[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Istniały więc trzy przyczyny, dla których sprowadzono ją do Karsu, ale Loyse czuła niejasno, że za tym kryło się coś więcej.I teraz, siedząc na łożu w szarym świetle świtu, usiłowała to zrozumieć.Była pewna, że Aldis także maczała palce w jej porwaniu.Bez wątpienia kochanka księcia miała swoje powody, aby pragnąć obecności “rywalki" w Karstenie.Co kierowało niezrozumiałym postępowaniem Aldis? Ściągnęła ją tutaj, nastraszyła opowieściami o planach, jakie miał wobec dziedziczki Yerlaine Yvian - a potem dała broń do ręki.Czy chciała, żeby Loyse popełniła samobójstwo? Pragnęła na zawsze pozbyć się rywalki? Mógł to być jedynie formalny, ale daleki od prawdy powód.A może Aldis dała Loyse sztylet po to, aby zwróciła broń przeciw Yvianowi, kiedy ten będzie usiłował ją posiąść? Ale przecież właśnie Yvianowi Aldis zawdzię­czała wszystko, czego pragnęła - władzę w księstwie! W każdym razie dziedziczka Yerlaine była zdecydowana rozważnie użyć podarunku Aldis.Loyse ześlizgnęła się z łoża, podeszła do okna i ot­worzyła okiennice.Mocny podmuch zaparł jej dech w pier­siach, zmniejszył tępy ból głowy.Pomyślała, że musi to być wiatr wiejący od gór, chociaż Kars dzieliło od nich wiele mil.Była w nim siła, której teraz potrzebowała.Loyse nie miała wątpliwości, że gdzieś tam szukali jej przyjaciele - Koris, Simon, Jaelithe.Ale nie sądziła, że mogliby dotrzeć aż do Karsu.Nie - jeszcze raz przyszłość zależała od jej własnej pomysłowości i zaradności.Podeszła znów do łoża i podniosła sztylet.Podarunek Aldis mógł być w jakimś sensie pułapką, ale Loyse odczuła głęboką ulgę, kiedy zacisnęła palce na zimnej rękojeści.Oczy same zamykały się jej ze zmęczenia, więc ponow­nie położyła się na łożu.Sen.bardzo potrzebowała snu.Czy jeszcze raz zabarykadować drzwi stołem? Nie mogła się na to zdobyć, była wyczerpana.Zasnęła o wschodzie słońca.Dodatkowy zmysł, ostrzegający przed niebezpieczeńst­wem, jaki odkryła u siebie Loyse, był prawdopodobnie rezultatem długich miesięcy spędzonych u boku Korisa podczas kampanii w górach, kiedy czuwać trzeba było nawet we śnie.Gdzieś w głębinie snu zadźwięczał sygnał alarmowy.Loyse w jednej chwili ocknęła się z drzemki i zupełnie już rozbudzona, leżała przez jakiś czas z za­mkniętymi oczami, nasłuchując i usiłując zrozumieć, co się wydarzyło.Usłyszała ciche skrzypnięcie drzwi.Poderwała się gwał­townie i uniosła na łożu.promienie słońca wpadały przez otwarte okiennice, reszta komnaty pogrążona była w ciemnościach.Do komnaty wszedł jakiś mężczyzna.Loyse na czworakach dopełzła do krawędzi łoża, ze­skoczyła na podłogę i stanęła tak, że ten szeroki mebel znalazł się między nią a intruzem.Mężczyzna ze źle ukrywaną pogardą odwrócił się do niej plecami i włożył klucz do zamka, tym razem od wewnątrz.Dorównywał wzrostem Simonowi, a luźne fałdy nocnej, szaty nie tuszowały potężnej budowy ciała i szerokich, muskularnych ramion.Prawdopodobnie w walce był rów­nie silny jak Koris.Kiedy powoli, bez pośpiechu, odwrócił się, dostrzegła na jego ustach lekki uśmiech.W odczuciu Loyse - uśmiech bardzo zły i okrutny.W jakiś sposób przybysz przypominał Fulka, lecz jego rudoblond włosy stanowiły tylko wyblakłą wersję złocisto-rudych kędziorów ojca Loyse, miał też znacznie grubsze rysy, dodatkowo zeszpecone poprzeczną blizną na policz­ku.Był to najemnik Yvian, Yvian Niezwyciężony.Loyse, opierając się teraz plecami o ścianę, pomyślała, że książę Karstenu już nie wierzył, że może kiedykolwiek ponieść klęskę.Emanowało z niego poczucie całkowitej pewności siebie i tym trudniej było stawić mu czoło.Nie spiesząc się książę Karstenu przeszedł przez kom­natę i stanął u stóp łoża, patrząc na Loyse z ironicznym uśmiechem.Potem złożył jej głęboki ukłon, w sposób jeszcze bardziej drwiący, niż poprzednio uczyniła to Aldis.- Wreszcie spotkaliśmy się, pani.Nasze spotkanie zbyt długo się odwlekało, przynajmniej ja tak uważam - po­wiedział kpiąco.Przyglądał się jej z takim samym pogard­liwym lekceważeniem, jakim w przeszłości usiłował dręczyć ją Fulk.- Rzeczywiście jesteś płaskim jak deska bladym wymoczkiem - tu Yvian skinął głową, potwierdzając w ten sposób czyjąś relację.- Nie posiadasz niczego, czym mogłabyś się szczycić, pani.Czy jej odpowiedź mogła sprowokować go do działania? A może milczenie mogło być, chociaż słabą, próbą obrony? Loyse wahała się nie wiedząc, jak powinna się zachować.W każdym razie im dłużej mówił, tym dłuższą miała chwilę wytchnienia.- Tak, żaden mężczyzna nie ożeniłby się z tobą dla twej urody, Loyse z Verlaine - mówił dalej Yvian.Czy usiłował sprowokować ją do odruchu protestu lub odpowiedzi? Loyse obserwowała go uważnie.- Ale racja stanu - Yvian roześmiał się głośno - racja stanu może zmusić mężczyznę do uczynienia wielu rzeczy, które w innym wypadku przyprawiłyby go o mdłości.Dlatego poślubiłem cię, a teraz prześpię się z tobą, pani na Verlaine.Nie rzucił się ku niej gwałtownie, jak się obawiała, ale zbliżał się rozmyślnie i powoli.Loyse, cofając się wzdłuż ściany, wyczytała w oczach Yviana powód takiego zachowania.Pościg i nieuniknione schwytanie zdobyczy dostarczą mu doskonałej rozrywki.Będzie starał się prze­dłużyć pościg, rozkoszując się jej strachem i odżywającą co jakiś czas słabą nadzieją, gdy pozwoli się jej wymknąć kolejny raz.Kiedy się zmęczy - nastąpi kres tej zabawy w kotka i myszkę - o czasie, który on wybierze i na jego warunkach!Ustąpi mu tylko w tym jednym przypadku [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szamanka888.keep.pl