[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Oczywiście, nie wyczuł oporu Niszczyciela.Nic dziwnego - Stwarzanie zawsze Niszczyciela odpychało.Wyczuwał go jednak: przyczajonego, migoczącego w tle, w kątach sali sądowej - czekał, by wrócić do salamandry i znowu przemawiać do Vilate.To dobry znak, że potrzebował zwierzęcia.To znaczy, że Vilate nie do końca pochłonęła żądza władzy i chęć Niszczenia.Dlatego Niszczyciel nie mógł zwracać się do niej wprost.Alvin nie wiedział zbyt wiele o Niszczycielu, ale przez lata rozmyślań i spekulacji doszedł do pewnych wniosków.Właściwie przestał już uważać go za osobę, chociaż czasami wciąż myślał "on".Zawsze widywał go w formie migotania powietrza, jak coś, co tkwi na samej granicy pola widzenia.Wierzył teraz, że taka jest właśnie prawdziwa natura Niszczyciela.Dopóki ktoś zajmował się Stwarzaniem, Niszczyciel nie mógł się zbliżyć, zresztą większość ludzi nie była dla niego atrakcyjna.Przyciągali go tylko najbardziej niezwykli Stwórcy i najbardziej butni niszczyciele (albo ludzie niszczycielsko butni; Alvin nie był pewien, czy to nie to samo).Krążył wokół Alvina, próbując obrócić wniwecz wszystkie jego dzieła.Krążył wokół innych, takich jak Philadelphia Thrower i najwyraźniej Vilate Franker, ponieważ dawali mu swe dłonie, usta, oczy, pozwalając na działanie.Alvin domyślał się, chociaż nie mógł tego wiedzieć, że ludzie, którym Niszczyciel ukazywał się najwyraźniej, mieli nad nim pewną władzę.Że wciągnięty w związek nie mógł się uwolnić.Odgrywał tylko rolę, którą przygotował dla niego ludzki sprzymierzeniec.Wielebny Thrower potrzebował anielskiego gościa, pełnego gniewu - i tym właśnie stał się dla niego Niszczyciel.Vilate potrzebowała czegoś innego.Ale Niszczyciel nie mógł się od niej oddzielić.Nie potrafił wyczuć niebezpieczeństwa, dopóki sama Vilate go nie wyczuła.A Vilate nie dostrzegała nawet istnienia salamandry, czego Alvin dowiedział się od Arthura Stuarta.Pojawiła się więc szansa, że Niszczyciel zdemaskuje się na sali sądowej - pod warunkiem że Alvin będzie działał ostrożnie.Obserwował więc, jak woźny zdejmuje spokojną - w każdym razie spokojniejszą - salamandrę z kołnierzyka koszuli, dokąd umknęła, i delikatnie stawia na stole.Ałvin stopniowo wycofał ze zwierzęcia swój przenikacz, aby Niszczyciel znowu mógł je opanować.Czy przyjdzie? Czy znowu przemówi do Vilate?Przyszedł.I przemówił.Znowu uniosła się kolumna dźwięku.Wszyscy widzieli, że salamandra otwiera i zamyka pyszczek, ale oczywiście nic nie słyszeli, więc wyglądało to jak przypadkowe poruszenia.- Czy widzi pani salamandrę? - zapytał Verily.Vilate zdziwiła się.- Nie rozumiem pytania.- Jest na stole przed panią.Czy widzi ją pani?Vilate uśmiechnęła się blado.- Mam wrażenie, panie Cooper, że próbuje pan ze mnie żartować.W sali rozległy się szepty.- Próbuję tylko ustalić - oświadczył Verily - jak wiarygodnym jest pani obserwatorem.- Wysoki Sądzie - odezwał się Daniel Webster.- Skąd mamy wiedzieć, że to nie jakaś sztuczka obrony? Przekonaliśmy się już, że oskarżony ma niezwykłą, tajemniczą moc.- Cierpliwości, panie Webster - odparł sędzia.