[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tam również odnalazłem zdanie: „Strzeż się chytrej a strojnej niewiasty”.Tomasz a Kempis pisze: „Nie bądź poufałym z żadną niewiastą, ale wszystkie dobre niewiasty Bogu polecaj”.Poza tym już moja osobista rada: „Miej uszy otwarte, a usta zamknięte, to poznasz głupotę innych, a własnej im poznać nie dasz”.I jeszcze na koniec małe co nieco – jak mawiał Puchatek: „Gdzie wystarczą trzy grosze, tam nie daj pięciu, gdzie wystarczą trzy słowa, nie mów dziesięciu”.– Ale.– Jeszcze chwileczkę, drogi Tomaszu, wszak uzbrajam cię do walki: „Gdy cię złodziej pocałuje, licz zęby, czy ich ci nie brakuje.”Z przykrością, ale jednak odłożyłem słuchawkę, by od aforystyki mistrza nie dostać pomieszania zmysłów.Pogrążyłem się w dość ponurych myślach o swej naiwności i nieudolności, a także o podstępności natury niektórych kobiet, gdy znów zadzwonił telefon.Zły na intruza warknąłem w słuchawkę:– Tak!– To ja.Słuchawka zadrżała, mi w dłoni.Usłyszałem głos Czarnej Milady.– Nie ma co udawać, panie Tomaszu! I tak mnie pan rozpoznał.A jeśli nawet nie, to niewiele pomogłaby mi drobna charakteryzacja, której zamierzałem się poddać przed spotkaniem z panem.Czyż nie?– Nie myli się pani.Nie rozpoznać takiego głosu!.– zaśmiałem się, nie bez niewielkiej dumy z siebie.– Ale skoro pani sama zdecydowała się zdemaskować, to co będzie z naszym spotkaniem?– Proszę czekać o dziewiętnastej w „Relaksie”.Śmiech i cichy stuk odkładanej słuchawki.Na godzinę przed umówionym terminem wyszedłem do miasta, żeby kupić gałązkę bzu.Nie była już potrzebna, ale niech tam! Niestety, bzu nigdzie nie dostałem, nie było go ani w kwiaciarniach, ani też u ulicznych sprzedawców.Ci mieli na sprzedaż fiołki, zaś w kwiaciarniach oferowano mi jedynie prymulki.„Do diabła; wiosna, a oni bzu nie mają!” – kląłem w duchu pędząc z ulicy na ulicę.Wreszcie kupiłem bukiet fiołków.W kawiarni znalazłem się pięć minut po dziewiętnastej.Był to duży lokal o wielkich oknach, które upodabniały go do dużego akwarium.Między rafami stolików, jak egzotyczne ryby, tkwiły ładne i strojnie ubrane kobiety; ich ruchy wydawały mi się ospałe i leniwe jak powolne ruchy ryb; obicia miękkich foteli były zielonkawe, panował seledynowy półmrok.Czarna Milady już czekała.Zobaczyłem ją pod prawą ścianą, tuż obok białej kolumny.Ukłoniłem się, położyłem na stoliku fiołki.– To zamiast bzu – powiedziałem nieśmiało.Uśmiechnęła się i lekko skinęła mi głową.Podeszła kelnerka, zamówiliśmy kawę.Rozmyślałem, że w karczmie „Winodaj” i starym młynie Milady wyglądała o wiele korzystniej.Może wrażenie to sprawiał nastrój niebezpieczeństwa i tajemniczości? Teraz w centrum wielkiego miasta i w kawiarni pełnej ludzi Czarna Milady nie była ani niebezpieczna, ani groźna, ani nawet tajemnicza.Przed dłuższą chwilę i ona obserwowała mnie w milczeniu.Zapewne rozmyślała, jak zacząć rozmowę.Nagle powiedziała ze złością:– Pańskie zainteresowanie opactwem sulejowskim też chyba nie jest zupełnie bezinteresowne!– O, tak! – odpowiedziałem z ironią.– Jak każdego historyka sztuki.– I dodałem gorzko: – A także jako przyjaciela kogoś, kto przez tajemnice opactwa postradał życie.Opuściła głowę.