[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Dobrze, patrz.Ten tutaj, to jest Przybywój.Książęcy drużynniki setnik, kto go zna.Persona.Wszyscy wiedzą, że w życiu jedno kłam-stwo nie splamiło mu ust.No, spytaj go.Przybywój pokraśniał lekko, nabierając nieznacznie tchu.- Też mi coś - Ruta wzruszyła lekceważąco ramionami.- Z dala miod niego pachnie tymi nowymi, jak im tam.- I tu się właśnie mylisz, Ruta.Ci tutaj wszyscy ludzie to prawi po-ganie, idą z mieczem w garści stare porządki w puszczy restytuować.Obiecałem im przy okazji posłużyć za przewodnika, ale sama po-myśl: toż gdybym cię spotkać nie pragnął, po co bym się tu zapusz-czał? Ruta, tyle czasu czekałem na taką okazję.- Do nich nic nie mam.I tak tu potoną, jak byli tacy głupi, żebyprzyłazić.Ale tobie tak lekko nie daruję.Miedzwin zbliżył się nieznacznie do boginki, mimo niewątpliwiebłogosławionego działania eliksiru wciąż jeszcze chwiejnym krokiem.Tym razem ostrze włóczni nie drgnęło.Miedzwin postąpił jeszczeo krok.- Jak sobie życzysz.Jak sobie życzysz, nic dla siebie nie chcę.Ale za-uważ, odważyliśmy się wejść na bagna, żeby zażyć z mańki bolkowychwojów w zasieku.Same prawe pogany, co masz do nich? Było wolno,to znosili wam oblaty, czcili, a niektórzy jeszcze i teraz, choć knęz każeza to zęby rwać.Potopią się, to tylko radość dla tych, no wiesz.Ktojak kto, ale wy im chyba nie macie powodu pomagać?Poganie wsłuchiwali się w tę perswazję z zapartym tchem.- Mnie tamci nie przeszkadzają - wzruszyła ramionami boginka.- W grodach przecie siedzą.Byle w te swoje dzwony tak nie dzyn-dzolili, bo dziewczęta mi się płoszą od hałasu.A na Babie Błota sięnie wchodzi, niby to nie wiedzieliście?Miedzwin nieoczekiwanie postanowił zmienić temat. - Ruta, a pamiętasz? - odezwał się, tym razem tak cicho, że ledwienajbliżej stojący ułowili coś uchem.- Na mchu pod drzewami, wte-dy? Pamiętasz?- Cicho bądz! - teraz w głosie mamuny zdumienie walczyło o lepszez rozbawieniem.- Będziesz tak gadał przy drużynie?- To zabierz mnie gdzieś dalej - Miedzwin znowu zbliżył się o jesz-cze jeden chwiejny krok, zniżając głos do szeptu.Potem o jeszcze jeden.Ni stąd, ni z owąd trzymane w pochodzie łuczywa nagle zaczęły ja-kimś magicznym sposobem przygasać.Płomienie kuliły się w błękit-ne, fosforyczne mżenie, niknęły.Nie czekając nawet, aż znikną cał-kiem, wojowie zaczęli spuszczać wzrok bądz w zadumie wpatrywaćsię w ciemną gęstwę po bokach.Odylenowi wydało się, zanim przestał cokolwiek widzieć, że Mie-dzwin raptownie pochyla głowę ku zbiegowi szyi i ramienia leśnejboginki.W ciemności rozbrzmiał perlisty, kobiecy śmiech.*Potem w ogóle nic już nie było widać ani słychać, prócz prowadzo-nych wokół dziewczęcymi głosami urywanych rozmów w niezrozu-miałym języku.Jedynie z tonu można było w niektórych słowach do-myślić się komend.Któryś z tych głosów nakazał wojom, by szli gę-siego, trzymając się za pasy albo drzewce broni.Gdzieś z przodu za-lśnił chwiejny, bagienny ognik; zadrgał, a potem zaczął się poruszać,klucząc między drzewami, lawirując w gęstwie, podczas gdy długi,sapiący i hałaśliwy wąż ludzki postępował za nim, szepcząc zaklę-cia i przyzywając opieki wszystkich możliwych pogańskich bożków.Z ubolewaniem nad podupadającym morale opozycji trzeba tu przy-znać, że ten i ów dołączał do nich na wszelki wypadek także imionaOjca, Syna i Ducha.A potem gdzieś z boku zabrzmiał znowu perli-sty kobiecy śmiech.A potem jeszcze raz, tylko, że wtedy było to już gdzieś daleko z ty- łu.A długo, długo potem ognik na czele pochodu zaczął niknąć.Czerń,w jakiej brodzili, nabrała z wolna barwy granatu, zaczęła rozjaśniać siędo błękitu, wreszcie przeszła w zwykłą, przedporanną szarówkę.Gdyby nie brak Miedzwina, można było pomyśleć, że wszystko, cowłaśnie przeżyli, było snem.- No cóż - rzekł setnik do wojów, którzy zziębnięci i zmęczeni dłu-gą wędrówką przez bagna, a bardziej jeszcze długotrwałym strachem,rozsiadali się dokoła na trawie i korzeniach drzew.- No cóż, Miedz-win nas przeprowadził, a sam został.Koszt uzyskania, jakby on sampowiedział.Jakież to smutne.Nikt nie odpowiedział.- Jakież to smutne - powtórzył do siebie Przybywój, nie mogąc po-wstrzymać rozjaśniającego mu twarz uśmiechu.Znowu nikt nie odpowiedział.Poganie patrzyli po sobie osowiali.Pozbawieni przywódcy, nie wiedzieli całkiem, co ze sobą zrobić.Nie wiedział tego także młody drużynnik.- Panie setnik? - odezwał się w końcu.- To i co teraz?- Co? Zwita już, czas by było coś zjeść - orzekł rzeczowo Przybywój,otrząsając się z rozmarzenia.- Zdaje się, że do skraju lasu tylko krok,a tam zaraz nasz zasiek.Setnik pieszczotliwie poklepał po pysku wierzchowca, którego przezcałą drogę prowadził za uzdę i podszedł do strzemienia, szykując sięwskoczyć na siodło.- Zbieramy się, Młody - zakomenderował, widząc, że podwładny, za-miast postępować z jego ślady, sterczy niczym słup, wpatrzony tępow stronę, z której nadeszli [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szamanka888.keep.pl