[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Płaszcz przydał mi się, podobnie jak zapora z ciepłych ciał z przodu i z tyłu.M barak domyślał się, co czuję, bo odwrócił się do mnie z szerokim uśmiechem.- Trzymaj się teraz, Rill.Wchodzimy w przestrzeń pomiędzy! - krzyknął.W każdymrazie wydaje mi się, że to powiedział, bo wiatr przytłumił jego głos.O ile lot na grzbiecie smoka dostarcza radosnych przeżyć, to przejście pomiędzy jestdoświadczeniem przerażającym.Nieprzenikniona ciemność, nicość, zimno intensywne dobólu.Jedynie świadomość, że jezdzcy i smoki przeżywają to samo na co dzień bez szkodydla zdrowia, powstrzymywała mnie od krzyku.Kiedy poczułam, że się duszę, oblało mnieponownie światło słoneczne.Arith z właściwym smokom nieomylnym instynktem zaniósł nasdo miejsca przeznaczenia.A potem zapomniałam o wszystkim.Nigdy nie byłam w Warowni Ruatha, ale Suriana przysyłała mi mnóstwo rysunkówdomostwa wraz z przyległościami.Ogromna Warownia, wykuta w skalnym zboczu, niezmieniła się, ale w jakiś sposób różniła się zupełnie od tej, którą znałam z opisów.Surianaopowiadała mi o miłej atmosferze, o gościnności i serdeczności mieszkańców.Jakże to byłoróżne od sztywnej, chłodnej maniery przyjętej w Warowni Fort.Przyjaciółka opisywałaciągły ruch, łąki, równiny, po których uganiali się jezdzcy na biegoniach, malownicze polaciągnące się aż do rzeki.Nie dożyła czasu, aby ujrzeć na własne oczy kopce grobowe, krągpoczerniałej ziemi kryjącej ciała zmarłych oraz należące kiedyś do nich połamane wozy iprzedmioty porozrzucane teraz nad przystanią, którą za szczęśliwszych czasów zdobiłybarwne jarmarczne budy zwieńczone chorągiewkami.Przeraziło mnie to.Prawie nie dotarło do mnie, że nawet flegmatycznych parobkówzaszokował ten widok.Na szczęście M barak był na tyle delikatny, że milczał, gdy Arithślizgał się w powietrzu ponad opustoszałą Warownią.Jednakże zobaczyłam coś, co poprawiłomi humor: na dziedzińcu siedziało pięcioro ludzi, opalając się w promieniachpopołudniowego słońca.- Dwa smoki, bracie - powiedział z zadowoleniem mężczyzna siedzący tuż za mną.Przed nami dostrzegłam wielkiego spiżowego smoka, który niósł swoich pasażerówdo szerokiej bramy kompleksu gospodarczego.Spiżowy wystartował ponownie, gdy Arithśmigał nad polami.Widzieliśmy słoneczne refleksy na skrzydłach i skórze bestii, a potem.stworzenie po prostu zniknęło.Arith osiadł dokładnie w tym samym miejscu co poprzednik.- Moreta! - zawołał M barak, wymachując rękami.Wysoka kobieta o krótkichkręconych włosach odwróciła się do niego.Pani Weyru Fort była ostatnią osobą, jakąspodziewałam się ujrzeć w Ruathcie.To spotkanie z Moretą, w szczególnym momencie jej życia, gdy jej ogorzała od słońcatwarz promieniała wewnętrznym spokojem, na zawsze pozostanie w mojej pamięci.Jako paniWeyru od czasu ustąpienia Leri bywała, oczywiście, w naszej Warowni.Były to rzadkie,oficjalne wizyty, więc choć przebywałyśmy pod jednym dachem, nigdy nie zamieniłyśmy anisłowa.Odniosłam wówczas wrażenie, że należy do osób nieśmiałych lub małomównych,Tolocamp gadał jednak tak wiele, że wątpię, aby w ogóle miała okazję zabrać głos.