[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Podciągnęła kajak na brzeg, usiadła na jego dziobie.Zapaliła papierosa i rzekła:- Czy nie uważacie, druhowie, że to zupełnie okropne, gdy przyjeżdża się nad jezioro z radiem? Głos radia niesie woda i w ten sposób wszyscy dookoła mają zakłócony spokój i zepsuty wypoczynek.Zgasiłem radio.Miała rację, ja także nie lubię ludzi z turystycznymi aparatami radiowymi grającymi w lasach i nad jeziorami.Wyjąłem z auta koc i położyłem się na nim.Chciałem okazać, że obecność Anki nic mnie nie obchodzi.Patrzyłem w niebo czyste i błękitne, po którym szybował jastrząb.Zataczał ogromne koła, wzbijał się wysoko to znów wolniutko opuszczał się w dół, wypatrując zdobyczy.Pomyślałem o wczorajszym włamaniu do domku nauczyciela.Może dokonali go trzej opryszkowie, którzy chcieli obrabować pannę Petersen? Po incydencie w lesie nie pokazali się więcej w Miłkokuku, ale to jeszcze nic nie znaczyło.Mogli podjechać autem w pobliże wioski, samochód ukryć na leśnej drodze i pod osłoną ciemności zakraść się do domku, Albo to małżeństwo w niebieskiej skodzie.Nic nie wiedziałem o tym dwojgu ludzi.Kto wie, czy nie są po stokroć niebezpieczniejszą konkurcmcją niż Petersonowie? A wreszcie, kim był Mysikrólik?- Wyobrażam sobie minę włamywacza - powiedziałem do chłopców - gdy przekona się, że skradziony dokument pisany jest po łacinie.Nie tak wiele ludzi zna łacinę do tego stopnia, aby odczytać stary dokument.Będzie musiał zwrócić się do kogoś, kto mu go przetłumaczy.- Sądzi pan, że należałoby wywiedzieć się, kto w tych okolicach zna łacinę i do kogo najprawdopodobniej zwrócą się włamywacze? - podchwycił Sokole Oko.- Och, takich ludzi może być kilku.A poza tym, jaką mamy pewność, że włamywacz nie odjechał stąd gdzieś bardzo daleko? A wszystko przez to, że jakiś głupi dziennikarz dał do gazety informację o skarbach templariuszy i o dokumencie znajdującym sią u nauczyciela w Miłkokuku.To przez ten artykuł najechało się tutaj różnego rodzaju podejrzanych typów - rzekłem, kierując te słowa w stronę dziennikarki.- Pan też jest podejrzany typ - powiedziała.- Podejrzany? Do tej pory myślałem, że jestem tylko śmieszny.- Może pani być pewna - rzekł z oburzeniem Wiewiórka - że jeśli pan Samochodzik odnajdzie skarb templariuszy, to odda go do muzeum.- Pan przestał być śmieszny - stwierdziła Anka.- Zresztą tym gorzej dła pana.Dopóki pańscy przeciwnicy uważali pana za nieszkodliwego dziwaka, dopóty mógł pan mieć od nich spokój.Pański wehikuł sprawił wielką niespodziankę.Być może, podejrzewają teraz, że pan jest o wiele niebezpieczniejszy.- Nie boję się ich.- Niech pan nie będzie zbyt pewny siebie.Przeciwnik dysponuje dość szeroką skalą środków.Ma pieniądze, a pan ich nie posiada.Ma piękną dziewczynę, która umie zawracać w głowie takim ludziom, jak pan,- O kim pani mówi? O jakich przeciwnikach?- O Petersenach.- To nie są moi przeciwnicy.Panna Karen zaproponowała mi współpracę.Być może, przystanę na jej propozycje.- Co? - oburzyła się.- Pan tego nie zrobi.Nigdy bym panu tego nie darowała.- Ależ ja nie będę pytał pani o zdanie - zauważyłem.- Zdradziła nas pani, i to podwójnie.Zeszła pani z posterunku, na którym panią pozostawiliśmy.Wyśmiewała się pani z mego wehikułu.Tak nie robi przyjaciel.- Pan używa wielkich słów dla określenia małych spraw.Zeszłam z posterunku, gdyż jestem żywą istotą, muszę coś jeść i pić.A jak pan wie, stołuję się i mieszkam w ośrodku dziennikarzy.A co do tej drugiej kwestłi, to zachowałam się tak celowo.Nie chciałam, aby wiedziano, że zawarłam z wami przyjaźń.Przebywając w pobliżu Petersenów, mogę mieć na nich baczenie i niejedno od nich usłyszeć.Pod warunkiem, że nie będą się mnie strzegli.- Co za makiawelizm! - zawołałem ironicznie.- Oni się chyba dobrze pilnują.Przy obcym nie zdradzą swoich myśli i planów.Czy zauważyła pani coś ciekawego?