[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Niektórzy z nas zniosą to dosyć ciężko.Ostatniego dnia mi pan powie, czy chciałby pan, żeby to się skończyło o cztery czy pięć godzin później, bo tyle właśnie stracilibyśmy na chorążego Swaina.- Słusznie, panie kapitanie - przyznał Peter.- Ja tylko chciałem w razie potrzeby zaofiarować swoje usługi.- Oczywiście.Dziękuję panu.Będziemy wracać tędy jutro w nocy, może o świcie.Zatrzymamy się i odezwie­my do niego.Kapitan wrócił do centrali głównej i na zmianę z pierw­szym oficerem znów patrzył przez peryskop.Zbliżyli się do ujścia kanału przy jeziorze Washington, oglądając wybrzeże minęli Fort Lawton i dopłynęli prawie do doków marynarki wojennej i handlowej w samym sercu miasta.W mieście żadnych ruin nie było.Przy stacji odbiorczej marynarki wojennej zobaczyli jeden trałowiec, w dokach kilka frachtowców.Szyby lśniły w oknach wysokich gma­chów w śródmieściu, przeważnie całe.Zanadto się nie zbliżali w obawie przed nieprzewidzianymi przeszkodami pod wodą, o ile jednak mogli stwierdzić przez peryskop, samo miasto nie ucierpiało poza tym, że ludzie nigdzie nie dawali znaku życia.Wciąż jeszcze paliły się liczne latarnie i neony.Przy peryskopie porucznik Farrell powiedział do kapi­tana:To był dobry plan obrony, panie kapitanie.lepszy niż w San Francisco.Obejmował cały półwysep Olympic, to znaczy ponad sto mil na zachód.- Tak - rzekł kapitan.- Mieli tutaj osłonę z pocisków zdalnie sterowanych.Nie było sensu zostawać dłużej, więc wypłynęli z zato­ki i skręcili na południo-zachód ku wyspie Santa Maria; z daleka już widzieli strzeliste wieże radiostacji.Dwight wezwał porucznika Sunderstroma do swej kajuty.- Gotów pan jest wyjść na ląd?- Wszystko już czeka - odpowiedział porucznik.- Pozostaje mi tylko wskoczyć w kombinezon.- Świetnie.W zasadzie pańskie zadanie jest już na pół wykonane, chociaż jeszcze pan tam nie wyruszył.Bo wiemy, że tam jest nadal prąd elektryczny.I to prawie pewne, cholernie pewne, że nie ma tam życia, tylko że co do tego mogą być jeszcze znikome wątpliwości.Sześć­dziesiąt cztery tysiące dolarów stawiam za kiełbasę, że przyczyną tych sygnałów radiowych okaże się jakiś przy­padek.A przecież, gdybyśmy mieli tylko zbadać, jaki to przypadek, nie narażałbym tego okrętu i nie narażałbym pana.Pan mnie rozumie?- Rozumiem, panie kapitanie.- No, to niech pan posłucha.Powietrza w cylindrach ma pan na dwie godziny.Chcę, żeby pan wrócił za półtorej godziny nie napromieniowany.Zegarka pan nie weźmie.Ja będę uważał na czas i syreną dawał panu sygnał co piętnaście minut.Jeden sygnał to znaczy, że minęło piętnaście minut, dwa, że pół godziny, i tak dalej.Kiedy pan usłyszy, że syrena buczy cztery razy, dokończy pan, cokolwiek by pan wtedy robił.Kiedy syrena zabuczy pięć razy, rzuci pan wszystko, cokolwiek by to było, i natychmiast wróci pan do nas.Przed sześcioma sygna­łami powinien pan być z powrotem i odkażać się już w szybie zapasowym.Wszystko jasne?- Wszystko jasne, panie kapitanie.To doskonale.Już mi nie zależy szczególnie na wy­konaniu tego zadania.Zależy mi na tym, żeby pan szczę­śliwie wrócił na "Skorpiona".Ja osobiście w ogóle bym pana tam nie wysyłał, skoro wiemy większość tego, co pan ewentualnie stwierdzi na miejscu, ale powiedziałem admirałowi, że wysadzimy na brzeg kogoś, kto to zbada.Nie chcę, żeby pan ryzykował niepotrzebnie.Chcę, żeby pan wrócił, choćbyśmy mieli nie dowiedzieć się dokład­nie, jak wygląda sprawa tego radia.Jedynym uzasadnie­niem jakiegokolwiek ryzyka z pana strony byłby fakt, że są oznaki życia na wybrzeżu.