[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pod koniec znał zawartość trzydziestu sześciu skrzynekmailowych, trzydziestu sześciu kont bankowych, oraz setkimałych nieprzydatnych mu do niczego tajemnic.Jedno byłopewne: nikt z listy, którą sporządził, nie wysyłał mu zdjęć.Podwóch miesiącach rozszerzył listę do osiemdziesięciu nazwisk;od politycznych konkurentów po byłe kochanki.Poszukiwaniakosztowały majątek, ale wykazały, że większość wymienionychosób już nie żyje, a pozostali nie mają z listami nic wspólnego.Pierwszy raz w życiu miał do czynienia z czymś, nad czym niepanował.O wszystkim decydował nieznajomy nadawca.Nadawcy na razie nie było, były listy.Pocieszenie stanowiłamyśl, że w maju wszystko się wyjaśni.Cokolwiek to będzie,czekanie wreszcie się skończy.Wtedy nadejdą ostatnie zdjęcia,Michael W.zyska ręce, tułów i twarz.Obraz będzie kompletny.Najpózniej wtedy szantażysta się ujawni i sformułuje swojeżądania.A on wtedy zadecyduje, czy je spełnić i co robić dalej.Teraz pozostawało tylko czekać.Czekał.Każdy pierwszy wtorek miesiąca wyglądał tak samo, pokrótkiej drzemce wstawał z bólem głowy, spiętymi mięśniami.Patrzył na sińce pod oczami, czując paraliżującą bezsilność.Dochodził do siebie gdzieś w połowie miesiąca, ale pod koniecznów myślał o nadchodzącym wtorku.Którejś nocy obudził gokrzyk.To on krzyczał.Krzyczał przez sen.Było coraz gorzej.Sytuacja w przykry sposób odbijała się na jego życiuprywatnym.Zmuszony był spędzać noce w domu.Niezamierzał krzyczeć przy Felicii.%7łona, rozumiejąc to poswojemu, cierpliwie klepała go po policzkach, robiła ciepłekompresy, wieczorem stawiała na stoliku nocnym uspokajającenapary z ziół.Coś trzeba było zrobić, i to natychmiast.W maju postanowił wynieść się na pewien czas do swegonowego, dopiero co nabytego apartamentu.Nadszedł wreszcie długo oczekiwany wtorek, 3 maja 2011roku.Schlangenberger czekał na list, ale czekał na próżno.Nicsię nie wydarzyło.Minął wtorek, minęła środa, minął czwartek.Minął całytydzień.Nic się nie działo.Nikt nie zadzwonił, nikt się niezgłosił.Nikt od niego niczego nie żądał.Nie wydarzyło się nic poza tym, że list nie nadszedł.Minęły dwa tygodnie.Schlangenberger miał do wyboru: oszaleć lub przejść nadwszystkim do porządku dziennego udawać, że tak naprawdęnic się nie stało.Szaleństwo nie wchodziło w rachubę, zbyttwardo chodził po ziemi, myślał racjonalnie i szybko dochodziłdo siebie i nie wierzył w cuda.Nie był fantastą, gardziłfantastami i nigdy nie lekceważył realnych zagrożeń.Niewierzył, że ktoś przestał się nagle bawić wiele obiecującązabawką.Czuł nosem zagrożenie, wiedział, że cios nadejdzie,nie wiedział tylko kiedy i skąd.Wiedział jedno i to jedno byłopewne.Bułgaria to prawdziwa katastrofa.Z tego bagna nikt byjuż go nie wyciągnął.Dlatego od stycznia był w staniegotowości.Teraz jednak czuł zmęczenie i przyznawał sobie prawo dozłudzeń to, co tak misternie od lat budował, nie mogło taknagle przestać istnieć przez jedno zdjęcie.Nie z takich opresjiwychodził.Nie z takich.Szkopuł w tym, że w dzień wiele rzeczy można sobiewytłumaczyć, ale noce rządzą się swoimi prawami.Co i ruszpowracał