[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Skryba wyznaczał kolejne linie iluminacji.Oryginalne odnośniki szkicu, z taką pieczołowitością wyznaczone i naniesione, zostały zignorowane.Prawidła symetrii, alternacji i zwierciadlanego odbicia przestały się liczyć.Wszystko odeszło na drugi plan, a wizją zawładnął Wieniec.Kiedy ginęli kolejni mieszkańcy wioski, z potoku krwawych barw wynurzały się coraz to nowe desenie.Zawiłe, piękne, fascynujące: wyzywały rozum w szranki, przyspieszały pracę serca i podniecały do czerwoności.Rzeź trwała nadal.Gdy zabrakło mężczyzn, harrarzy rzucili się na kobiety i dzieci: trzaskały kręgosłupy, pękały szczęki, opróżniały się pęcherze.Ederius skrzętnie wykorzystywał każdy okrzyk przerażenia i prośbę o litość jako paliwo podsycające arcydzieło.Karmił się strachem.Gdy już padł ostatni człowiek, harrarzy skierowali swą wściekłość na zwierzęta.Psy, kury,świnie i krowy – wszystko poszło pod nóż.Dziewięciu ich było.Dziewięciu lekkozbrojnych żołnierzy.Zdołali jednak wyrżnąć dziesięciokrotnie liczniejszą wioskę.Zajęło im to niespełna godzinę.Kiedy nie pozostało już nic żyjącego, by je zabić, a wiadomość o powodzeniu planu dotarła do armii oczekującej po drugiej stronie przełęczy, Ederius poczuł, że opuszczają go siły.Poplamioną czerwienią i złotem ręką dokonał ostatnich poprawek, wiodąc linie ku wspaniałemu, pompatycznemu zakończeniu.Omal nie zgubił harrarów.Omal nie zgubił siebie.Ogarnęło go uczucie sytości.Stworzył monumentalną iluminację.Kolczasty Wieniec był skarbnicą tajemnic; dzisiaj łaskawie odsłonił rąbek jednej z nich.Ederius zamknął oczy.Pędzel wypadł mu z dłoni, potoczył się po pulpicie i spadł na ziemię.Skryba już tego nie słyszał.Przebudził się.Zmrużył powieki i przesunął ręką po brzegu karty.Był to odruch wszystkich skrybów: “Czy farba przeschła? Jak długo spałem?” Farba była lepka, niemal sucha.Upłynęło półtorej, może dwie godziny.Ederius przetarł starcze oczy, rozprostował zesztywniałe prawe ramię, rozmasował bolący obojczyk, po czym spojrzał na iluminację, którą stworzył.Coś ścisnęło go w gardle.W oko wpadły mu przypadkowe zawijasy i plamy.Szukał i szukał, ale nie mógł dopatrzyć się żadnego wzoru.Nie było go tam.Zobaczył tylko chaos.Widząc, co stworzył, Ederius zwiesił głowę i załkał.– Emicie! Emicie! Chodź tu prędzej i przekręć moje krzesło.Młoda dama zaczyna się ruszać.Tessa otworzyła oczy.Patrzyła na krokiew, z której zwisały zasuszone zioła.Na drugą nadziano płaty wędzonego boczku, na trzeciej zaś połyskiwały miedziane kubeczki.Zapachy, całkiem przyjemne, docierały do jej zmysłów w towarzystwie pary, dymu i gorąca.Gdy usiadła, okazało się, że znajduje się w dużej, oświetlonej ogniem paleniska kuchni, zagraconej patelniami, garnuszkami, miskami i dziwnymi drewnianymi przyrządami, którym nie umiała przypisać żadnej nazwy.Całym tym królestwem władała kobieta, która usadowiła się na dębowym krześle twarzą do ognia.Kobieta obróciła głowę w jej stronę i przywitała się:– Dzień dobry, moja droga.Emith zjawi się tu za chwile, a wtedy będę mogła przyjrzeć ci się jak należy.Tessa spuściła stopy na ziemię.Spała na drewnianej, pokrytej materacem ze słomą ławie.Koce, tchnące jakimiś piklami i konfiturami, ześliznęły jej się na kolana, a szlafrok koloru laskowych orzechów opadł na podłogę.Czuła sztywność mięśni, ból w nogach i zawroty głowy.