- Tymczasem nie.Ale to się może zdarzyć.Sprzeczałem się z dziennikarką, a tymczasem harcerze zabrali się do budowania namiotu nad jeziorem.Przypłynęli rybacy łowiący w jeziorze.Jeden z nich wyszedł na brzeg i zaproponował kupno sielawy.- Za drogo - odpowiedziałem, gdy wymienił cenę za kilogram ryb.- Za drogo? Właśnie tyle zapłacił nam rano ten pan, co nocował na wyspie w trzcinach.Przejeżdżaliśmy łódką przez Marychę, sam nas zaczepił i tyle zapłacił, co panu mówię.- Jaki pan? - zerwałem się z koca, bo przypomniałem sobie o zauważonym przez Wiewiórkę dymku ulatującym z trzcin.- A czy ja wlem, co za jeden? Pewnie turysta.- Jak wyglądał? I czy on tam jeszcze jest na wysepce? Bo, widzi pan, ja czekam tutaj na swego kolegę.Może to właśnie on?- Wyglądał jak każdy.Był w majteczkach kąpielowych.- Pytam się, czy miał jakieś cechy charakterystyczne.- Ja tam nie wiem, czy miał jakieś cechy wzruszył ramionami rybak.Nie podobały mu się mojo natarczywe pytania.Zagadnął mnie jeszcze raz, czy zapłacę tyle, ile mi powiedział.A ponieważ odmówiłem, zabrał się i wsiadł do łódki.Po chwili znowu wypłynął na środek jeziora i zaczął wyciągać sieci z wody.- Czy może mi pani pożyczyć kajak? - spytałem dziennikarki.Harcerze natychmiast pojęli, o co mi chodzi, i otoczyli mnie wkoło.- Panie Tomaszu, niech pan jedzie swoim wehikułem.Zabierzemy sią z panem.- Nie.Tam jest zbyt wielka gęstwina trzcin i mój samochód mógłby uwięznąć.Kajak będzie bardziej przydatny, bo spróbuję zaskoczyć człowieka na wysepce.Podjadę cicho i ostrożnie.Anka zgodziła się pożyczyć kajak, ale pod warunkiem, że zabiorą ją z sobą.- Umiem się skradać po indiańsku - oświadczyła.- A nie darowałabym sobie do końca życia, gdybym nie wzięła udziału w podobnej imprezie.Rad nierad musiałem przystać na warunek dziewczyny, bo na wysepkę wśród trzcin mogłem się dostać tylko kajakiem.Nie spodziewałem się zresztą dokonać żadnych rewelacyjnych odkryć.Chciałem po prostu stwierdzić, co to za człowiek nocował wśród trzcin.W walce o skarby templariuszy każdy element sprawy mógł się okazać bardzo ważny.Wiewiórka znowu wdrapał się na drzewo i zakomunikował mi, że dymek wciąż jeszcze unosi się z morza trzcin.- Piecze kupione ryby - skonstatowałem, wsiadając do kajaka.- Zastaniemy go przy czynnościach kulinarnych.Zapewne nie spodziewa się wizyty.Popłynęliśmy wzdłuż prawego brzegu jeziora, w stronę zielonego morza trzcin, przez które wypływała rzeka Marycha.Anka miała tylko jedno wiosło, więc z konieczności ja wiosłowałem, a ona siedziała na przodzie i usiłowała przemówić mi do rozumu:- Czy pan nie zdaje sobie sprawy, że Karen pana nabiera? Robi słodkie miny tylko w tym celu, żeby jej pan pomógł odnaleźć skarby.Jej wcale nie o to chodzi, żeby zarobić na tych skarbach, bo o ile zdążyłam się zorientować, mają prawo wziąć tylko dziesięć procent znaleźnego.To są bogaci ludzie.Ale ona ma ambicję, żeby tam gdzieś za granicą móc się pochwalić: „To właśnie ja odkryłam w Polsce skarb templariuszy, którego nikt nie potrafił odnależć”.- Na nic się nie przyda nabieranie mnie, bo ja nie wiem, gdzie skarbów szukać - powiedziałem.- A w ogóle pani, zdaje się, powątpiewa, że ja się mogę podobać ładnej dziewczynie?- Ach, nie.Znowu się pan na mnie obraził.Ostrzegam jednak: Karen zrobi wszystko, byle tylko swój cel osiągnąć.- Pani zależy na tym, żebym ja odnalazł skarby?Zmieszała się.- Ona mnie irytuje.Bardzo chciałabym, żeby jej ktoś utarł nosa.Wyobraża sobie, że wszystkich można zmusić do służenia.Jest zbyt pewna siebie i zarozumiała.- Przede wszystkim jest bardzo ładną dziewczyną i może dlatego, jak każda ładna dziewczyna, ma dużą pewność siebie.A przez panią przemawia zazdrość.Uderzyła pięścią w dziób kajaka, aż zahuczał jak bęben [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szamanka888.keep.pl