[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie najlepsza perspektywa.Jego ręce były związane nad głową i przymocowane do wbite­go w ziemię pala.W podobny sposób unieruchomiono mu nogi.Mógł jedynie przekręcać głowę z boku na bok.Niewolnik, jeden z łowców wziętych do niewoli przez migrujących jeźdźców, kar­mił go kawałkami wędzonego mięsa.- Ho, złodzieju toporów! - Ross poczuł, jak czubek ciężkiego buta ląduje między jego żebrami.Jęknął z bólu, co miało być też protestem przeciw takiemu traktowaniu.W mdłym świetle dojrzał twarz Ennara i nie mógł się powstrzymać przed grymasem uśmie­chu, widząc jego podbite oko i siniaki na szczęce.- Ho, wielki wojowniku! - odpowiedział, starając się, by brzmiało to maksymalnie pogardliwie.Dostrzegł rękę Ennara uzbrojoną w długi nóż.- Uciąć za długi język dobra rzecz! - Ennar wykrzywił twarz w uśmiechu, klękając przy więźniu.Ross poczuł dreszcz przerażenia, stokroć bardziej nieprzyjem­ny od bólu.Ennar naprawdę mógł to zrobić! Ale po chwili Murdock zobaczył, że młodzieniec rozcina więzy na jego rękach.A więc Ennar nie przyszedł tu, by się nad nim znęcać.Ręce miał wolne, ale całkowicie odrętwiałe.Dlatego leżał bez ruchu, podczas gdy Ennar uwolnił też jego nogi.W górę!Gdyby nie pomocna dłoń Ennara, Ross nie zdołałby stanąć na nogach.Długo na nich nie ustał, padł jak długi na twarz, gdy tylko młodzieniec go puścił.Ostatecznie Ennar wezwał dwóch niewolników, którzy wyciągnęli Rossa z namiotu i doholowali do ogniska, przy którym toczyła się jakaś narada.Była tak gorąca, że dyskutanci nader często chwytali za rękojeść topora lub noża podczas wykrzykiwania swych argumentów.Ross nie rozumiał wprawdzie ich języka, ale szybko się zoriento­wał, że to on jest przedmiotem sporu i że decydujący głos będzie należał do Foscara, który jeszcze nie poparł żadnej ze stron.Usiadł tam, gdzie pozostawili go niewolnicy, i zaczął rozcie­rać zdrętwiałe ramiona.Był tak obolały i tak zmęczony, że nie dbał o rezultat debaty.Cieszył się, że uwolniono go ze sprawiających ból więzów.Nie miał nawet pojęcia, jak długo trwała narada.W końcu Ennar podszedł do niego i powiedział.- Twój wódz - on dać wiele dobrych rzeczy za ciebie.Foscar wziąć ciebie do twój wódz.- Mój wódz nie tu - odpowiedział Ross zmęczonym głosem, mimo iż wiedział, że protestowanie nic nie da.- Mój wódz czekać nad słona woda.On być zły, gdy ja nie przyjść.Foscar spotka jego gniew.Ennar roześmiał się.- Ty uciec od twój wódz.On zadowolony, gdy ty znów jego.Ty nie zadowolony - tak myśleć ja.- Tak myśleć i ja - zgodził się z rezygnacją Ross.Resztę nocy spędził, leżąc pomiędzy Ennarem a drugim czujnym strażnikiem.Okazali się oni na tyle łaskawi, że nie związali go ponownie.Rano mógł więc już zjeść bez niczyjej pomocy.Odrywał kawały pieczystego brudnymi rękoma.Wspaniały był to po­siłek.Podróż jednak nie zapowiadała się zbyt przyjemnie.Posadzo­no go na jednym z kudłatych koników, z nogami związanymi liną biegnącą pod brzuchem zwierzęcia.Również ręce miał związane, na szczęście w taki sposób, że mógł uchwycić się grzywy wierz­chowca.Dzięki temu miał nadzieję, że się na nim utrzyma.Jego konia ciągnął na linie jadący z przodu Tulka.Obok jechał Ennar, który równie często patrzył na więźnia, co na drogę przed nimi.Skierowali się na północny wschód w stronę gór.Chociaż Ross me miał najlepszego wyczucia kierunku w terenie, był gotów się założyć, że zmierzają wprost do wioski, którą swego czasu znisz­czyli obcy.Postanowił się dowiedzieć, jak przebiegało spotkanie ludzi ze statku z jeźdźcami.- Jak wy spotkać drugi wódz? - spytał Ennara.Młodzieniec odrzucił jeden ze swych warkoczy na plecy i ut­kwił oczy w twarzy Rossa.