– Panienko – zawołał Emith od drzwi – poczekam tu sobie, a ty ubierz się w coś przyzwoitego.Tessa popatrzyła w jego stronę.Emith wlepiał spojrzenie w futrynę.Oglądając swój szlafrok, uśmiechnęła się pod nosem.Przyzwoitego? Nie pamiętała, kiedy ostatnio miała na sobie coś równie przyzwoitego: rękawy zakrywały nadgarstki, dół zasłaniał palce u nóg, a kołnierz był wystarczająco wysoko, żeby się w nim udusić.Sądząc z otarć skóry tuż pod podbródkiem, początkowo mógł być podciągnięty jeszcze wyżej.– Ubranie wisi na drzwiach od spiżarni, moja droga.Bądź pracowitą pszczółką i przynieś je sobie, dobrze? Nogi mnie dzisiaj trochę bolą.– Zwalista postać wykręciła się o dodatkowych kilka cali.– A co się tyczy ciebie, Emicie, właź do spiżarni i czekaj, aż cię zawołam.Nikt nie będzie mówił, że pod moim dachem dzieją się jakieś bezeceństwa.Wpychać się do pokoju, gdzie dama śpi w samym szlafroku? Zmiłuj się, Emicie! Cóż rzekłby na to twój ojciec?– Przepraszam, matko – padła odpowiedź.Wkrótce jego kroki ucichły w oddali.Mając przeczucie, że popełniła jakiś straszny nietakt, Tessa skoczyła w stronę drzwi do spiżarni.Przypomniała sobie, że to nie jest jej świat: rzeczy, które dla niej nic nie znaczyły, dla tych ludzi były świętością.Postawy tutejszych mieszkańców nie różniły się w zasadniczym stopniu – jej matka też by z pewnością nie pochwaliła paradowania w cienkim szlafroczku w obecności obcych – ale były mniej elastyczne.– Przepraszam – odezwała się za plecami gospodyni, wciągając suknię przez głowę.– Nie zamierzałam nikogo urazić.– Zauważywszy parę tasiemek przyszytych przy kołnierzyku, postanowiła na wszelki wypadek zawiązać je dokładnie, zanim w całej okazałości zaprezentuje się staruszce.Stanęła oko w oko z twarzą zarówno okrągłą, jak i pociągłą, w której głęboko osadzone niebieskie oczy błyszczały jak ogniki.– Niczym się nie przejmuj, moja droga.To wszystko przeze mnie.Gdyby nie schorowane nogi, sama bym ci ją przyniosła.Tessa zerknęła.Z wyjątkiem stóp i kostek jej nogi zasłaniała suknia.Skóra na kostkach była czerwona i spuchnięta, a stopy miały purpurowy odcień.Kobieta poklepała się po kolanie.– Podejdź no bliżej, kruszynko, żebym cię mogła dokładniej obejrzeć.– Po chwili wykrzyknęła donośnie: – Możesz już wyjść, Emicie! I przynieś nam mleka.Tessa zbliżyła się do staruszki, która pochyliła się w krześle i przyłożyła jej ciepłą dłoń do czoła.– Hm, nie ma gorączki.Otwórz usta, moja droga.Szeroko.– Tessa postąpiła zgodnie z zaleceniem.– Żadnego opuchnięcia.Dobrze, bardzo dobrze.A teraz odwróć się, chcę rzucić okiem na twoją głowę.– Kobieta “hymknęła” jeszcze kilkakrotnie i nagle Tessa syknęła z bólu, dotknięta we wrażliwe miejsce.– Już dobrze, moja droga – rzekła staruszka uspokajająco.– Masz tylko guza wielkości rajskiego jabłuszka.– Proszę bardzo, panienko – odezwał się Emith.Przyniósł dwie miski pełne parującego mleka.Pierwszą podał Tessie z nieśmiałym uśmiechem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]