[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Umysł skłonny do obłędupoddaje się łatwo podobnym podszeptom, zwłaszcza jeżeli schlebiają one wprzód powziętym,ulubionym ideom.Ponadto przyszło mi na myśl, co ten nieszczęśnik powiedział o żuku, iż wskaże mu drogę do fortuny.Słowem, byłem ogromnie zakłopotany i udręczony, lecz osta-tecznie postanowiłem z konieczności poświęcić się i zabrałem się ochoczo do kopania, by tymrychlej przekonać naocznie szaleńca o płonności jego urojeń.Zapaliliśmy latarnie i jęliśmy się pracy z gorliwością godną rozsądniejszego celu; kiedy zaśzamigotało światło na naszych osobach i narzędziach, nie mogłem oprzeć się myśli, że tworzymynadzwyczaj malowniczą grupę i że przygodnemu wędrowcowi, który by nas przypadkiem do-strzegł, zajęcie nasze wydałoby się zapewne nader podejrzane i dziwne.Kopaliśmy wytrwale ze dwie godziny.Mówiliśmy niewiele, a najwięcej naprzykrzało się namujadanie psa, który z niesłychanym zajęciem śledził przebieg naszej pracy.Stał się w końcu dotego stopnia hałaśliwy, iż zlękliśmy się, by nie obudził czujności okolicznych włóczęgów.Takieprzynajmniej były obawy Legranda, bowiem dla mnie wszelkie zamieszanie byłoby wówczasbardzo pożądane, gdyż pozwoliłoby mi doprowadzić mego niepoczytalnego przyjaciela do domu.Ujadanie to poskromił w końcu nader skutecznie Jupiter, który z diabelnie stanowczą miną wy-skoczył z jamy, zawiązał psu pysk swą szelką i z pełnym godności uśmiechem zabrał się znowudo roboty.Po upływie oznaczonego czasu wkopaliśmy się w ziemię do głębokości pięciu stóp, lecz skar-bów nie było ani śladu.Nastąpiła dłuższa przerwa i już począłem radować się nadzieją, że cała takrotochwila ma się wreszcie ku końcowi.Atoli Legrand, jakkolwiek widocznie przygnębiony,otarł w zamyśleniu czoło i jął się pracy na nowo.Cały okrąg o średnicy czterech stóp był już roz-kopany; poszerzyliśmy go zatem z wolna i pogłębiliśmy jeszcze na dwie stopy.Nic jednak nieznalezliśmy.W końcu szukający skarbów marzyciel, którego było mi serdecznie żal, z wyrazemgorzkiego rozczarowania na twarzy wygramolił się z jamy i począł opieszale wdziewać na siebiezdjętą poprzednio kurtkę.Nie rzekłem na to ani słowa.Jupiter na znak swego pana pozbierał na-rzędzia.Gdy to się stało, zdjęliśmy psu więzy z pyska i w głębokim milczeniu szliśmy ku domo-wi.Nie odeszliśmy wszakże dalej niż na jakieś dwanaście kroków, gdy Legrand z głośnym prze-kleństwem rzucił się na Jupitera i porwał go za kołnierz.Osłupiały Murzyn wytrzeszczył oczy,otwarł szeroko usta, upuścił łopaty i padł na kolana. Ty, hultaju! krzyczał Legrand przez zaciśnięte zęby. Ty diabelski powsinogo! Mów, od-powiedz mi natychmiast bez wykrętów, które.które jest twe lewe oko? Och, mój złoty Massa Will! Toć to jest na pewno moje lewe oko! zaskrzeczał, przerażonyJupiter kładąc rękę na swym prawym narządzie wzroku i przyciskając ją z rozpaczliwą zawzięto-ścią, jak gdyby się' obawiał, że jego pan wydrze mu to oko. Tak też sobie myślałem! To od razu przyszło mi do głowy! Hura! darł się Legrand, pusz-czając Murzyna i wykonując jakieś łamańce i skoki ku zdumieniu swego służącego, który po-37dzwignąwszy się z ziemi wodził kolejno oczyma od swego pana do mnie, to znów ode mnie doswego pana. Chodz! Wracajmy! odezwał się tenże. Jeszcze nie po wszystkim! i poprowadził nasznowu w stronę tulipanowca. Jup! zawołał, gdyśmy stanęli pod drzewem. Chodz no tutaj! Czy ta czaszka zwróconabyła twarzą ku górze, czy też twarzą ku gałęzi? Twarz była zwrócona ku górze, Massa, dlatego kruki mogły z łatwością wydziobać jej oczy. No, dobrze; a przez które oko przesunąłeś chrząszcza, przez to czy przez to? pytał Legranddotykając na przemian oczu Murzyna. Przez to, Massa, przez lewe oko, jak Massa rozkazał tłumaczył się służący wskazującwciąż na prawe oko. Zobaczymy! Spróbujmy jeszcze raz!Z tymi słowy mój przyjaciel, w którego szaleństwie jąłem teraz, jak mi się przynajmniej zda-wało, dostrzegać niejakie oznaki celowości, wyjął z ziemi kołek tkwiący w miejscu, gdziechrząszcz upadł, i przesunął go o trzy cale dalej ku zachodowi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]