[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nigdy nie wiesz, czy będzie kwaśna czy słodka.Ale skórka zawsze przyciąga twoje oczy.Jeśli zaś idzie o moją gadkę.Hm, niby gdzie mam gadać, jak nie tu? - Człowieczek nieoczekiwanie przycisnął się do ramienia Ravaughana.- W domu.- W domu też gadam.Sam do siebie, ma się rozumieć, ale gadam - człowieczek zaśmiał się chrapliwie i położył owoc na ławce, prawie na wprost swojej przekrzywionej głowy.- Widzi pan, ja też jestem samotny.Czasami powiem coś do dziewczyny, która przynosi mi jedzenie, ale nie za często.W sklepie mnie zbywają.Dozorca mnie unika.No to przychodzę do kościoła, bo gdzie mam spotkać dobrego rozmówcę, jak nie tu? Ale wie pan, że i w kościele nie idzie? Każdy mówi, żebym siedział cicho.Chociaż pan jest w porządku.Nie uciekł pan od razu.Ravaughan zaklął w myślach, miał właśnie w planie ucieczkę.Zawód nauczył go tolerancji i szacunku do chorych psychicznie, ale, na Boga, w kościele chciał odpocząć.Co za pech.Niezręcznie tak wyjść.W końcu tylko się przysiadł, nie mogę go karać.- Panie kochany.Fajne pan masz włosy - przemówił garbus od rzeczy.-I płaszcz też w porządku.Pan to pewnie ma z kim rozmawiać, co?- Powiem szczerze: cierpię na nadmiar rozmówców - odrzekł, nie patrząc mu w oczy.Człowieczek zakaszlał:- Coś takiego! To czemuś sam tu przyszedł? Ucieka pan przed ludźmi, czy oni gonią pana?- Obie wersje są prawdopodobne - warknął Ravaughan przez zduszoną krtań.- Ach, tak - zabębnił garbus długimi, węźlastymi palcami po obrysowanym blacie kościelnej ławy.- Zmęczyło pana życie.Rozumiem.Życie może zmęczyć.Jest jak film, w którym nazbyt wielu pragnie odgrywać główne role, a nikt nie chce być statystą.Tu się chyba kryje prawda o życiu.Ale powiem panu coś na pocieszenie.W zaufaniu, ma się rozumieć.Zanim Ravaughan zdołał poczynić unik, ręka garbusa sięgnęła pod mankiet jego płaszcza i na chwilę podciągnęła go w górę tak, że uwidocznił się cyferblat zegarka.- Już za dwadzieścia osiem dwunasta - ucieszył się garbus.- Jest dobrze, mój drogi.Za dwadzieścia osiem minut będzie tu ślub.Zobaczymy piękną parę młodych ludzi, którzy wstąpią w związek małżeński.Będą mieć czyste, jasne twarze, a zapewniam też pana, że w ich sercach nie znajdzie pan ani śladu benzyny bezołowiowej.Nie wie pan, o czym mówię? Takie kiepskie porównanie, mam do niego słabość.To będzie prawdziwa miłość.Książkowa.Ravaughan uznał, że dłużej nie zdoła temu sprostać.- Do widzenia.- Był po męczącym dwudniowym dyżurze, a przed sobą miał jeszcze sprawy na poczcie, sąd i konsultacje w klinice hematologicznej.- Źle pan trafił.Śluby to nie moja specjalność.Wychodząc z ławy, usłyszał smutny głos garbusa:- Szkoda.Miło się z panem gawędziło.Proszę częściej wpadać.Gdyby co, wie pan już, gdzie mnie szukać.Często tu bywam.- Dobra.Ravaughan ogarnął człowieczka krótkim spojrzeniem i ruszył do wyjścia.Na zewnątrz przystanął.Sznur samochodów pędził LowskyMiko w kierunku sinego od smogu wiaduktu, obok holo gigantycznej sowy, które zdobiło narożny budynek poniżej.- Cholerny dzień - zaklął.- Jeszcze tyle spraw do załatwienia.-I poszedł w kierunku zaparkowanego samochodu.Trzydzieści dwie sekundy później pędził pod hologramem sowy w kierunku kuli smogu w dole Lisesii.Trzydzieści trzy sekundy później obudził się na plastykowej pryczy, na II poziomie transportowca „Easylmagines", który krążył po orbicie Marsa.Tricular będzie mnie trzymał w swojej wszechmocnej łapie, dopóty nie zyska pewności, że się nie domyśliłem.On nie będzie ryzykował.Będzie mnie bez końca wypytywał i sprawdzał, czy zapamiętałem twarz cholernego Raultrica.Muszę to udźwignąć.Muszę być cierpliwy, żeby później przejrzeć jego prawdziwe plany.Następny dzień Ravaughan spędził, wędrując po transportowcu.Pokonywał labirynty korytarzy przedzielone prostokątnymi śluzami i walczył z tępym bólem mięśni nóg.Szczególnie męczące były nieustanne przykurczę łydek.Zesztywniałe pasma ścięgien sprawiały, że kiedy starał się biec, czuł się jakby ktoś złośliwy podmienił mu dolne kończyny na szczudła.Uparcie, borykając się z ciałem, zmierzał dalej.Nie było innego wyjścia.Nikt go nie zatrzymywał.Miał swobodny dostęp do większości poziomów; było to zgodne z zaleceniami rehabilitujących go speców.Uznali, że terapia ruchowa to najlepsza forma integrowania ośrodkowego układu nerwowego z resztą ciała.Nie wszystko wychodziło jak należy.Kiedy myślał, żeby skręcić w prawo, dreptał w lewo, kiedy próbował sięgać po ligninę do kieszeni dresu, pochylał się i sprawdzał przylepce butów.Czasami bał się, że uszkodzili go poważniej niż sami przypuszczali.Łapał się na obcych myślach, wspominał wydarzenia, które w jego życiu nigdy nie miały miejsca.Niekiedy nie potrafił rozpoznać czy to rzeczywiście on czy tylko zapis umarłego Rizzalda D'Artio.Strach potęgowały pomyłki układów motorycznych.Im więcej się bał, tym bardziej chaotycznie przychodziło mu realizować pomyślane wcześniej czynności.Zaczynał się też usztywniać.Objawiało się to natręctwami.Kiedy nawet udawało mu się zrobić to, co chciał, powtarzał czynność w obawie, iż się pomylił.- Nie jest dobrze - mruczał, schodząc z roweru treningowego.- Spieprzyli mi mózg.Rozpędził się teraz ciasnym, łukowatym korytarzem na poziomie D, najwyższym, jaki dotąd osiągnął.W przeciwieństwie do innych miejsc, nie spotkał tu żadnego człowieka ze stałej załogi.Słyszał tylko stukot własnych butów, ucichły natomiast odgłosy rozmów, szum maszyn, terkot pracujących procesorów.Biegł, sapiąc chrapliwym, płytkim oddechem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szamanka888.keep.pl