[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tam Seeleon odłączył od grupy i przez nisko sklepione przejście wszedł do nawy.Kilka ruchów różdżki i spośród martwych dziesię­ciu powstało, by przeciw swoim towarzyszom się odwrócić.Ledwie truposze wstawać zaczęli, Rehbert dojrzał nekromantę i w cichym porozumieniu ku niemu ruszył.Dziesięciu jeszcze rycerzy walczyło, ale kultystów siły też już się nie zwiększały, a wręcz przeciwnie - rzedły szeregi mnichów do walki stających.Nikt chyba nie zauwa­żył w powstałym zamieszaniu, że omniarcha znika z przybyszem za łukami wykutymi w kamieniu.- Witam cię, druhu - rzekł Rehbert, pod łokieć ujmując nekroman­tę.- Gdzie ona? Znaleźliście księżniczkę Katherine?- W rzeczy samej, jest z zaklinaczem - odparł Seeleon i wskazał mu drogę.Ruszyli biegiem, nie zważając na zgiełk bitewny, co zza pleców dochodził.Schodami krętymi dotarli do podziemi, gdzie reszta drużyny czekała.Rehbert, gdy panią swą zobaczył, oniemiał i rozwarłszy ramiona ku niej ruszył.Aleć daleko nie poszedł.Tranog drogę mu zastąpił wsparty na toporze i takoż rzekł:- Waści na amory się zbiera, ale, nie czas na to.Wróg zaraz pojmieistotę podstępu, tak dokładnie przez imć Seeleona uwitą.Nie czas teraz na umizgi, zniknąć musiemy bez utraty chwili.Potem będzie czas, by ją obłapiać.Nie sposób było nie zgodzić się ze zdaniem południowca.Rehbert jednako go ominął i padł w ramiona ukochanej.Na chwilę tylko i choć jej delikatne dłonie przytrzymać go chciały, odsunął się, acz nie wyrywał i po złożeniu ognistego pocałunku wskazał jej drogę ku mrocznym tunelom, wiodącym do granic fortecy.I Katherine się nie ociągała.Biegiem ruszyli, a Chmurny i zaklinacz drogę pochodniami oświecali.Wszelako labirynt katakumb krył w sobie wiele pułapek i nim się upewnili, że pościgu nie ma, stanęli wobec setki lub więcej zmartwychwstałych.Sidney ich tu rzucił, by riskbreakerów szukali, a przypadek sprawił, że drogę drużynie zastawili.Rzesza nieumarłych wszelako przejście blokowała.Szkielety i zombie stali obok sie­bie ramię w ramię, a pomiędzy nimi Liczów kapelusze, niczym stoż­ki wskazywały, że i magia drogę do wolności zagradza.Sześciu przeciw setce, nierówna to miała być walka.Korytarz, którym przyszli, nie był za szeroki, choć sala, w której stała groma­da, słuszne rozmiary miała.Ale to na korzyść drużyny się odwróciło., Tranog na czoło wystąpił, obok niego Chmurny stanął.Za nimi za­klinacz i nekromanta, a z tyłu Katherine ze swoim lubym.Chwil parę trwała cisza, po czym szeregi truposzy jakby na znak czyjś ruszyły.Zwarli się w śmiertelnym boju barbarzyńca i przybysz ze stron ob­cych z jednej strony, a kwiat minionych wieków z drugiej: Wpraw­dzie klasa wojowników drużyny dawała im przewagę nad każdym z osobna nieumarłym, ale masa przeciwników szybko ich do defen­sywy zepchnęła.Pani Tranogowa ze świstem zataczała kręgi od koś­ci ciało oddzielając i gruchocząc szkieletów konstrukcje.Podobnie wielkie ostrze Chmurnego życie dawno zabrane raz jeszcze odbiera­ło, ale wrogów było tylu, że nie dało się ich powstrzymać, mimo roz­paczliwych wysiłków nekromanty, któren wciąż nowych pobudzał do życia zabitych.Niestety i jego siły nie były w stanie zniwelować liczebnej przewagi Sidneyowego pomiotu.Pierwszego opadli Chmurnego, który mimo wielkich umiejętności, nie mógł pokazać kunsztu całego w takim zgiełku.Czyjeś ręce go uchwyciły, inne gardła sięgnęły i już po chwili wrogami oblepiony musiał uklęknąć, miecz opuszczając.Zanim zniknął pod skłębioną masą wrogów, od­wrócić się zdołał i ku nekromancie kierując słowa, tako krzyknął:- Czyń, co musisz, daj mi powrócić!Seeleon skinął głową jeno; a gdy okrzyk ostatni z krtani młodzień­ca do uszu jego dotarł, znak wykonał tajemny i wkrótce obok bły­sków topora znów pojawił się długi miecz Chmurnego.Po chwili z setki sług Sidneya ostało się jeno trzydziestu, może trochę więcej.Wkraczając do sali szereg drużyny się rozszerzył i do walki wkro­czyć mógł Gavein.Teraz szybciej ,postępowała robota.A gdy skonał ostatni nieumarły, na środku sali się zatrzymali pośród popękanych katafalków.Przyszedł czas oddechu.- Psie krwie - mamrotał Tranog - ubili Chmurnego, popatrzcie jeno, co z niego zostało.W rzeczy samej młodzieniec nosił na twarzy i karku ślady ukąszeń, brakowało mu kawałka policzka, z rozcięć zbroi sączyła się posoka.Ale stał z mieczem w dłoni, wprawdzie opuszczonym, pomiędzy posiekanymi kultystami niczym posąg boga zemsty.- Sam poprosił, bym go ożywił - szeleszczącym głosem ozwał się nekromanta [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szamanka888.keep.pl