- Rozumiem, panie kapitanie.- I żadnych pamiątek stamtąd.Na okręt ma pan wró­cić bez niczego, i to nagi, tak jak pana Pan Bóg stworzył.- Rozkaz, panie kapitanie.Kapitan wrócił do centrali głównej, a porucznik Sunderstrom poszedł na dziób."Skorpion" nieco wynurzony ponad powierzchnię wody powoli zbliżał się do Santa Maria w bla­skach wiosennego popołudnia, gotów od razu zatrzymać silniki i wytłoczyć wodę z balastów w razie trafienia na jakąś przeszkodę.Płynął bardzo ostrożnie, więc dopiero około godziny piątej zatrzymał się w pobliżu mola tej wyspy.Gdy Dwight przyszedł na dziób, porucznik Sunderstrom w kombinezonie ochronnym, jeszcze tylko bez heł­mu na głowie i bez butli z tlenem, palił papierosa.- Dobra jest, chłopcze - rzekł kapitan.- Czas w drogę.Młody człowiek zgasił papierosa i stanął, czekając, żeby dwaj marynarze włożyli mu hełm i przypasali butle.Wypróbował dopływ powietrza z butli, spojrzał na wskaźnik ciśnienia, dociągnął jeden z cyngielków, po czym wspiął się do szybu zapasowego i zamknął drzwi za sobą.Na pokładzie rozprostował ramiona; rozkosznie było oddychać w słonecznym blasku po tylu dniach wśród stalowych ścian podwodnego okrętu.Spod jednej z klap kiosku wyciągnął złożoną gumową łódkę, rozwinął ją i nacisnął lewarek butli z powietrzem do jej napompowa­nia.Przywiązał cumę, opuścił łódkę na wodę i pociągnął ją do schodków przy wieżyczce obserwacyjnej na rufie.Z wiosłem zgramolił się do niej po schodkach i odbił od okrętu.Trudno mu przychodziło manewrowanie łódką za po­mocą tylko jednego wiosła, więc dziesięć minut minęło, zanim dopłynął do mola.Dobił jednak już szybciej i w ciągu kilku sekund wszedł po drabinie; idąc molem na wybrzeże, usłyszał pierwsze buczenie syreny "Skorpio­na".Odwrócił się wtedy, pomachał ręką.Doszedł do kompleksu szarych budynków, jakichś składów.Na jednej ze ścian zobaczył wodoodporny kon­takt elektryczny; gdy przekręcił ten kontakt, latarnia za­paliła się nad jego głową.Zgasił ją i ruszył dalej.Po drugiej stronie jezdni była latryna.Przystanął, a po­tem przeszedł przez jezdnię i zajrzał.W jednej z przegró­dek leżały zwłoki kogoś w ubraniu z brązowej gabardyny - zwłoki w bardzo już posuniętym rozkładzie.Nic innego nie spodziewał się zobaczyć, a przecież ten widok raptow­nie go otrzeźwił.Przyspieszyło to jego dalszą wędrówkę.Szkoła łączności mieściła się w kilku oddzielnych bu­dynkach po prawej jego ręce.Była to właśnie ta część instalacji, którą znał, ale nie to przyszedł oglądać.Biuro szyfrów było z lewej strony i gdzieś przy nim chyba musiała się mieścić główna stacja nadawcza.Wkroczył do biura szyfrów w budynku z czerwonej cegły i zatrzymał się na korytarzu, kolejno próbując otwo­rzyć szereg drzwi.Stwierdził, że wszystkie są zamknięte na klucz, z wyjątkiem dwojga prowadzących do toalet.Nie wszedł tam.Zawrócił i znowu przed biurem rozejrzał się wokoło.Zwrócił uwagę na stację transformatorową z plątaniną kabli i izolatorów.Wzdłuż tych kabli doszedł do innego jednopiętrowego budynku, biurowca, tym razem drew­nianego.Podchodząc, usłyszał szum jakiejś elektrycznej maszyny i w tym samym momencie syrena okrętu zahu­czała dwukrotnie.Gdy buczenie ucichło, znów dał się słyszeć ten szum, co pomogło mu trafić do elektrowni [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szamanka888.keep.pl