[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Potem poszedłem do szkoły oficer­skiej, którą ukończyłem z wyróżnieniem.Jakże mogło być ina­czej! Zostałem podporucznikiem.W końcu wylądowałem znowu tutaj i otrzymałem baterię dowodzenia.Teraz wobec tego, że dowódca się żeni, zastępuję go.Praktycznie, Vierbein, jest to mój dywizjon.- Małżonka pana porucznika musi być bardzo dumna z tego - powiedział naiwnie Vierbein.Schulz z miejsca przyczepił się do tego: - Człowieku, co was obchodzi moja żona?- Myślałem tylko, panie poruczniku.- Moja żona w ogóle nie obchodzi was, Vierbein.Zapamię­tajcie to sobie z łaski swojej.Jesteśmy tu na służbie.A tę pry­watną gadaninę możecie sobie darować.- Tak jest, panie poruczniku.Nie przeczuwając tego wcale Vierbein dotknął najczulszego punktu, Przychylność Schulza pękła jak balon.Temat ten był dla niego tabu.Przypominanie mu o tym to wyraźna prowokacja.Miał bowiem z żoną istny krzyż pański - dziś bardziej niż daw­niej.Kiedy rozmowa schodziła na ten temat, odczuwał ból w głębi duszy albo raczej tam, gdzie siedzibę tej duszy przeczuwał.Schulz zgasił cygaro.Otoczył ich mdły, gorzki zapach.- Czego wy tutaj właściwie chcecie, Vierbein? - zapytał.Kapral Vierbein zameldował.Powiedział wszystko, co już za­komunikował adiutantowi dywizjonu.Raz jeszcze podkreślił, że zlecenie jest pilne, oraz zwrócił uwagę na osobiste życzenie puł­kownika Luschke, by sprawa została załatwiona bez tarć.- Ze względu na to - oświadczył Schulz z godnością - że zastępuję teraz dowódcę, sprawa będzie musiała zostać mi przed­łożona do decyzji osobistej.Wtedy zobaczę.- Jeżeli mogę prosić pana porucznika.- Dopóki rzecz, którą się zajmę w zastępstwie dowódcy, nie zostanie załatwiona, należycie oczywiście automatycznie do ba­terii dowodzenia, której dowódcą jestem w dalszym ciągu.Zro­zumiano?- Tak jest! - odpowiedział Vierbein posłusznie.- Wszystko w starym duchu! Zawsze pamiętajcie o tym: moja szkoła!Kapitan Witterer stał dobrze ukryty za drugim działem i pa­trzył badawczo w stronę wroga.Tuż za nim ulokował się kapral Krause, odkomenderowany na razie do zleceń specjalnych, i z gorliwą służbistością spoglądał na dowódcę baterii.Wartow­nik chodzący obok nich tam i z powrotem po otwartej przestrzeni nie zdradzał żadnego zainteresowania dla tego, co się obok niego działo.- Bardzo charakterystyczne - powiedział Witterer znacząco, odejmując od oczu lornetę.- Tak jest - zawtórował Krause, nie bardzo zdając sobie sprawę, co tu właściwie jest "charakterystyczne".Udawał jednak, że wie, co Witterer ma na myśli; nigdy to nie mogło zaszkodzić.Przełożeni są zawsze radzi, kiedy spotykają się ze zrozumieniem u podwładnych.Linie nieprzyjacielskie leżące na przeciwległych wzgórzach były widoczne.Zdaniem Witterera - prowokująco widoczne.Można było rozpoznać kilka okopów i rowów łączących.Nieprzy­jaciel również oparł część swych stanowisk o zabudowania jakiejś wioski.Kilkunastu ludzi poruszało się tam bez lęku w otwartym terenie.- Po prostu nie do wiary - powiedział Witterer.- Istna wędrówka narodów! I to ma być wojna!- Należy dodać, że nieprzyjaciel nie ma tam wcale artylerii - powiedział Krause zgrywając się na Mefista.Wartownik nie powiedział nic, ale myślał swoje.Coraz to pró­bował rozgrzać się uderzając nogą o nogę.Poza tym intereso­wało go jedynie to, że za jakieś pół godziny zostanie zmieniony.Przyjaciele od partyjki skata czekają już zapewne niecierpliwie na jego przybycie; pochlebiało mu to.Myślenie o czymś więcej uważał za zbyteczne.- Kiedy po raz ostatni prowadziliście stąd ogień? - zapytał kapitan Witterer wartownika.- Ogień? - odpowiedział tamten pytaniem; zabrzmiało to tak, jak gdyby nie rozumiał, co to takiego.- Do kogo?- Bałagan, świński chlew - mruknął Witterer.Krause potwierdził ochoczo: - Tak, wszystko jest tu zupełnie zaświnione.Witterer spojrzał nieufnie na działo, zauważył bowiem na lufie białe sylwetki czołgów, oznaczające liczbę zniszczonych wozów bojowych.Potem rzucił okiem na nagromadzoną obok działa amu­nicję, przykrytą brezentem.Po chwili skierował w stronę wroga spojrzenie jeszcze bardziej badawcze.Krause obserwował ho­ryzont razem z nim.Witterer rozkazał: - Wszyscy dowódcy działonów do mnie! Powiedzmy, w ciągu godziny.Miejsce: główne stanowisko tabo­rów, kwatera Wedelmanna.Krause powtórzył rozkaz dosłownie.Nie pomylił się ani razu.Witterer stwierdził ponownie, że ten Krause nadaje się jak nikt inny do zleceń specjalnych.Był rad, że i tym razem się nie po­mylił.Krause popędził do telefonu, by wezwać wszystkich wymienio­nych lub ich zastępców.Tymczasem Witterer dokonywał inspekcji stanowiska ogniowego.Miał sposobność przekonać się, że wróg umożliwia mu tę inspekcję przeprowadzić w skali jak najszerszej [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szamanka888.keep.pl