[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pozbywszy się ciążącego u nogi brzemienia, starzec szedł o wiele szybciej i ciszej.Dzięki swemu nadmiernie wyczulonemu wzrokowi lub doskonałej orientacji w rozkładzie lochów, prowadził Cymmerianina bez śladu wahania.Conan natomiast co chwila wpadał w kałuże lub zderzał się z pokrytymi nalotem saletry ścianami.Ledwie nadążając za starcem, nie był w stanie kontynuować rozmowy.Kręta droga przez lochy prowadziła w dół, przez pochyłe korytarze i schody wydeptane tak, że zamieniły się w śliskie pochylnie.Ciemność pozostawała wciąż nieprzenikniona dla oczu barbarzyńcy, powietrze zaś było coraz bardziej zatęchłe.Po bokach rozlegało się co chwila ukradkowe szuranie i tupot drobnych nóg.Starzec doprowadził Cymmerianina do komnaty, która rozbrzmiewała pogłosem spadających kropel.Nakazał mu uklęknąć i napić się.Gdy Conan zanurzył w wodzie złożone dłonie, poczuł, jak drobne, śliskie stworzenia starają się przecisnąć mu między palcami.Woda okazała się mdła i w jego odczuciu nieco zatęchła.Więźniowie dotarli wreszcie do długiego korytarza.Nim doszli do jego końca, starzec kazał Cymmerianinowi stanąć.- Oto nasza droga na wolność.Prosto przed nami - oznajmił, zaciskając dłoń na ramieniu barbarzyńcy i wysuwając go przed siebie.- Nie popychaj mnie!Starzec zacisnął chuda jak szkielet dłoń z zaskakującą siłą na jego nadgarstku, po czym pociągnął ją w dół i do przodu.Cymmerianin poczuł, że dotyka palcami ociosanego w kształt sześcianu kamiennego bloku, na którym wyryto jakieś godło.Barbarzyńca przyklęknął i powiódł obydwoma dłońmi po kamieniu.Był sporych rozmiarów, lecz osadzono go w niezbyt solidnej zaprawie.- To ostatnia przeszkoda.Jeżeli usunie się ten kamień, droga na wolność stanie otworem.Nie zdołałem sobie z nim poradzić, lecz zdaje mi się, że nadeszła noc mego wyzwolenia.Conan wodził palcami po szczelinach wokół kamienia, szukając dogodnego uchwytu.Dzięki dotykowi zorientował się, że wyryte na bloku godło przedstawiało wschodzące słońce - podobne do widzianego wcześniej symbolu.Jego obecność w lochu była zaskakująca, lecz nie wydała się Cymmerianinowi warta zastanowienia.Stara zaprawa wokół głazu łatwo się kruszyła; po chwili zdołał wydłubać jej wystarczająco dużo z jednej strony, by móc podważyć runiczny kamień.Przykucnął pod ścianą i zaczął napierać na zwornik na zmianę w górę, w dół i na boki.Wkrótce poczuł, że głaz się przesuwa, więc zaczął ciągnąć go ku sobie.Z początku kamień ustępował tylko na szerokość włosa, lecz wkrótce zaczął wysuwać się znacznie łatwiej, ze zgrzytem ocierających się o siebie ziaren.Kilka brył zaprawy wypadło ze szczelin, przez co kamień przechylił się w dół.Przez szpary wpadła do lochu srebrzysta poświata.Chociaż słaba, Conanowi wydała się oślepiająca.- O to chodziło! Nie rezygnuj, młodzieńcze! Znów widzę naturalne światło! Jego okrutny blask jest jak ogień dla mojej wyschniętej, starej skóry, ale ciągnij dalej!Conan szarpnął kamień jeszcze raz.Kwadratowy blok wysunął się z otworu pośród bryłek zaprawy, wpuszczając do podziemia potok blasku.Cymmerianin przykucnął i ujrzał, że źródłem światła jest księżyc będący niemal w pełni, opuszczający się już ku zachodowi.Barbarzyńca zmrużył oczy, nie mogąc znieść jego jasności.Odwrócił twarz do wnętrza lochu, zdolny dostrzec jedynie rozmyte powierzchnie nierównych kamiennych murów i stojącą za nim niewyraźną, zgarbioną postać.- Jakie to dziwne! Jak wspaniałe! - zachwycał się stary więzień.