- Będzie pan miał czas na protesty.Tymczasem Alvin zajmował się podwójną kolumną dźwięku, wydobywającą się z pyszczka salamandry i skierowaną wprost ku Vilate.Próbował ją zakrzywić, ale bez skutku, ponieważ dźwięk musi się rozchodzić w linii prostej.W każdym razie jego zakrzywienie leżało poza zasięgiem Alvina wiedzy i możliwości.Mógł za to wywołać zakłócenie przy samym źródle jednej z kolumn dźwięku, pozostawiając drugą, by była doskonale słyszalna, jako że nie rozproszona tą pierwszą.Dźwięk jednak będzie słaby.Alvin nie wiedział, czy ludzie na sali usłyszą go dostatecznie dobrze, by zrozumieć słowa.Tylko w jeden sposób mógł się przekonać.Poza tym to mogło być coś nowego, co musiał stworzyć, by przekroczyć ciemny obszar w płomieniu swego serca, gdzie Peggy niczego nie widziała.Zablokował jedną kolumnę dźwięku.* * *- Panno Franker - mówił Verily.- Ponieważ oprócz pani wszyscy na tej sali widzą salamandrę.I nagle - w pół zdania - dał się słyszeć głos z nieoczekiwanego źródła.Verily umilkł i słuchał.Głos był kobiecy, wesoły i zachęcający.- Siedź spokojnie, Vilate.Ten angielski bufon to dla ciebie żaden przeciwnik.Nic mu nie musisz mówić, jeśli nie masz ochoty.Alvin Smith miał szansę być twoim przyjacielem, ale odepchnął cię, więc teraz mu pokażesz, co potrafi wzgardzona kobieta.On nie docenia twojej mądrości.- Kto to jest? - zapytał głośno sędzia.Vilate spojrzała na niego, okazując jedynie lekkie zdziwienie.- Mnie pan pytał?- Owszem!- Nie rozumiem, o co chodzi.Kto ma być?- Coś się nie zgadza, ale nie denerwuj się - powiedział kobiecy głos.- Do niczego się nie przyznawaj.Zrzuć winę na Alvina.Vilate nabrała tchu.- Czy Alvin rzuca jakieś czary, które działają na wszystkich oprócz mnie? - spytała.- Ktoś przed chwilą powiedział: "Zrzuć winę na Alvina" - stwierdził surowo sędzia.- Kto to taki?- Och, och, och! - zawołał kobiecy głos, wyraźnie dobiegający z pyszczka salamandry.- Och! Jak on mógł mnie usłyszeć? Mówię tylko do ciebie, Vilate! Jestem twoją najlepszą przyjaciółką, twoją i nikogo innego! Próbują cię oszukać! Do niczego się nie przyznawaj!- Ja.nie wiem, o co panu chodzi - zapewniła Vilate.- Nie wiem, co pan słyszy.- Kobietę, która powiedziała: "Do niczego się nie przyznawaj" - odparł Verily.- Kto to? Kim jest kobieta twierdząca, że jest pani i tylko pani najlepszą przyjaciółką?- Och, och, och! - krzyknęła salamandra.- Moja najlepsza przyjaciółka? - powtórzyła Vilate.I nagle jej twarz zmieniła się w maskę grozy - z wyjątkiem ust, które wciąż uśmiechały się uprzejmie.Krople potu wystąpiły na czoło.Pod wpływem nagłego impulsu Verily podszedł i zdjął jej szal.- Proszę, panno Franker.Chyba jest pani gorąco.Potrzymam pani szal.Verily była tak zmieszana, że nie zauważyła nawet, co robi Verily.A potem było za późno.Gdy tylko szal zsunął się jej z ramion, z ust zniknął uśmiech.Zniknęła też twarz, którą wszyscy znali; pojawiło się oblicze kobiety w średnim wieku, trochę pomarszczone i smagłe od słońca.Co najbardziej niezwykłe, miała otwarte usta, a widoczna górna część jej sztucznej szczęki wznosiła się i opadała, jakby Vilate cały czas pracowała językiem.Szepty w sali zmieniły się w gwar.- Do licha, Verily! - rzucił Alvin.- Mówiłem, żebyś nie.- Przepraszam - powiedział Verily.- Widzę, że potrzebuje pani tego szala, panno Franker.Okrył ją szybko.Zrozumiała, co jej zrobił.Porwała szal i otuliła się nim ciasno.Kłapiąca sztuczna szczęka zniknęła za pięknym uśmiechem, a twarz stała się gładka i młoda.- Jak sądzę, mamy teraz pewne wyobrażenie o wiarygodności świadka - rzekł Verily.- Wygrywają, głupia prostaczko! - krzyknęła salamandra.- Przyłapali cię! Oszukali, ty durna jędzo!Vilate straciła spokój.Była wyraźnie przestraszona.- Jak możesz tak do mnie mówić? - szepnęła.Nie tylko ona się przestraszyła [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szamanka888.keep.pl