[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Co?!- Chciałbym pojechać w jedno miejsce.- Wieczorem?- Tak.- Powiesz mi, gdzie i po co?Milczałem.- Proszę! - rzuciła we mnie kluczykami, które wyjęła z szuflady.- Możesz zatankowaćsamochód.Zwrócę ci pieniądze.Czułem się, jakby mnie spoliczkowała.Wiedziałem, że to nie jest dobry czas narozmowy, więc wyszedłem.Zszedłem na kolację, którą jadłem w samotności.Gdy wracałemdo swojego pokoju, na schodach spotkałem Izabelę.Patrzyła na mnie z triumfalnymuśmiechem.Przemilczałem drwinę i wyzwanie kryjące się w spojrzeniu kobiety.Z pokoju zabrałem niewielką torbę, podobną do tych używanych przez fotografów.Była zamykana na zamek z szyfrem, a w środku znajdowały się szczególnie cenne gadżetyelektroniczne.Wychodząc z pokoju zostawiłem zapalone światło, a fotel z narzuconym naniego kocem podsunąłem do drzwi, by zasłaniał posiadaczowi kamery szparę nad progiem.Klamkę i część drzwi pokryłem niewidoczną warstwą proszku, tego samego, który miałposłużyć mi do zidentyfikowania człowieka, który włamał się do mojego pokoju, a potemukrył się w sali narad.Wychodząc do kręconych schodów zamknąłem za sobą skrzypiąceskrzydła i je także pokryłem proszkiem.Przez górny dziedziniec wyszedłem z zamku.Zasłonięty od zamku budynkiem dolnej bramy, otworzyłem skrzynkę latarni i do kablipodłączyłem małe urządzenie.Jego włączenie powodowało wyłączenie wszystkich latarniczerpiących prąd z tej samej skrzynki rozrządowej.Jak słusznie przypuszczałem, wszystkielatarnie przed zamkiem zgasły.Potrzebowałem tylko minuty, by pobiec do auta Izabeli i podmaską, z tyłu podłączyć mały nadajnik przekazujący do mojego urządzenia odbiorczegoaktualne położenie jej forda.Odbiornik miał wpisaną w pamięć mapę drogową Polski, więc zdokładnością do 50 metrów mogłem określić położenie śledzonego pojazdu.Zasięg pluskwy wynosił tylko dwa kilometry.Wsiadłem do cinquecento Małgosi i nie włączającreflektorów wyjechałem z parkingu.Zostawiłem auto przy murze folwarku zasłaniającegomnie od okien zamku.Wróciłem do latarni i włączyłem światło.W aucie wyjąłem z torbyodbiornik pluskwy i uruchomiłem go, by sprawdzić, czy odbieram sygnał.Natychmiastzauważyłem, że punkt oznaczający wóz Izabeli miga na czerwono, co oznaczało, że ford jestw ruchu.W lusterku wstecznym widziałem dwa sztylety halogenów pojazdu Izabeli.Padłemna siedzenie, by nikt z zewnątrz nie zauważył mnie w środku.Dłonią zasłoniłem świecącyekran urządzenia śledzącego.Usłyszałem, jak ford scorpio z piskiem opon zakręcił i przemknął obok mnie.Nachwilę stanął przy zamkniętej bramie.Lekko uniosłem głowę.Przez moment na tlerozświetlonych wrót ujrzałem sylwetki pasażerek forda.Za kierownicą była Izabela, a obokniej siedziała Agnieszka!Na ekranie śledziłem wóz Izabeli - jechała do Leśnej.Czyżby to Izabela stała zarandką Agnieszki i Mariusza? Uruchomiłem auto, które dychawicznie zakaszlało i zwarczeniem ruszyło.Wyjechałem na drogę do Leśnej.Izabela była już półtora kilometra odemnie i jechała ponad sto kilometrów na godzinę.Miałem szansę dogonić ją dopiero wśródciasnych uliczek Leśnej.Dodałem gazu, na co fiat zareagował dość ślamazarnie, ale gdyprzekroczył już prędkość osiemdziesięciu kilometrów na godzinę, nagle jakby złapał drugioddech.W minutę dojechałem do Leśnej.Widziałem, że Izabela stanęła tam na zapleczurynku.Zatrzymałem się w uliczce oddalonej o jedną przecznicę od Toskanii.Pod fotelempasażera ukryłem wszystkie rzeczy oprócz słuchawki wkładanej do ucha i czaszy mikrofonukierunkowego, niewiększej niż parasolki podawane do drinków.Taki mikrofon doskonalemieścił się w dłoni.Pod kurtką, na pasku miałem wzmacniacz dzwięku.Stanąłem wzacienionej bramie po drugiej stronie uliczki.Okna restauracji do połowy wysokości byłypokryte matem i napisami reklamowymi, ale przez górną część doskonale widać było wnętrzez wielkim barem, ciężkimi ławami i stołami z kłód drewna, piec do pieczenia pizzy i ludzipijących głównie piwo.Mariusz siedział w rogu sali.Wstał, gdy zobaczył wchodzącąAgnieszkę.Wiem, że nieładnie jest podsłuchiwać rozmowy innych, ale teraz chciałemwiedzieć, czy za nagłą przychylnością Agnieszki nie kryło się nic podejrzanego.Włączyłemurządzenie i kierując mikrofonem ukrytym w dłoni próbowałem wsłuchać się w dzwiękidobiegające ze środka.Około pięciu minut zajęło mi uchwycenie dobrego kąta do złapaniarozmowy Mariusza i Agnieszki.Dłuższy czas rozmawiali o rzeczach dla mnie nieistotnych.W pewnym momencieAgnieszka powiedziała coś, co wzmogło moją uwagę.- Słyszałeś o uwięzieniu tego faceta, który przyjechał z małym chłopcem? - Agnieszkazapytała Mariusza.- Nie, a co mu się stało?- Twierdzi, że ktoś go zamknął w piwnicy pod bastionem.- Kto miałby to zrobić?- Pani Izabela, ten Hiszpan lub Kanadyjczyk.- Ale świr z tego gościa.- Rozmawiałeś z nim?- Tak.Był u mnie.- Co?! - Agnieszka nie zapanowała nad sobą.- Czego chciał?- Niczego, łaził po moim domu.Pytał, czy nie wiem czegoś o skarbach z Czochy, boon czytał jąkąś książkę na ten temat.- I co mu powiedziałeś?- To samo, co każdemu innemu - o rozkradzionym sejfie.Każdy o tym wie.Dla mnienajwiększym skarbem zamku wiesz, kto jest?Poczułem się niezręcznie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]