[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Och, Jordanie, jak sobie to przypomnę, młodnieje moje stare serce.Maleńka Joscelyn była takim słodkim dzieckiem.Przez parę lat pisywała do mnie, ale teraz od dawna już nie mam od niej wiadomości.Pewnie tak jak twierdzi Maria, zupełnie o mnie zapomniała.Ale ja jej nie zapomniałam i tak strasznie chcę ją zobaczyć.Jutro wieczorem będzie śpiewać na koncercie w Kensington.To jej przyjaciele organizują koncert, inaczej nigdy by się nie pojawiła w takiej zapadłej dziurze.To tylko szesnaście mil stąd — a ja nie mogę pojechać.Jordan nie wiedział, co powiedzieć.Gdyby tylko miał własnego konia, zabrałby ciocię Nan do Kensington, choćby pani Williamowa miała się wściec.Inna sprawa, że to istotnie długa droga, a ciocia Nan tego lata jest jakaś marna…— Długo już nie pożyje — westchnął Jordan wymykając się bocznymi drzwiami, kiedy od frontu pojawiła się zasapana pani Williamowa.— To najmilsza staruszka, jaką znam.Jak jej tu nie będzie, zaraz odejdę.Oj, chciałbym ci móc nagadać, ty podła wiedźmo!Te ostatnie słowa odnosiły się do pani Williamowej, ale wygłoszone zostały ostrożnym szeptem.Jordan nie cierpiał pani Williamowej, ale należało się z nią liczyć.Beztroski potulny Billy Morrison robił wszystko, co nakazała mu żona.Toteż ciocia Nan nie pojechała do Kensington posłuchać śpiewu maleńkiej Joscelyn.Nie pisnęła już na ten temat słowa, ale od tego wieczoru zaczęła szybko opadać na siłach.Pani Williamowa twierdziła, że to upały i że ciocia Nan za łatwo się poddaje.Ale ciocia Nan naprawdę nie miała sił, była strasznie zmęczona.Męczyło ją nawet szydełkowanie.Godzinami przesiadywała na bujanym fotelu, trzymając na kolanach szarego kociaka, i niewidzącymi oczyma patrzyła w okno.Często mówiła sama do siebie i zwykle mówiła o maleńkiej Joscelyn.Pani Williamowa oznajmiła mieszkańcom Avonlea, że ciocia Nan do szczętu zdziecinniała, a oznajmiła to z westchnieniem, które miało dać do zrozumienia, że jej, pani Williamowej, przypadł w udziale ciężki los.Trzeba jednak oddać pani Williamowej sprawiedliwość.Nie była dla cioci Nan zła, a nawet, formalnie rzecz biorąc, była dobra.Skrupulatnie dbała o jej wygody i w obecności staruszki nigdy się nie uskarżała.Jeśli ciocia Nan wyczuwała oschłość, nigdy nie pisnęła o tym słówka.Któregoś dnia, kiedy wzgórza Avonlea wyzłociły się dojrzałym zbożem, ciocia Nan nie wstała z łóżka.Uskarżała się tylko na zmęczenie.Pani Williamowa oznajmiła mężowi, że gdyby to ona wylegiwała się w łóżku za każdym razem, kiedy czuje się zmęczona, ładnie by wyglądało gospodarstwo, niemniej przygotowała świetne śniadanie i zaniosła je cioci Nan, która ledwie skosztowała smakołyków.Po obiedzie Jordan wkradł się tylnymi schodami odwiedzić ciocię Nan.Leżała wpatrzona w bladoróżowe róże pnące się za oknami; kiedy zobaczyła Jordana, uśmiechnęła się.— Te róże przypominają mi maleńką Joscelyn.Ona tak je lubiła.Gdybym tylko mogła ją zobaczyć.Maria twierdzi, że to dziecinada tak się upierać, ale ja, Jordanie, tak strasznie do niej tęsknię.Jordan poczuł, że coś dławi go w gardle i zmiął w dłoniach poszarpany słomkowy kapelusz.Cały dzień rozmyślał nad czymś i teraz podjął decyzję.Ale powiedział tylko:— Ciociu Nan, wiem, że ciocia poczuje się lepiej.— O tak, Jordanie.Wkrótce będzie mi lepiej — odparła ciocia Nan ze swoim zwykłym, pełnym słodyczy uśmiechem.— Wiesz przecież, że mieszkańcy niebios chorób nie znają.Ale tak bym chciała zobaczyć przedtem maleńką Joscelyn.Jordan wyszedł i pospiesznie zbiegł po schodach.Wetknął głowę do stajni, gdzie siedział Billy Morrison.— Czy może mnie pan zwolnić na resztę dnia? Chciałbym pojechać do Kensington.— Może być — zgodził się Billy.— Lepiej, żebyś wypuścił się teraz, przed żniwami.Masz tu ćwierć dolara, kup dla cioci Nan pomarańcze.Nie musisz meldować o tym w kwaterze głównej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]