[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ale nie było już śladu po nim.Skoczył szczęśliwie, porwał pierwszego z brzegu konia, który stał pod domem i ruszył na nim cwałem.Zanim pościg zdążył dojść do schodów, dotarł do następnej ulicy.Teraz miał tylko jedno zadanie, ale najważniejsze: wydostać się z miasta i uciec przed pościgiem.Koń był dobry, więc czuł, że mu się poszczęści.Chihuahua drzemała pogrążona w ciemnościach, ale brak światła nie był dla Gerarda przeszkodą.Pędził w zawrotnym tempie przez ulice.U wylotu miasta stał wartownik.Zanim otworzył usta, by wypowiedzieć stereotypową formułę, jeździec był już przy nim.Żołnierz wystrzelił na alarm.Po chwili rozległy się dookoła groźne wołania:— Stać! Kto idzie?Gerard nie odpowiadał.Padło kilka strzałów, jeden pocisk zranił konia.Mimo to pędził dalej, ale potykał się coraz częściej, W pewnym momencie Gerard zatrzymał go w pełnym galopie, zeskoczył i biegł ile sił w nogach pod ostrzałem kul.Zmierzał prosto do lasu, w którym ukrył swego konia.Oby tylko był na miejscu.Na szczęście zastał go tam, gdzie zostawił.Gdy go dosiadł, poczuł się bezpieczny.Przerzucił strzelbę przez ramię, wyciągnął rewolwery z kieszeni i ukrył za pasem.— To była doskonała zabawa! — zawołał ze śmiechem.— Będą długo pamiętać Czarnego Gerarda! A teraz niech mnie złapią!Zawrócił konia na północ i ruszył z początku kłusem, później galopem.Droga prowadziła przez prerię, między rzeką Conchos a wznoszącymi się w pobliżu wzgórzami.Całą noc nie zwalniał szybkości.Do rana przebył wiele mil.Po południu ujrzał tabun koni.Odwiązał lasso, zarzucił je i po dziesięciu minutach na rączym koniu ruszył w kierunku Paso del Norte.KolbaPewnego niedzielnego popołudnia stary Pirnero siedział przy oknie i patrzył na ulicę.Padał gęsty, ulewny deszcz, a to go niedobrze usposabiało.Aby dać ujście swoim humorom, posłał córkę po piwo własnego wyrobu.Rezedilla wróciła z piwnicy, postawiła dzban na stole i usiadła jak zwykle z robótką w ręku.Stary łyknął haust piwa i mruknął:— Wstrętny deszcz.Córka, jak zwykle, nie odpowiedziała.Narzekał więc dalej:— Można się utopić, co?Ponieważ i teraz nie zareagowała, odwrócił głowę i spytał gniewnie:— Powiedziałaś co? Czy nie mam racji?— Ależ masz rację — odparła lakonicznie.— Gdybym teraz na przykład utonął, z pewnością niewiele robiłabyś sobie z tego, co?— Ależ ojcze!— Czy to niemożliwe? A więc przypuśćmy, że utonąłem.Co byś zrobiła? Prowadziłabyś dalej gospodarstwo.Bez mężczyzny? Przecież to szaleństwo!Rezedillę rozśmieszył ten bieg myśli starca.— Chyba nie pójdziesz się utopić tylko dlatego, by mi pokazać że powinnam wyjść za mąż?— Dlaczego nie? Jestem gotów tak postąpić.Dobry ojciec nie może cofać się przed niczym, byle swemu dziecku dać nauczkę.Ale któż to jedzie?Rozległ się tętent konia.Jakiś jeździec gnał wśród ulewy.Po chwili zatrzymał się przy drzwiach.— Ach! — zawołał stary.— To ten leń zatracony, ten szpieg w łachmanach! Dziś nie wyjdę z jego powodu, choćby miał się dowiedzieć, że jestem dyplomatą.Przybyszem był istotnie Gerard.Zobaczywszy go, Rezedilla zaczerwieniła się.Pirnero ledwo mu kiwnął głową, za to dziewczyna pozdrowiła go bardzo uprzejmie.Poprosił o szklankę julepu.Przez dłuższy czas w izbie panowała cisza.Stary bębnił niecierpliwie po szybie.Wreszcie, nie mogąc już dłużej wytrzymać, odezwał się:— Okropny deszcz!— Tak — przytaknął Gerard zamyślony.— Można się utopić!— No, tak źle nie jest.— Co nie jest tak źle? Jest pan innego zdania niż ja? Powiedział to kłótliwym tonem, widać zapomniał o przyjętej roli dyplomaty.Ujrzawszy zaś, jak z przemoczonego ubrania gościa woda spływa na podłogę, zaczął zrzędzić jeszcze bardziej:— Powiada senior, że nie można się utopić? Jeżeli przyjdzie dwóch takich gości jak pan, mamy powódź w gospodzie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]