[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nakoniec i to być mogło, że inny jaki okręt, słysząc odgłos strzałów dawanych na trwogę, pod-płynął ku rozbitemu statkowi i obsadę zabrał na swój pokład.W każdym razie byłem przeko-nany, że na okręcie nie ma nikogo.Cokolwiek bądz się stało, zawsze biedni ludzie, składający obsadę, godni byli pożałowa-nia.O, jakżem powinien być wdzięczny Panu Bogu Wszechmogącemu, który mię łaską swojącudownie ocalił, podczas gdy z obu okrętów rozbitych ani jeden człowiek nie zdołał się ura-tować.Nie umiałem znalezć słów, aby wyrazić uczucie, jakie mię ogarnęło na widok zgru-chotanego okrętu.77  Ach, Boże, który tak dobrym dla mnie okazałeś się Ojcem, spraw, abym w zamian zaTwe dobrodziejstwa choć jednego nieszczęśliwego mógł wyratować.Przez długi czas pobytumego na wyspie w opuszczeniu i samotności nigdy tak ciężkiej nie doznawałem tęsknoty, jakw tej chwili.Zdawało mi się, że już dłużej sam na wyspie żyć nie potrafię.Przychodzą cza-sem człowiekowi jakieś dziwne urojenia, budzą się długo uśpione popędy namiętności.Naj-mniejszy powód, widok jakiegoś przedmiotu, rozgrzewa wyobraznię i zdaje się wtedy, że jużnie można żyć bez tego, czego się pożądało. Czyż Bóg chce, ażebym tu żył sam jeden, tylkosam jeden?  Wymawiając kilkakrotnie te słowa, załamywałem ręce, zaciskałem je kurczowoi ściskałem zęby tak silnie, iż się zdawało, iż szczęk nie zdołam otworzyć.Nagle przyszła mi myśl, ażeby się jakimkolwiek sposobem dostać do okrętu.Nie tylkomogłem ocalić kogoś z obsady, jeżeli się jeszcze znajduje na statku, ale wydobyć z niegowiele przedmiotów bardzo mi przydatnych i użytecznych.%7łądza dostania się na pokład stałasię tak gwałtowna, iż uważając ją za natchnienie Boże, postanowiłem bez zwłoki zamiar wy-konać.Było to właśnie około południa.Morze tak dalece odpłynęło od brzegu, że przeszedłszyznaczny kawał w bród, nie byłem więcej jak o sto kroków oddalony od statku.Kiedy straci-łem grunt pod nogami, zacząłem płynąć i wkrótce dostałem się do okrętu.Opłynąłem godwukrotnie wokoło, lecz nie znalazłem nic takiego, czego by się uchwycić można dla wdra-pania na pokład.Nareszcie ujrzałem koniec liny, którego w pierwszym wzruszeniu nie do-strzegłem.Unosił się z przodu okrętu, ponad wodą tak nisko, że go można było dosięgnąć.Złapawszy się rękami, przy pomocy liny dostałem się na koniec na wierzch i aż podskoczy-łem z radości, że mi się udało tego dokonać.Był to piękny statek kupiecki o dwóch masztach, obecnie zdruzgotanych, pochodzenia, jakzauważyłem z budowy, portugalskiego.Rzucony na ławicę piaskową, przechylił się tak moc-no naprzód, że dziób zaledwie na sążeń wystawał z wody, gdy rufa kilkanaście stóp wznosiłasię w górę.Od wczorajszego wieczora zajęty okrętem, nie pomyślałem nawet o jedzeniu, leczw tej chwili tak mi głód dokuczył, że zamiast szukać, czy nie znajdę na statku jednego choćbyczłowieka, poskoczyłem do spiżarni okrętowej.Jakiż widok czarowny: tu beczki sucharów,tam słonina, szynki, dalej kawa, kakao, cukier, mąka, suszone owoce, ryż, sago, masło, sery,powidła, groch, rozmaite