[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Miał ogromną i nieodpartąpotrzebę przeprosić ją za to wszystko i obiecać, że teraz jużbędzie dobrze. Iza? Już dobrze.Szedł z wyciągniętą ręką, usiłując zaczarować chwilę.Nagłacisza wypełniła dolinę, łykającą jeszcze huk ostatnichwystrzałów.Coś mu się wymykało spod kontroli, ale niewiedział co. Nie słyszy mnie pomyślał. Iza? Już po wszystkim.Wtedy odwróciła się do niego.Spod zasłaniających niemalcałą twarz czarnych włosów jego ukochanych, roziskrzonychczarnych włosów błysnęły szklące się oczy.Po policzkachciekły łzy pomieszane z resztkami tuszu do rzęs, tworząc dwieciemne bruzdy.Indiańskie barwy wojenne, przemknęło muprzez myśl.Jej hipnotyczny wzrok wnikał w niego z jakąśpiekącą przenikliwością i parzył od środka, dlatego w pierwszejchwili umknęły mu jej dłonie.Dopiero szczęk przeładowanejbroni wytrącił go z zauroczenia.Iza podniosła obie ręce nawysokość oczu i wycelowała w niego.Znieruchomiał.Zdębiał.Mierzyła mu prosto w oczy.Dystans wynosił mniej więcej pięćmetrów.Trafi.Mimo trzęsących się rąk, analizowałaprofesjonalna część jego mózgu, podczas gdy ta druga,prywatna, panicznie poszukiwała rozwiązań w dostępnych jejzakamarkach.Niczego nie znalazła: ani ucieczka, ani atak niewchodziły w rachubę.Ona coś pomyliła, powtarzał w złudnejnadziei, czekając na kłąb dymu w czarnym otworze, po którymnie będzie się już musiał zastanawiać nad niczym. To nie ja. Przemógł się, żeby nadać swojemu głosowiłagodny ton, jakby mówił do uzbrojonego wariata. To nie byłmój strzał.Nagle jego wzrok powędrował za nią, zmuszając ją dozrobienia tego samego.Spojrzała za siebie. Jedzmy już, zaraz tu będą! krzyknął chłopiec, którywyłonił się jak spod ziemi.Pociągnął ją za żakiet izdekoncentrował, ale tylko na chwilę.Nadal celowała wAndrzeja, złapała jednak chłopca lewą ręką, jak matka dzieckoprowadzone do przedszkola, i zaczęła się wycofywać.Trzeci razw ciągu pięciu minut ktoś mi ratuje życie pomyślał bezzwiązku. Piękny wynik.Skądś znał twarz tego chłopca.Natychmiast wyskoczył obraz lasu w Karniowicach i gapiówprzyglądających się pracy policji.To ten chłopak, któregochciał przesłuchać.Postąpił naprzód. Nie ruszaj się. Iza użyła głosu, który zmroził Krzyckiego. Ani kroku.Ruszył się, licząc na cokolwiek jakiś jej błąd, odwrócenieuwagi, które dałoby mu szansę na dobiegnięcie iobezwładnienie jej, zanim zareaguje.Jeszcze kilka dni temu niemiała pojęcia o strzelaniu, cieszyła się jak dziecko na pójście nastrzelnicę.Coś tu było nie tak.Gdy jednak zrobił krok w jejkierunku, Iza strzeliła mu pod stopy.Podskoczył i podniósłobie ręce na wysokość ramion.Coś jest bardzo nie tak. Ja nie żartuję, Krzycki syknęła.Huk wystrzału niósł się po lesie.Usłyszał krzyki policjantów,pewnie już tu biegli.Andrzej nie mógł sobie odmówić podziwudla jej spokoju.Nagle w ciągu kilku minut z rozhisteryzowaneji bezradnie wrzeszczącej kobiety zmieniła się w opanowanąprofesjonalistkę, operującą bronią, jakby to było jej jedynezajęcie w życiu.Co się z nią stało? Chłopiec prowadził ją międzydrzewa, gdzie dopiero teraz Andrzej dostrzegł ciemną bryłęsamochodu.Zaraz wsiądą i odjadą, a ja tutaj zostanę nazawsze.Ot, jeszcze jedna błyskotliwa refleksja.Oddalali sięmiarowym krokiem, on zaś stał na sztywnych kolanach isłuchał głuchego łoskotu walących się ścian jego świeżorozpoczętego nowego życia.Proszę, znalazłeś ją.Zimnorozchodziło się po jego ciele jak kurz z potrzaskanych cegieł,oczy wbite w odchodzącą dwójkę zaczynały piec od wytrzeszczui zimnej wilgoci.Zanim zniknęli za pniem, Iza odrzuciła włosyna bok i popatrzyła na niego wzrokiem, który nie pozostawiałwątpliwości, że wszystko skończone.Stał wcementowany wziemię, podczas gdy za zaroślami trzasnęły drzwi samochodu,zaszumiał silnik i czarny SUV z ostrym warkotem ruszył w las.Widział jeszcze przez kilkanaście sekund łyskający wśród pniczarny zarys, po czym samochód z uzbrojoną kobietą wgranatowym kostiumie i towarzyszącym jej chłopcem przepadłw oparach rzadkiej mgły.Nie mógł się ruszyć.Ich rozstanie.Stał z wyciągniętą przedsiebie ręką jak bohater dworcowego pożegnania na peronie wBerdyczowie, kiedy zatupotały za nim kroki, a następnie poczułmocne klepnięcie w ramię. Za nimi, szefie! wrzasnął mu zdyszany głos do ucha.Lucek miotał się jeszcze w bitewnym kurzu i z całej duszypragnął kontynuować świetną zabawę w ściganie bandytów. Nie. Jak to nie?Druga odpowiedz już nie padła.Lucek zerknął na swojegoprzełożonego, a gdy jego wzrok odbił się od szklanej ściany,rozejrzał się po okolicy, jakby postanowił ścigać w zastępstwiekogoś innego. Wszystko w porządku, panie komisarzu? zapytałłagodnie.Ponieważ ten nie reagował, swoim zwyczajem podjąłpróbę zagadania sytuacji. Zgarnęliśmy wszystkich.To znaczytych, którzy przeżyli.Ależ tutaj była jatka, szefie! Dwóch wszopie, dwóch w lesie, jeden wystaje z nory jak upolowanyborsuk, drugi przed śmiercią ściąga spodnie, żeby bielizny niepobrudzić.Pańskie jaja, normalnie.Do tego ekipa Bąblaznalazła w Grobianach ciało jakiegoś zbieracza złomu.Komisarz Krzycki jak ostatni tuman stał nieporuszony i gapiłsię w puste miejsce po czarnym samochodzie.Przy zbieraczuzłomu zaczął jednak słuchać..niejaki Grela.Podobno trochę nie tego.Przybili go zaszyję gwozdziem do ściany altanki.Na razie nie wiadomo, o comoże biegać. A Rachwalski? zapytał Krzycki.Szeptał zbielałymiwargami. On z nami nie jechał.Powiedział, że musi coś jeszczesprawdzić w Tarnowie. Nie o to chodzi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]