– A panią cóż takiego zwabiło w te malownicze ruiny nad Pilicą? – spróbowałem ataku.– Tak naprawdę.Odpowiedziała dopiero po chwili:– O tym porozmawiamy później.– Niech pani będzie szczera – poprosiłem jak najuprzejmiej.Wzruszyła ramionami.– Nie mam obowiązku być szczera.Zdobyłem się na jeszcze jedno ustępstwo:– W moim mieszkaniu są wszystkie dokumenty, jakie posiadał Pronobis.Pożyczyć ich pani nie mogę.Ale pozwalam, aby pani je u mnie przejrzała.– Dlaczego nie może ich pan pożyczyć?– Bo nie mam do pani zaufania.Zaczerwieniła się i gniewnie potrząsnęła głową.Zapytała ostrożnie pomijając zupełnie kwestię zaufania:– A pan.czytał te dokumenty?Kiwnąłem głową.– Wszystkie? – zapytała i aż oddech przytaiła w piersi.Z takim napięciem oczekiwała mojej odpowiedzi!– Tak, wszystkie.Patrzyła mi ostro w oczy, jakby pragnąc wydrzeć to, co chciała wiedzieć, a co bała się, że zechcę przed nią ukryć.– Czy.– zająknęła się – czy wśród dokumentów jest testament rycerza Jędrzeja Baldaricha-Bałdrzycha?Milczałem.Bawił mnie jej niepokój, bo przecież tym pytaniem zagrała ze mną w otwarte karty.Milczałem i swym milczeniem mściłem się za posądzenie mnie o podłość wobec Herakliusza.– Pyta pani o ten testament dlatego, że jest pani ostatnią z rodu Bałdrzychów? – zaśmiałem się cicho.Wargi jej zadrżały, jakby za chwilę miała wybuchnąć płaczem.Ale nie.Przygryzła je, zacisnęła.Patrzyła na mnie z nienawiścią.Czułem tę nienawiść i na sekundę strach mnie obleciał.– Proszę odpowiedzieć na moje pytanie – rzekła zimno.Tym razem ja wzruszyłem ramionami.Aby ją jeszcze bardziej podrażnić, wolno sięgnąłem do pudełka z papierosami.Zapalałem papierosa z namaszczeniem, celebrując gest wyjmowania zapałki z pudełeczka, zmiękczania papierosa, umieszczania go w szklanej cygarniczce.– Będę z panią szczery – rzekłem w końcu, zaciągnąwszy się dymem.– Pytanie wydaje mi się dziwne i nie na miejscu przede wszystkim dlatego, że to pani powinna wiedzieć, gdzie jest testament Bałdrzycha.– Ja? – jej zdziwienie zdawało się być szczere.– Zarzuciła mi pani kłamstwo.A przecież i pani skłamała.Gdy pojechała pani do Sulejowa, Pronobis jeszcze żył.Była pani u niego, prosiła go pani o testament Bałdrzycha kłamiąc, że jest pani ostatnią z rodu Bałdrzychów.– To prawda.Skąd pan o tym wie?– Pronobis napisał mi o tym w ostatnim liście przed śmiercią.Jestem pewien, że był on w posiadaniu testamentu Baldaricha-Bałdrzycha.Umarł, a raczej został zamordowany.A po jego śmierci testament zginął.Tak, zginął, proszę pani.Mordercy ukradli testament i napisany dla mnie szkic o opacie Bernardzie, jednym z ostatnich sulejowskich opatów.Sięgnęła po papierosa.– Teraz rozumiem wszystkie pańskie uszczypliwości.tam w starym młynie.Więc pan posądza mnie o udział w morderstwie?– Tak.Zapaliła.Moje podejrzenie podziałało na nią o dziwo uspokajająco.Rzekła drwiąco:– Czy słuszne jest nazywanie kogoś, kogo działanie w sposób niezamierzony powoduje atak serca u innej osoby, mordercą? Przecież oboje wiemy, że biedny staruszek zmarł właśnie na atak serca.Odetchnąłem głęboko:– Ja jednak będę tego kogoś nadal tak nazywał
[ Pobierz całość w formacie PDF ]