- Czuję światło na twarzy! Mam wrażenie, jakby płynęło w moich żyłach jak płynny ogień! Tak wiele mi to przypomina: dni mej potęgi, moją młodość.Wciąż mrużąc oczy, Cymmerianin zaczął wyciągać z muru kolejne kamienie i spychać je na bok.Gdy otwór zyskał wielkość wystarczającą do wyjścia na zewnątrz, Conan wystawił głowę, by się rozejrzeć.- Na Croma! - Miotając przekleństwa Conan cofnął się do wnętrza lochu.- Starcze, znalazłeś dla nas drogę ucieczki nie tylko z więzienia, ale i od życia! Powinieneś był wiedzieć, że za ścianą jest tylko urwisko, na którym postawiono pałac.Nie mam pojęcia, jak ktokolwiek, zwłaszcza tak słaby jak ty, mógłby zejść na dół czy wdrapać się na górę.- Nie troskaj się, młodzieńcze! Teraz, gdy wraca moja moc, nie będę miał z tym kłopotów.- Głos wiekowego więźnia istotnie stał się niespodziewanie głęboki i donośny.Conan miał wrażenie, że po korytarzach niesie się echo ukrytej w nim mocy.- Mogę dostać się bez przeszkód wszędzie, dokąd zechcę! Moi wrogowie myślą, że jestem martwy! Jak za dawnych lat, wyruszę na łów pod osłoną nocy, by zdobyć pożywienie na rojnych ulicach! - Słowa starca z każdą chwilą stawały się bardziej chełpliwe i pewne siebie.- Miasto znów stanie się moim rewirem, a jego mieszkańcy mą służebną trzódką! Pełzający w prochu prostaczkowie ponownie nauczą się czcić mnie i odczuwać przede mną strach!Conan przywykł po drodze puszczać mimo uszu paplaninę swojego towarzysza, lecz ostatnią mowę starzec wygłosił z niepokojącą mocą i pewnością siebie.Cymmerianin podniósł wzrok z pokrytej łatami blasku księżyca szaty na pogrążoną w mroku twarz wyzwolonego więźnia.O ile mógł się zorientować, rysy jego towarzysza stały się pełniejsze i bardziej ożywione, niż byłby sobie w stanie wyobrazić, poznawszy jego dzieje.W kwadratowych szczękach nadal tkwiły wszystkie zęby, napinając gładkie policzki.Błyskające oczy więźnia kryły się w cieniu; siwe, splątane włosy sięgały goleni.- Naturalnie, żałuję lat straconych w lochach.- Mężczyzna popatrzył władczo na Cymmerianina.- Ponieważ jednak wszystkie przeszkody zostały usunięte z mojej drogi, mogę wrócić do życia - przyjmijmy grzecznościowo to określenie - by z nawiązką odbić sobie cierpienia! Muszę przyznać, że wiele się nauczyłem podczas pobytu w lochach.Spożywałem istoty, których nigdy bym wcześniej nie tknął.Okazało się jednak, że wielce dopomogły mi rozwinąć zdolność zmieniania postaci.Odpowiednią formą dla tej sytuacji jest na przykład chyża, skrzydlata istota z dużym zasobem sił, lecz o zmysłach o wiele czulszych niż moja dawna, nieporadna postać zastępcza - królewski orzeł.Istota ta jest jednak w równym stopniu, może nawet bardziej bezwzględnym zabójcą.Popatrz sam!Przed oczyma przerażonego Conana postać jego wybawcy zaczęła zmieniać kształt.Brudny, wystrzępiony strój popękał na nabrzmiewającej od lśniącego pierza piersi i osunął się na posadzkę.Równocześnie twarz przewodnika Cymmerianina uległa koszmarnemu przekształceniu, a zza jego grzbietu wyłoniła się para ciemnych, olbrzymich skrzydeł.Bezbronny Conan wahał się przez chwilę, atakować czy uciekać.Obydwie ewentualności zdawały się równie nie na miejscu, bowiem potworna przemiana dobiegała końca z przerażającą szybkością.W blasku księżyca zabłysły ostre jak sztylety pazury i szerokie lotki na końcach skrzydeł.Cymmerianin nie był później pewny, czyjego postępowaniem kierował łańcuch zawiłej logiki, czy też po prostu skorzystał z tego, co znajdowało się pod ręką.Objął ramionami wielki, rzeźbiony kamień, dźwignął go mimo protestu mięśni oraz ścięgien i cisnął w ohydną, przypominającą nietoperza istotę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]