koszmarny sen, wciąż ten sam: stoi w zimnymprosektorium, marznie.Widzi nogi Michaela W.Tylko nogi.A Wołojkow, oficer straży przygranicznej, tłumaczy mu, żetakich nóg mieli tu już setki, jeśli nie tysiące, i wręcza mu list.Uśmiecha się do Christiana i nagle wkłada sobie lufę do ust,naciska spust.Wtedy Christian też wkłada sobie lufę do ust,naciska i& Co dalej? Nie wie.Jest ciemno.Koniec snu.Teraz, we wczesnych godzinach popołudniowych, ChristianSchlangenberger siedział w ekskluzywnej restauracji U StaregoFryca, położonej nad berlińskim jeziorem Wannsee, i patrzyłw zamyśleniu na błękitną taflę jeziora.Czuł zmęczenie, nie spałzbyt dobrze tej nocy.Za oknem kropił deszcz.Wieczoremumówił się z Felicią, zamierzał pokazać jej nowy apartament,poza tym przygotował dla niej niespodziankę.Perspektywaspędzenia miłych chwil z kochanką rozwiała obrazy marynocnej i przywołała uśmiech na jego twarz.A bo to raz widziałludzi z lufą przy skroni, ile razy sam ją im przykładał.Dość tychsnów, kłopotów, krzyków, śmieszny się robił na starość,naprawdę.Kelner podszedł z butelką Colos Erasmus, ulubionego winaChristiana. Szanowny pan życzy sobie już teraz to co zawsze? Szanowny pan skinął głową i oddał kartę.Rozluznienieobudziło apetyt i wzmogło ochotę na seks.O tej porze pił tuwino i siedział ze swoim kompanem, który, choć czas już był kutemu najwyższy nie nadchodził.Siedział z nim więc w loży,omawiali sprawy, które mogli omawiać tylko tutaj.Nigdyw biurze, nigdy u niego w domu i nigdzie indziej.TutajChristian umawiał się z ministrem, z prokuratorem, sędzią.Tutaj załatwiał sprawy z Frankiem Derbachem.Ale dzisiaj nie czekał na Franka.Rozsiadł się wygodnie w fotelu.Blondynka zajmująca stoliknaprzeciw jego loży miała piękne plecy i włosy upięte w kok.Lubił kobiety.Takie i inne, różne.Rozmawiała szeptem z łysymfacetem, na oko trochę starszym od niego.Fakt, że ktoś jeststarszy od niego i spędza atrakcyjnie czas z młodymikobietami, sprawił Christianowi przyjemność.Poza tymblondynka go podniecała.Chyba tylko z jej powodu nie zrobiławantury kelnerom.Kelner przyjął od szanownego pana zamówienie na jeszczejedno wino i dodatkowe nakrycie.Po czym oddalił się,obdarzając swojego gościa najuprzejmiejszym uśmiechemz karty lokalu.Ten nie odwzajemnił uśmiechu, rozluznił tylkokrawat i czekał.Ernesto, drugi po Franku Derbachu, no może trzeci, bo niktnie zastąpi Irmy, zaufany pracownik Christiana, spózniał sięjuż dziesięć minut.Odkąd zaczął się dokładniej przyglądaćblondynce, jakoś mu to mniej przeszkadzało.Jeszcze razspojrzał na kobietę przy sąsiednim stoliku i przymknął oczy.Wieczorem spotka się z Felicią, każe jej upiąć włosy w koki będą robić to co zawsze, choć ostatnio zdecydowanie zarzadko.Pomijając blondynkę i jej towarzysza, w lokalu nad Wannseenie było prawie gości, tylko w rogu sali siedział jakiś starszyczłowiek.To zastanawiające, że o ludziach w swoim wiekumyślał w kategoriach starszy człowiek , siebie do nich niezaliczając.Ernesto pojawił się, kiedy towarzysz blondynki regulowałrachunek.Kobieta podniosła się i stanęła bokiem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]