[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- (Spodziewał się, że to poruszenie wstydliwego tematu wywoła rumieniec u Leniny, ona jednakże uśmiechała się tylko udając, że rozumie, i mówiła: „Nie do wiary”.Rozczarowany nadzorca wrócił do tematu).- Ci więc, mówię, którzy urodzili się na terenie rezerwatu, spędzą tam całe swoje życie.Całe życie.Sto mililitrów wody kolońskiej na minutę.Sześć litrów na godzinę.- Chyba - Bernard podjął drugą próbę - powinniśmy.Pochylając się w przód, nadzorca stukał palcem w stół.- Zapytacie może, ilu ludzi żyje w rezerwacie.A ja odpowiem - zawołał triumfalnie - ja odpowiem, że nie wiemy.Możemy tylko przypuszczać.- Nie do wiary.- Tak, tak, szanowna młoda damo.Sześć razy dwadzieścia cztery.nie, ściślej sześć razy trzydzieści sześć.Bernard był blady i aż trząsł się z niecierpliwości.Ale głos grzmiał niestrudzenie:-.około sześćdziesięciu tysięcy Indian i mieszkańców.absolutnie dzicy.nasi inspektorzy okresowo odwiedzają.w przeciwnym razie żadnego kontaktu z cywilizowanym światem.ciągle kultywują swe wstrętne zwyczaje i obyczaje.małżeństwo, jeśli szanowna młoda dama wie, co to takiego; rodziny., żadnego warunkowania., monstrualne przesądy.chrześcijaństwo, totemizm i kult przodków.martwe języki, jak na przykład zuni, hiszpański, atapaskan.pumy, jeżozwierze i inne drapieżniki.choroby zakaźne.duchowni.jadowite jaszczurki.- Nie do wiary.Wreszcie wydostali się.Bernard rzucił się do telefonu.Szybko, szybko; upłynęły jednak prawie trzy minuty, zanim połączono go z Helmholtzem Watsonem.- Mogliśmy już być wśród dzikich - skarżył się Bernard.- Co za cholerna nieudolność!- Weź tabletkę - zaproponowała Lenina.Odmówił; wolał swoją wściekłość.No, dzięki ci, Fordzie, połączono go; tak, tu Helmholtz; wyjaśnił Helmholtzowi, co się zdarzyło, a ten obiecał, że pobiegnie natychmiast, natychmiast i zakręci kurek, tak, tak, natychmiast, ale chciałby skorzystać z okazji i powiedzieć mu, co dyrektor RiW powiedział publicznie wczoraj wieczór.- Co? Szuka kogoś na moje miejsce? - głos Bernarda omdlewał z rozpaczy.- Zdecydował się? Jak powiedział, Islandia? Jesteś pewien? O, Fordzie! Islandia.– Odwiesił słuchawkę i odwrócił się plecami do Leniny.Twarz miał pobladłą, malował się na niej wyraz skrajnego przygnębienia.- Co się stało? - usiadł ciężko na krześle.- Co się stało? - spytała Lenina.- Przenoszą mnie do Islandii.Często się dawniej zastanawiał, jak by to było, gdyby (pozbawiony somy, zdany tylko na siebie) wystawiony został na jakąś wielką próbę, jakieś cierpienie czy prześladowanie; wręcz nawet tęsknił do tego.Nie dalej jak tydzień temu w gabinecie dyrektora wyobrażał sobie swój dzielny opór, stoickie przyjmowanie cierpienia bez słowa skargi.Pogróżki dyrektora właściwie nawet go uwzniośliły, poczuł się wyższy niż to cale życie.Tak jednakże było, uświadomił sobie teraz, bo nie brał tych pogróżek poważnie; nie wierzył, że gdy przyjdzie co do czego, dyrektor RiW cokolwiek w jego sprawie uczyni.Teraz kiedy wyglądało na to, że groźba się faktycznie wypełni, Bernard był przerażony.Po domniemanym stoicyzmie, po teoretycznej odwadze nie pozostało śladu.Był wściekły na siebie - ależ ze mnie głupiec! - na dyrektora - co za świństwo nie dać mu nawet szansy, szansy, której (nie wątpił w to teraz) na pewno by nie zmarnował.I oto Islandia.Islandia.Lenina potrząsnęła głową.- „Było” i „będzie” mnie nie posiędzie - zacytowała.- Gdy tylko zażywam gram, nieustanne „dzisiaj” mam.Przekonała go w końcu, by wziął cztery tabletki somy.W pięć minut później znikły korzenie i owoce, pozostało tylko różowe kwiecie chwili teraźniejszej.Portier przywiózł wiadomość, że na dachu hotelu czeka na nich z helikopterem przybyły na polecenie nadzorcy strażnik rezerwatu.Natychmiast pojechali na górę.Człowiek z domieszką jednej ósmej krwi murzyńskiej ubrany w zielony mundur gammy zasalutował i wziął się do recytowania porannej części programu pobytu.Oglądanie z lotu ptaka około dziesięciu lub dwunastu głównych wiosek, potem lądowanie w dolinie Malpais.Był tam wygodny dom wypoczynkowy, w pobliskiej zaś wiosce dzicy będą prawdopodobnie obchodzić swoje święto lata.Noc najlepiej spędzić właśnie w tym domu.Zasiedli w samolocie i wyruszyli.W dziesięć minut później przekraczali granicę dzielącą cywilizację od świata dzikich.Grzbietami wzgórz i dolinami, przez pustynie soli lub piasku, przez lasy, Fioletowy mrok kanionów, turnie i szczyty gór, płasko zwieńczone skały biegło ogrodzenie, niezłomnie w linii prostej, jak geometryczny symbol triumfu ludzkiego czynu.U podstawy ogrodzenia rysowała się gdzieniegdzie mozaika białych kości; nieprzegniłe jeszcze szczątki ciemniejące na brunatnym gruncie znaczyły miejsca, gdzie jeleń, wół, puma, jeżozwierz, kojot lub żarłoczny sęp, zwabione wonią padliny i porażone jakby dłonią sprawiedliwości, podeszły zbyt blisko do śmiercionośnych drutów.- Nie mogą się nauczyć - powiedział zielono odziany pilot wskazując palcem szkielety w dole.- I nigdy się nie nauczą - dodał i roześmiał się, jak gdyby uśmiercone prądem zwierzęta były w jakiś sposób jego osobistym zwycięstwem.Bernard też się roześmiał; po dwóch gramach somy żart wydawał się dobry.Roześmiał się, a potem niemal natychmiast zapadł w sen; tak przebywał miejscowości, nad którymi przelatywali, Taos i Tesque, Nambe, Picurls i Pojoaque, Sia i Cochiti, Laguna i Acoma, Zaczarowany Płaskowyż, Zuňi, Cibola i Ojo Caliente; gdy się obudził, maszyna stała na ziemi, Lenina wniosła walizki do małego graniastego domu, a zielony, w jednej ósmej murzyński gamma rozmawiał w niezrozumiałym języku z młodym Indianinem.- Malpais - wyjaśnił pilot, gdy Bernard wysiadł.- To jest dom wypoczynkowy.Po południu w wiosce będą tańce.On państwa zaprowadzi - wskazał na posępnego młodego dzikusa.- Zabawny jest.- Uśmiechnął się.- Wszystko co oni robią, jest zabawne.- Z tymi słowami wspiął się do samolotu i uruchomił silniki.- Wrócę jutro
[ Pobierz całość w formacie PDF ]