[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dopiero wtedy poluzowali henny.Teraz nie słyszeli huku uderzeń.Travis był jednak pewien, że stwory nie zaprzestały wysiłków i wciąż próbują dostać się do wnętrza statku.Mężczyźni weszli po schodkach do kabiny nawigacyjnej, aby obserwować świat na zewnątrz przez mały ekran.Renfry sprawiał wrażenie zdezorientowanego.- Nic nie rozumiem.Wciąż jestem pewien, że to nie koniec lotu.Nie potrafię powiedzieć, dlaczego tak mi się wydaje, ani dlaczego tu wylądowaliśmy.Jeśli odpowiedź znajduje się w tamtym budynku, będziecie musieli do niego wejść, a możliwe, że mamy lepsze narzędzia niż te ręczne miotacze.Ross pierwszy zrozumiał, o co mu chodzi.- Działa.- Zgadza się.- Czy potrafimy ich użyć? - zapytał Ashe.- Cóż, ich obsługa jest mniej skomplikowana niż pozostałych urządzeń na pokładzie.Pamiętasz to? - Nacisnął dźwignię: zamrugały światełka, rozbrzmiało słowo w nieznanym języku.Wszystko było tak, jak podczas pierwszego badania statku.- I potrafisz z nich wypalić?- Mój szef wywnioskował, że trzeba nacisnąć tamto - wskazał palcem jakiś przełącznik, którego jednak nie dotknął.- Z tego co ja mogę wydedukować, jeden z tych ogromnych miotaczy jest wycelowany w dach waszej twierdzy.Możemy spróbować, kiedy tylko będziecie gotowi.Ashe, nieobecny duchem, pocierał brodę, co oznaczało, że jeszcze nie podjął decyzji.- Za dużo domysłów.Nie wiemy, czy naprawdę musimy otworzyć ten budynek, żeby wystartować ponownie.W rzeczywistości, jeśli go rozłupiemy i nie znajdziemy tego, co potrzeba, nasza sytuacja wcale się nie polepszy.Życie tubylców niewątpliwie zależy od tego schronienia.Jeśli je zniszczymy, to tak jakbyśmy zmietli ich z powierzchni planety.Mogą nam się nie podobać, ale to ich świat, a my jesteśmy intruzami.Chciałbym jeszcze trochę zaczekać, zanim zdecyduję się na coś równie drastycznego, jak wysadzenie tej budowli w powietrze.Żaden z pozostałych mężczyzn nie zamierzał ponaglać Ashe'a.Na zewnątrz płomienie buchały ku niebu, a biel księżyca, który widzieli poprzedniej nocy, została przyćmiona żółtą poświatą mniejszego satelity, podążającego za większym bratem.Ekran nie pokazywał, co robią włochaci nieznajomi.Pierwszą wskazówką było zdumiewające przesunięcie się statku.W jaki sposób stwory na zewnątrz do tego doprowadziły? Być może, wyobraził sobie Travis, wskutek naporu wielu wspinających się po kadłubie ciał statek zmienił pozycję.I może to uruchomiło kontrolę lotu.Znajome ostrzeżenia przed startem sprawiły, że zerwali się na równe nogi.- Nie! - zaprotestował Renfry.- Nie możemy.Jeszcze nie.Najpierw musimy się dowiedzieć, dlaczego.Silniki, których działania nie rozumieli i nie potrafili kontrolować, nie dawały posłuchu tym słabym oporom.Być może tylko limit czasowy rządził pobytem statku na tej planecie; pełen dzień i pełna noc czasu planetarnego.A może chodziło o atak włochatych stworzeń?Co z tymi stworami? Czy uwolnią się na czas, opadną na ziemię podczas startu, ostrzeżone wibracjami? Czy też będą się trzymać, skupione bezmyślnie na ataku, i zostaną zabrane do mrożącej czerni wiecznej nocy w przestworzach?Członkowie załogi zapięli pasy, oczekując na katusze startu i skoku w hiperprzestrzeń.Znowu przenosili się w nieznane, mając przed sobą kolejny lot.Tym razem podróż nie miała być taka sama.Travis dostrzegł pierwszą zmianę: start nie był tak uciążliwy jak poprzednie, chyba że zdążyli się już przyzwyczaić.Indianin nie stracił przytomności.Usłyszał okrzyk zdziwienia Renfry'ego:- Chyba nie weszliśmy w hiperprzestrzeń! Co się stało? Zerwali się z miejsc i podbiegli do ekranu.Technik miał rację.Zamiast kompletnej ciemności, która zamykała się wokół nich, kiedy wykonywali skoki międzyplanetarne, zobaczyli oddalającą się orbitę pustynnej planety, która żegnała ich zmieniającymi się barwami.- Chyba zmierzamy do innej planety w tym samym systemie -powiedział Ashe.W miarę upływu godzin przekonali się, że się nie mylił.Statek najwyraźniej obrał kurs na trzecią planetę nieznanego słońca.- Odwiedzimy je wszystkie? - zapytał Ross z nutą dawnej nonszalancji w głosie.- Jeśli tak, to dlaczego? Dostawa mleka?Minęły trzy dni, cztery.Żywili się zapasami obcych i poruszali się niespokojnie po statku, nie potrafiąc skupić się dłużej na czymś innym niż ekran w kabinie nawigacyjnej.Szóstego dnia pojawiły się pierwsze sygnały świadczące o rychłym lądowaniu.Na ekranie cel podróży malował się żywymi błękitno-zielonymi barwami przerywanymi tu i ówdzie pomarańczowo-czerwonymi plamami.Kontrastujące kolory przyprawiały o zawrót głowy.Ciągnęli losy, kto będzie siedział na trzech fotelach w sterowni; czwarta osoba miała zostać relegowana na koje poniżej.Wypadło na Travisa, który leżał teraz samotnie w sercu dudniącej kuli, zastanawiając się, co czeka ich tym razem.Statek wylądował za dnia.Apacz pospiesznie rozpiął pasy.Potknął się, na nowo przyzwyczajając się do siły grawitacji.W końcu dotarł do drabiny.Wszyscy wyszli na zewnątrz, by oglądać nowy świat.- Nie.!Zrujnowane wieże, równie potężne jak budynki w porcie paliwowym, strzelały prosto ku niebu, lecz różniły się od tych z pierwszej planety.Na tle bezchmurnego, jasnoróżowego nieba widniała opalizująca kopuła, rzeźbiona liniami, które wiły się spiralnie ku górze, przeobrażając się na szczycie w kruchą, zamarzniętą koronkę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]