[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zaśmiecone mokradła ciągnące się kilome-trami w stronę Wisły.Między tym wszystkim koślawe, mikroskopijne domki, każdy z nich je-dyny w swoim rodzaju, każdy wystawiony metodą gospodarczą przez ja-kiegoś przedwojennego złodzieja, wytwórcę bimbru albo ostrzyciela noży.Na domkach krzywe gołębniki, w blaszanych garażach - ciągnące resztkąsil warsztaty reanimacji najstarszych samochodów.Paweł absolutnie się nie zniechęcił - ani Siekierkami, ani Warszawą wogóle.W ciągu roku zdobył stypendium naukowe i posadę instruktora w si-łowni połączonej z klubem fitness blisko centrum, po kolejnych dwunastumiesiącach dodał do aktualnych obowiązków nocne, niezle płatne dyżury wInfo-Radio, dzięki czemu mógł sam opłacić trzyletnią naukę w prywatnejWyższej Szkole Dziennikarskiej.Szybko został w niej dostrzeżony jakojeden z najzdolniejszych studentów.Podwójne studia udało mu się pogo-dzić nie tylko z pracą radiowego dziennikarza stażysty, lecz również zopieką nad coraz bardziej chorą stryjenką, którą własne dzieci opuściływiele lat temu.Z miesiąca na miesiąc coraz więcej czasu poświęcać teżmusiał utrzymywaniu w jako takim stanie należącej do ciotki rozpadającejsię prawie stuletniej murowanki z toaletą na zewnątrz, gdzie obok niego istarszej pani na trzydziestu pięciu metrach kwadratowych gniezdziło sięjeszcze pięć kotów i dwa psy.Obowiązek łatania dachu, naprawiania rur,podpierania zarwanej podłogi i dokarmiania całej menażerii czworonogówspadł oczywiście na Pawła.Rok temu stryjenka zmarła.Pokrzywiony domek na Polskiej, wraz zotaczającą go zarośniętą działką, zapisała swemu ostatniemu, jedynemuopiekunowi. Kochanemu, dzielnemu, bratankowi.Tak napisała w testa-mencie.Prócz tego zawarła w dokumencie tylko jedno życzenie: aby pozwoliłzwierzętom zostać pod dachem.Przybyli na pogrzeb dwaj synowie zmarłej - lekarz i przedsiębiorca bu-dowlany prowadzący firmę za Odrą - próbowali testament podważyć.Posiedemnastu miesiącach sprawa wciąż ciągnie się w sądach, ale Paweł,początkowo bardziej przytłoczony niż uradowany darowizną, w trakciekilku wokand zapałał taką niechęcią do doktora i biznesmena, że postano-wił nie odpuszczać.Teraz, gdy zostało jedno, a może dwa posiedzenia wdrugiej instancji, jest już pewny, że wygra cały proces i będzie mieszkał naPolskiej.Nie sam.Jeszcze w trakcie ostatnich wakacji, gdy zyskał pewność, że wyrok bę-dzie korzystny, własnoręcznie wyremontował jedną trzecią domku.Założyłbezprzewodowy internet, zapłacił za wpięcie się do kanalizacji miejskiej,wymienił podłogę i papę na dachu, rozwalił sławojkę, a z jej desek zbiłsporą budę: wspólną dla kotów i psów.Odtąd zwierzaki nie pętają się już po domu, roznosząc kłaki i błocko.Mieszkają jednak pod dachem, jak przykazała stryjenka.Cuchnący stęchlizną barłóg, w którym - wespół z czworonogami - zale-giwała przed śmiercią, Paweł spalił w ogrodzie razem z kilkuset kilogra-mami rupieci.Czego nie dało się spalić - zakopał, by zaoszczędzić na wy-wozie.Gdy wreszcie skończył malowanie ścian - był deszczowy początekwrześnia - urządził dwa przyjęcia.Jedno, kameralne, dla rodziców, którzyprzyjechali z Iławy pierwszy raz od czasu jego wyjazdu na studia.Ojciecpowiesił mu krzyżyk w przedpokoju na własnoręcznie wbitym gwozdziu.Drugą imprezę, większą, zorganizował dla towarzystwa z uniwersytetu iszkoły dziennikarskiej.Przyszły dwa tuziny gości, wśród nich Majka.Dziewczyna, której spojrzenia już od dłuższego czasu chwytał na zajęciachi na korytarzach, ale której nie brał wcześniej pod uwagę nawet jako poten-cjalnej kumpelki, nie mówiąc o jakimś wyskoku natury erotycznej.Córkaministra z pałacu w Piasecznie - tyle o niej wiedział.Nie jego świat.Mimoto dobrze im się rozmawiało - krótko, w przelocie, na uczelni.Zaprosił jąnajpierw do grona znajomych na Fejsie, a potem na parapetówę.Nigdy by nie przypuścił, że to ona wyjdzie z balangi ostatnia, a jednaktak się stało.Rozmawiali długo, nad ranem, gdy nawalone towarzystwowreszcie ewakuowało się z placu boju.Paweł był pijany, Majka trzezwa.Pogadali o swoich rodzicach, o swoich pasjach i o swoich uczuciach.Możnapowiedzieć, że rozmowa potoczyła się na skróty.Gdyby ktoś starszy pod-słuchał, pewnie by nie uwierzył, że ci ludzie nie mają jeszcze dwudziestupięciu lat.Dwa dni pózniej poszli we dwoje na spacer, po kolejnych dwóchdniach - do łóżka, chociaż, ściśle rzecz biorąc, był to najpierw blat stołu, azaraz potem podłoga.Można powiedzieć, że córka konsula uwiodła synafarmaceutki.Miała nie tylko szalenie wysokie IQ, lecz i niespożyty tempe-rament.Po kolejnym tygodniu wsiadła do swojej małej, dwudziestoletniej toyo-ty i przewiozła część rzeczy z eleganckiej sypialni-studia na poddaszu williojca wprost do Pawłowego domku.Jej kosmetyki - na początek najnie-zbędniejsze - powędrowały ze sprzątanej przez ukraińską gosposię łazienkiz widokiem na staw kąpielowy i ogród pełen wypielęgnowanych roślin dowykafelkowanego tylko w połowie pomieszczonka z kibelkiem, pryszni-cem i małą umywalką.Buteleczki drogich perfum i słoiczki z kremami po sto złotych sztukazabawnie się teraz prezentują na plastikowych półeczkach z Tesco.Ojciec został w Piasecznie zupełnie sam, ale córka przy ulicy Polskiejjest szczęśliwa ze swoim chłopakiem, który w tej chwili - kolejny dzień zrzędu - ślęczy przy klawiaturze nad semestralną pracą zaliczeniową dlaszkoły dziennikarskiej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]