- Pospiesz się! - głos M baraka wyrwał mnie z zamyślenia.- Potrzebna mi pomoc przytych butelkach.Sprowadziłem ludzi, którzy potrafią podobno radzić sobie z biegoniami.Musimy się spieszyć, bo chcę się przygotować na Opad.F neldril obedrze mnie ze skóry, jeślisię spóznię!Dwaj mężczyzni i szczupła ciemnowłosa dziewczyna wysunęli się z cienia.PoznałamAlessana, dziewczyna była zapewne jego jedyną żyjącą siostrą, Okliną.Drugi mężczyznanosił błękitne szaty harfiarza.Bracia szybko zsiedli na ziemię, a M barak i ja podawaliśmy impakunki.Wielkie butle przetrwały podróż nie uszkodzone.- Gdy zejdziesz, Moreta będzie mogła wejść na górę - napomknął M barakuśmiechając się przepraszająco za ten pośpiech.Tak wiec po raz pierwszy zamieniłam się miejscami z Moretą.Miałam ochotęnawiązać z nią bliższą znajomość, gdyż w jej sposobie bycia dostrzegłam coś niezmierniepociągającego.Wydawała się mniej wyniosła, niż gdy gościła u nas w Warowni.Arithpodbiegł, przygotowując się do lotu, Moreta spojrzała przez ramię, ale z pewnością nie mniechciała jeszcze zobaczyć.Odwróciłam się.Alessan osłonił oczy przed słońcem wpatrując się w smoka, póki tennie zniknął w przestrzeni pomiędzy.Potem uśmiechnął się, witając mnie i obu braci.Wyciągnął w przyjaznym geście rękę.- Przybywacie, aby pomóc przy biegoniach? Czy M barak uprzedził was szczerze, cowas czeka w zrujnowanej Ruathcie?W pierwszej chwili wydawało mi się, że przemawia z goryczą, ale zrozumiałam, żenie usiłował uciec od ponurej rzeczywistości.Zawsze odznaczał się specyficznym poczuciemhumoru, ale Suriana, przygotowując mnie do długo oczekiwanej wizyty w Ruathcie,uprzedziła mnie o tym.Co też pomyślałaby o swojej przybranej siostrze zjawiającej się w jejWarowni w tak niezwykłych okolicznościach?- Bestrum nas przysłał, lordzie Alessanie, z kondolencjami i pozdrowieniami -odezwał się starszy z parobków.- Jestem Pol, mój brat nazywa się Sal.Lubimy biegoniebardziej niż inne zwierzaki.Alessan zwrócił na mnie swoje pogodne jasnozielone oczy.Przeleciało mi przez głowę wszystko, co Suriana o nim opowiadała.Ale rysunki, które takżeprzysyłała, nie przedstawiały go wiernie, a może zmienił się nie do poznania od czasówmłodzieńczych.Jego oczy i usta nabrały teraz głębszego wyrazu, na twarzy mimopowitalnego uśmiechu widniał smutek.Smutek, który mógł z czasem zelżeć, ale nigdy -zniknąć.Alessan był chudy, wyniszczony gorączką, kości ramion przebijały przez tunikę, ajego dłonie pokryte były odciskami, pęknięciami i zadrapaniami.Wyglądały niczym ręcezwykłego sługi, a nie pana Warowni.- Jestem Rill - powiedziałam, przywołując się do porządku.- Zawsze zajmowałam siębiegoniami.Mam nieco doświadczenia w leczeniu i sporządzaniu medykamentów z ziół,korzeni i bulw.Trochę zapasów przywiozłam ze sobą.- Czy masz coś na przewlekły kaszel? - zapytała dziewczyna.Jej wielkie ciemne oczylśniły.Nie sądziłam, aby można to było przypisać memu pojawieniu się czy też dostawiesyropu przeciw - kaszlowego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]