głowę i zobaczyłem trap, który wyłaniał się z górnego włazu na kształt wysuniętego badawczo języka.Chwilę później jego koniec z głuchym hukiem uderzył o ziemię.Ja jednakże bardziej byłem pochłonięty szukaniem Maelen.Na piasku nie widać było śladów; nie potrafiłem znaleźć tropu.Skoro jednak trap był podniesiony, nie mogła wejść na pokład statku.Nie miałem pojęcia, co mogło ją nakłonić do opuszczenia ślizgacza.Jednak jej dziwne zachowanie w wąwozie wzbudziło we mnie podejrzenia, że uległa jakiemuś wpływowi, któremu nie była w stanie się oprzeć.Jeśli tak, co to był za wpływ, i dlaczego miałby tu na nią silniej działać? Nie pamiętałem też lądowania ślizgacza…Użyłem psychopolacji.Chwilę później zachwiałem się, uderzyłem o burtę pojazdu, który przed chwilą opuściłem, padłem na kolana i złapałem się za głowę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]