korzenie.Dalej w drugiej przegrodzie: wino, wódka, rum, ocet, rybymarynowane, śledzie, łosoś wędzony, opodal żyto, jęczmień, pszenica.Czegóż tam nie było!Odurzony widokiem tych przysmaków, których od siedmiu lat nie kosztowałem, usiadłemna ławie, prawie zapominając o apetycie.Lecz wkrótce żołądek zaczął domagać się prawswoich.Kawał suchara i tęgi zraz szynki, pokropione kieliszkiem likieru, znikły jak w prze-paści.Pokrzepiony przepyszną zakąską, zjadłszy jeszcze nieco sera holenderskiego, posze-dłem na dalsze zwiady.Pierwszym przedmiotem, jaki ujrzałem, było dwóch utopionych majtków, którzy snadzszukając ratunku w wódce, spadli na dno okrętu, gdzie się już sporo nabrało wody.Poznałemprzyczynę ich śmierci, ponieważ leżeli zatopieni przednią częścią ciała w wodzie.Mającprzytomność, zapewne byliby się wyratowali. Zanim rozpoczniesz grabież, rzekłem do siebie, należy wprzód wykonać uczynek miło-sierny i pochować tych biedaków.Obwinąłem ich w płótno żaglowe, opasałem sznurem, a donóg przyczepiwszy kule armatnie, spuściłem w morze.Potem uklęknąwszy na pokładzie,zmówiłem pacierz za spokój duszy tych nieszczęśliwych. Teraz dalej do przeglądania, co mi się przydać może. A czy masz prawo zabierać cudzą własność, zapytał głos sumienia, Niezawodnie, że mam, odpowiedziałem sam sobie. Wszak i tak morze rozwali zapierwszą nawałnicą statek, a więc lepiej, że ja zabiorę, aniżeli gdyby te skarby miały pochło-nąć bałwany morskie.78 A więc do dzieła, nie traćmy czasu, bo któż wie, jak długo potrwa pogoda.Trzeba z niejkorzystać.Poszedłem naprzód do kajuty kapitana i zaledwie dotknąłem klamki, kiedy nagle szczeka-nie i skomlenie psa dało się słyszeć.Ach, wierzcie mi, kochani czytelnicy, że najpiękniejszamuzyka w świecie nie sprawiłaby mi takiej przyjemności, jak głos tego poczciwego i wierne-go zwierzęcia.Otworzyłem drzwi, a wnet czarny duży pies poskoczył ku mnie radośnie i krę-cąc ogonem, łasić się począł.Pogłaskałem go i rzuciłem mu kawałek pozostałego suchara,który z wielkim apetytem pochłonął.Na próżno szukałem papierów i dziennika okrętowego, nic nie znalazłem.Zapewne ucho-dzący zabrali je z sobą.W kajucie kapitana wisiała prześliczna broń, dwie strzelby, para pi-stoletów, kordelas, róg z prochem, worek z kulami.Widok ten zachwycił mnie.Od siedmiulat obchodziłem się nędznym łukiem.Pochwyciwszy pistolety, otworzyłem okienko i wypa-liłem, aby przypomnieć sobie huk i użycie broni. Ho, ho, panowie ludożercy, teraz was się nie lękam już wcale.Proszę mnie unikać, bożartować nie myślę i za pierwszą sposobnością nauczę was gwizdać po kościele!Stąd pobiegłem do zakątka, gdzie cieśla okrętowy zwykł chować swe narzędzia.O, Boże!siekiery, piły, młoty, gwozdzie, dłuto, obcęgi  cóż to za skarby, co za skarby nieocenione! Ależ mój kochaneczku, zawołałem, zastanów się nieco.Jak zaczniesz wszystko oglądać,to cię tu i noc zaskoczy, burza się zerwie i jak skąpiec ze skarbami pójdziesz na pokarm reki-nom.Dalej do pracy, zimna krew przede wszystkim [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szamanka888.keep.pl