[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pokręciłam głową.- Nie.Ma.%7ładnej.Burzy.Niebo było już liliowe, kiedy wreszcie znalazłam mały,staroświecki domek na ślepej uliczce w Culver City.Był zaledwie parękilometrów od mojego domu w Venice, ale dojechanie tutaj zajęło miprawie dwie godziny.Większość z domów na tej ulicy wyglądała - przynajmniej zzewnątrz - na opuszczone i niezdatne do mieszkania.Kilka sięzawaliło.Z innych wypadły okna.Na ścianach widniały nasprejowanetagi.Trawniki były pożółkłe.Ale dwa domy wy-glądały na nietknięte - ten, który pasował do adresu podanegoprzez Jeremy'ego i drugi, naprzeciwko, z tabliczką w oknie, na którejnapisano staroświecką, nieczytelną czcionką: WróżkaChiromancja, badanie aury, tarot"Poszukałam w kieszeni karty, którą Katrina wetknęła mi doszafki.Zanim się zorientowałam, co robię, stałam już po drugiej stronieulicy, przed drzwiami wróżki. Pukać", nakazywała plakietkawielkości paska gumy do żucia, umocowana nad gałką.Zapukałam.Katrina i pan Kale twierdzili, że dziewczyna z Wieży zawszewyciągnie Wieżę z talii tarota.Wyciągnęłam ją dwa razy z taliiKatriny, co było dziwne, ale stosunkowo łatwo było to uznać zaprzypadek.Chciałam mieć niezbity dowód, że nie jestem dziewczyną zWieży.Postanowiłam, że poproszę wróżkę o postawienie tarota iprzekonam się, co powie inna talia niż ta Katriny.Drzwi uchyliły się i wyjrzało na mnie jedno oko.- Tak? Kto tam? - Głos kobiety przypominał raczej basowygulgot.Przylepiłam na twarz najcieplejszy uśmiech.- Chciałabym, żeby mi pani postawiła tarota.Drzwi otworzyły sięszeroko.- Chodz - powiedziała drobna, przygarbiona postać wwielowarstwowej, aksamitnej spódnicy i w szydełkowym szalu naramionach.Długie, siwe włosy zwisały jej poniżej piersi.Wyglądały,jakby nie czesała ich w tym miesiącu.Zwietnie, pomyślałam.Ze wszystkich wróżek w L.A.wybrałamakurat taką, która wyglądała jak uciekinierka z wesołego miasteczka.Mimo to weszłam za kobietą do środka.- Mówiłaś, że jak ci na imię? - zapytała staruszka, prowadzącmnie ciemnym korytarzem do pokoju w tylnej części domu.Całewnętrze śmierdziało cebulą, aż zaczęły mi łzawić oczy.Domudekorowany był typowymi wróżbiarskimi gadżetamikryształami w szklanych gablotkach, paciorkami w drzwiach,mnóstwem poduszek i narzut z łatek.- Nie mówiłam - zaprzeczyłam.- Jestem Mia.- Ja jestem Madam Lupescu.- Jakżeby inaczej.- Siadaj.Wskazała mały, okrągły stolik nakryty koronkowym obrusem.Brakowało tylko szklanej kuli.Usiadłam.Kobieta zajęła miejsce naprzeciwko i zaczęła się namnie gapić.Zrobiło się niezręcznie.- Hm - zaczęłam, czując, że muszę przerwać ciszę.- Więc jakdługo pani jest wróżką?- Tego się przyszłaś dowiedzieć? - Patrzyła na mnie, mrużącpomarszczone powieki, opadające w kącikach jak u słonia.- Nie, po prostu.- Chciałaś być uprzejma.Pogawędzić.Marnować czas, kiedy takniewiele go zostało do zmarnowania.- Uśmiechnęła się, pokazującżółte zęby, starte niemal do dziąseł.Pochyliła się do mnie nad stołem;poczułam w jej oddechu kawę i pomyślałam, że od tej pory będę chybao wiele mniej lubić ten napój.- Zacznijmy - powiedziała.Z kieszeni swojej pokazniej spódnicy wyjęła aksamitnąsakiewkę, rozluzniła sznurek i wysunęła na dłoń talię kart.Ta równieżwyglądała na starą, jak talia Katriny.Kobieta przetasowała; jej sękatepalce były zadziwiająco zręczne, błyskawicznie przerzucała karty.Położyła zakrytą talię na stole.- Przełóż na lewo - poleciła.Zrobiłam, co kazała.Madam Lupescu wzięła talię i rozłożyła pięćkart, układając je w kształt równoramiennego krzyża.Przyjrzałam się im uważnie.W końcu wypuściłam wstrzy-mywany oddech i uśmiechnęłam się.Wśród kart wyłożonych przez Madam Lupescu nie było Wieży.Nie byłam dziewczyną z Wieży.Byłam wolna.Mogłam teraz wstać, rzucić na stół swoje ostatniedziesięć dolarów i ruszyć do drzwi.Ale niegrzecznie byłoby tak poprostu wyjść.Postanowiłam, że posiedzę cierp-liwie, wysłucham wróżby Madam Lupescu, zapomnę o niej iruszę dalej z własnym życiem.- Wielkie arkana.- Staruszka gwizdnęła i wskazała trzemapalcami trzy środkowe karty.- Przeszłość, terazniejszość, przyszłość -powiedziała, po czym, wskazując kolejno kartę na dole i na górze,dodała: - Przyczyna i potencjał.Wskazała kartę, która reprezentowała moją przeszłość.Przedstawiała świecący krąg na niebie i dwa ujadające psy.- Księżyc.Oznacza strach.Samooszukiwanie się.Dezorientację.Okej.Niech jej będzie.Wskazała kartę przyczyny.Ta mi się nie podobała.Była na niejrogata, czerwona bestia z rozdwojonym ogonem, który oplatałmężczyznę i kobietę.- Diabeł.To przyczyna twojego Księżyca.Twojego strachu.Oznacza poddaństwo i ignorancję.Niewolę i beznadzieję.Ale to.-Wskazała górną kartę: potencjał.Ukazywała człowieka w czerwonejszacie, która o wiele za bardzo przypominała peleryny Tropicieli.Siedział na tronie, trzymał złote berło, a na głowie miał krzykliwą,złotą koronę.- Hierofant.Zaschło mi w ustach.- H.Hierofant? To mój.- Musiałam przełknąć ślinę.-Mójpotencjał?Staruszka skinęła głową.- Reprezentuje władzę i wiedzę, wzbudza szacunek.Siedzi natronie między prawem i bezprawiem, posłuszeństwem inieposłuszeństwem.Między niebem i ziemią.- A te dwie? - spytałam szybko, wskazując terazniejszość iprzyszłość.Na karcie terazniejszości była skrzydlata małpa siedząca nakole.- To Koło Fortuny, prawda?- Tak - potwierdziła Madam Lupescu.- Przeznaczenie.Oznaczapunkt zwrotny.Przygryzłam wargę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]