- Twój wódz przyjść do nasz obóz.Mówić Foscar - dwa, cztery spania temu.- Jak mówić Foscar? Mowa łowców? Po raz pierwszy Ennar zawahał się.Mruknął coś pod nosem i wreszcie wysapał:- Mówić Foscar, mówić my.My słyszeć dobre słowa, nie sło­wa ludzi lasu.Mówić do nas dobrze.Ross był zaintrygowany.W jaki sposób obcy pochodzący z in­nego czasu mógł mówić językiem prymitywnego barbarzyńskiego plemienia, które żyło w czasach odległych o tysiąclecia? Czy obcy ze statku także potrafili podróżować w czasie? Czy mieli własne stacje transferowe?- Ten wódz - czy on jak ja?Ennar znów się zawahał.- Jego szata jak twoja.- Ale czy on jak ja? - nalegał Ross.Sam nie wiedział, do cze­go zmierza.Może po prostu chciał przekonać tych tubylców, że jest kimś innym niż człowiek, który płaci za jego głowę i któremu go sprzedają?- Nie jak ty - odrzekł Tulka.- Ty jak ludzie lasu - włosy, oczy.Dziwny wódz nie mieć włosów na głowie, oczy inne.- Ty też widzieć? - zapytał Ross.- Tak.Ja przyjechać do obóz.Oni przyjść.Stanąć na skałach i wołać Foscar.Zrobić magię z ogniem, polecieć do góry! - wska­zał ręką jeden z krzaków rosnących opodal.- Oni wskazać mała, mała włócznia.ogień z ziemi i spalić.My powiedzieć, cały obóz, że my nie dać człowiek.Oni powiedzieć dużo dobrych rzeczy, jeśli my znaleźć i dać człowiek.- Oni nie mój lud - wtrącił się Ross.Włosy, oczy, inne.Oni źli.- Ty jeniec.Niewolnik wodza.Ennar znalazł wytłumacze­nie, które w pełni pasowało do zwyczajów jego ludu.- Oni chcieć swój niewolnik - tak jest.- Mój lud bardzo potężny, dużo magii - nalegał Ross.- Wy wziąć mnie do słona woda, oni zapłacić dużo, więcej niż dziwny wódz.Obaj jeźdźcy wyglądali na rozbawionych.- Słona woda gdzie? - spytał Tulka.Ross wskazał na zachód.- Kilka spań tam.- Kilka spań! - powtórzył gwałtownie Ennar.- My jechać wie­le spań, gdzie nie znać szlak.może nic ludzi tam, może nic słonej wody.Mówisz wszystkie rzeczy podwójnym językiem, żeby my nie wieźć ty do wódz.My nie iść ten szlak nawet jedno słońce.znaleźć wódz, dostać dobre rzeczy.Dlaczego my robić trudne rze­czy? My móc robić łatwe.Jakiż jeszcze argument mógł przeciwstawić Ross tej prostej logice? Zaklął cicho w poczuciu bezsilności.Ale już dawno temu przekonał się, że uleganie ślepej furii nie rozwiąże problemu, chy­ba że taki wybuch miał na kimś zrobić wrażenie.A do tego trzeba mieć przewagę, on zaś nie miał nawet wolnych rąk.Podróżowali przez otwartą przestrzeń.Podczas ucieczki Ross i jego dwaj towarzysze musieli kryć się po lasach, nadrabiając dro­gi.Teraz zbliżali się do gór nieco z innego kierunku i Murdock, chociaż bardzo się starał, nie widział żadnych znajomych znaków rozpoznawczych w terenie.Gdyby jakimś cudem zdołał się uwol­nić, musiałby po prostu podążać na zachód w linii prostej i liczyć, że trafi na rzekę.W południe stanęli na popas przy kilku drzewach rosnących nad niewielkim strumieniem.Słońce grzało niezwykle mocno jak na tę porę roku.Wygłodzone zimą owady dawały się mocno we znaki, szczególnie koniom i Rossowi, który nie mógł ich odganiać związanymi rękoma.Wkrótce chodziły po całym jego ciele.Jeźdźcy zdjęli Rossa z konia i przywiązali do drzewa, przy czym drugi koniec liny zarzucili mu na szyję.Rozniecili ognisko i zaczęli na nim przypiekać kawałki sarniny.Foscar chyba niespecjalnie się spieszył z wykonaniem za­dania, gdyż po posiłku większość jego ludzi zaczęła leniwą sjestę, niektórzy nawet zapadli w sen.Kiedy Ross rozejrzał się po otaczających go twarzach dostrzegł, że Tulka i Ennar znikli [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szamanka888.keep.pl