[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie zrozumiał.Odliczyłnależność, a resztę zwrócił mi z poważną, godną miną.W ten sposób mój gest,który miał pomóc w jakimś chwilowym bodaj zbliżeniu z jedynym człowiekiemnapotkanym w wymarłym i lodowatym mieście, został odtrącony.Poszedłem więcdalej oglądając coraz bardziej marniejące wystawy sklepów, skręciłem w Takh-te-Jamshid, minąłem spalone kino, spalony bank, pusty hotel i ciemne biura liniilotniczych.W końcu dotarłem do ambasady.W dzień miejsce to przypomina wiel-ki jarmark, ruchliwe koczowisko, jakiś gwarny, polityczny lunapark, gdzie możnasię wyszumieć i wykrzyczeć.Można tu przyjść, nawyzywać możnych tego światai nic się człowiekowi nie stanie.Toteż nie brak chętnych, kłębią się tutaj wiel-kie tłumy.Ale teraz, a zbliżała się północ, nie było nikogo.Chodziłem jak porozległej, wymarłej scenie, którą dawno opuścił ostatni aktor.Pozostały tylko nie-dbale rozstawione dekoracje i jakiś niesamowity nastrój porzuconego przez ludzimiejsca.Wiatr poruszał strzępami transparentów i łomotał o wielkie malowidło,na którym stado szatanów grzało się przy ogniu piekielnym.Gdzieś dalej Car-ter w gwiazdzistym cylindrze potrząsał workiem złota, a obok, niego natchnionyimam Ali przygotowywał się do męczeńskiej śmierci.Na platformie, z której eg-zaltowani mówcy zagrzewali tłumy do gniewu i oburzenia, stał mikrofon i bateriegłośników.Widok tych niemych głośników jeszcze bardziej pogłębiał wrażeniepustki i martwoty.Podszedłem do głównej bramy.Jak zawsze była zamknięta nałańcuch i kłódkę, bo zamka, który wyłamali szturmujący ambasadę, nikt pózniejnie naprawił.Przed bramą, oparci o ceglany, wysoki mur, stali skuleni z zimnadwaj młodzi wartownicy z automatami na ramieniu studenci linii imama.Mia-łem wrażenie, że drzemią.W głębi, między drzewami, stał oświetlony budynek,w którym przebywali zakładnicy.Ale mimo że wpatrywałem się w okna, nikt sięw nich nie pojawił, żadna postać ani żaden cień.Spojrzałem na zegarek.Byłapółnoc, w każdym razie północ w Teheranie, zaczynał się Nowy Rok, gdzieś naświecie biły zegary i szumiał szampan, panowała radość i uniesienie, w rozjarzo-nych, kolorowych salach trwał wielki bal.Działo się to jakby na innej planecie,z której nie dochodziły tu nawet nikłe odgłosy, nie docierał ani promień świa-tła.Stojąc teraz i marznąc zacząłem się nagle zastanawiać, dlaczego ją opuściłemi przyszedłem tutaj, w to najbardziej opustoszałe i przygnębiające miejsce.Niewiem.Po prostu dziś wieczorem pomyślałem, że w tym miejscu powinienem być.Nikogo tu nie znałem ani tych pięćdziesięciu Amerykanów, ani tych dwóchIrańczyków, nawet nie mogłem się z nimi porozumieć.Może myślałem, że cośsię tu stanie? Ale nie zdarzyło się nic.105Zbliżała się rocznica wyjazdu szacha i upadku monarchii.Z tej okazji możnabyło obejrzeć w telewizji dziesiątki filmów o rewolucji.W jakiś sposób były dosiebie podobne.Powtarzały się te same obrazy i sytuacje.Akt pierwszy składałsię ze scen przedstawiających ogromny pochód.Trudno opisać rozmiary takiegopochodu.Jest to rzeka ludzi, szeroka, wzburzona, która płynie bez końca, toczysię główną ulicą od świtu przez cały dzień.Potop, gwałtowny potop, który zachwilę pochłonie i zatopi wszystko.Las podniesionych, rytmicznie wygrażają-cych pięści, grozny las.Tłumy śpiewające, tłumy wołające śmierć szachowi!Mało zbliżeń, mało portretów.Operatorzy są zafascynowani widokiem tej napie-rającej lawiny, są porażeni rozmiarem zjawiska, które widzą, jakby znalezli sięu stóp Mount Everestu.W ciągu ostatnich miesięcy rewolucji te pochody manife-stujące, milionowe, szły ulicami wszystkich miast.Były to tłumy bezbronne, ichsiłę stanowiła liczebność i zaciekła, niezachwiana determinacja.Wszyscy wyszlina ulice, to niezwykłe, jednoczesne wyrojenie się całych miast było fenomenemrewolucji irańskiej.Akt drugi jest najbardziej dramatyczny.Operatorzy stoją z kamerami na da-chach domów.Scenę, która dopiero się zacznie, będą filmować z góry, z lotuptaka.Najpierw pokazują nam, co dzieje się na ulicy.A więc stoją tu dwa czołgii dwa wozy pancerne.Na jezdni i chodnikach żołnierze w hełmach i panterkachzajęli już pozycję do strzału.Czekają
[ Pobierz całość w formacie PDF ]