[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Po paru minutach przeszła do biura Jane Grey.Zamknęła za sobą drzwi.– Jane, wiesz coś o układach między Hurdem Wallace’em a jego byłą żoną?– Tylko tyle, że go nienawidzi.Podczas sprawy rozwodowej zachowywała się jak wariatka.– Więc jest mało prawdopodobne, żeby potwierdziła jakąś wysmażoną przez niego historyjkę.– Zupełnie nieprawdopodobne.– Pamiętasz sprawę włamania do jej domu?– O tyle, o ile.Złodzieje ukradli trochę pieniędzy i pistolet, ale nie wzięli telewizora, stereo ani biżuterii.Zrobiła, zdaje się, raport dla celów ubezpieczeniowych.– Jane uśmiechnęła się złośliwie.– Hurd miał szczęście, że skradziono jej pistolet.Mogłaby go użyć przeciwko niemu.Holly wróciła do biura i zadzwoniła do reporterki.Nie paliła się do tej rozmowy.– Witamy w Orchid Beach – zaczęła dziennikarka.– Dziękuję, pani Martin.– Proszę mi powiedzieć, o czym strony rozmawiały przy stole sędziny?– Niestety, nie mam pojęcia.– Uważa pani, że aresztowaliście właściwego człowieka?– Tak, ale zaszkodził nam fakt, że Sweeney posiadał broń innego typu.– Myśli pani, że Sweeney jest niewinny?– Wstrzymam się od wyrażania opinii na ten temat.Powiem tylko, że nie mamy wystarczających dowodów, by jednoznacznie orzekać o jego winie.Jeszcze coś? Mam dużo pracy.– Czy są jakieś nowe wiadomości o stanie zdrowia komendanta?– Jak do tej pory nie.– Czy komendant Marley będzie w stanie wskazać sprawcę zamachu na swoje życie?– Wydaje się to mało prawdopodobne.Będziemy musieli wyjaśnić tę sprawę, prowadząc rzetelne policyjne śledztwo.– Chciałabym przeprowadzić z panią wywiad.– Może za jakiś czas.Chyba pani rozumie, że teraz jestem bardzo zajęta.– Zadzwonię za parę tygodni.– Tak będzie zdecydowanie lepiej.Do widzenia.– Holly odłożyła słuchawkę.Miała przeczucie, że Sweeney jest niewinny, ale nie mogła polegać na intuicji.Postanowiła z nim porozmawiać.16Holly pojechała na południe trasą AlA.Zwolniła w miejscu, gdzie znaleziono Cheta Marleya.Między szosą a ogrodzeniem przyległej parceli rozciągało się dobre piętnaście metrów gęstej murawy.Ten, kto postrzelił Cheta, rzucił pistolet za siatkę.Dlaczego? Czemu go nie zabrał albo, jeszcze lepiej, nie zostawił na miejscu? Przejechała kolejne sto metrów i zobaczyła przerwę w ogrodzeniu.Na trawie były odciśnięte ślady opon, wiodące w krzaki.Skręciła i wjechała w lukę.Daisy węszyła przez otwarte okno.Wyboista droga prowadziła przez gęste zarośla.Wyglądało na to, że od dłuższego czasu nie przejeżdżał tędy żaden pojazd poza furgonem Sama Sweeneya.Furgon stał nieopodal, na prawo od ścieżki.Holly zatrzymała wóz przy nim.– Daisy, ty zostajesz.Ledwie wysiadła z samochodu, jej nozdrza zaatakował smród ludzkich odchodów.Sweeney najwyraźniej nie był skautem; nigdy nie nauczył się kopać latryny.Przedarła się przez kępę palmetto na polanę ocienioną przez wiecznie zielone dęby i wawrzyny.Sweeney i dziewczyna siedzieli przy ognisku, piekąc hot-dogi na patykach.Chłopak zerwał się na nogi.– O co chodzi?– Chcę z panem porozmawiać.– Jasne – mruknął.Dziewczyna wróciła do pieczenia hot-dogów.– Proszę mi pokazać swojego colta.– Nie mam go.Gliny musiały go zabrać, gdy przeszukiwały furgon.– Gdzie leżał?– W schowku na rękawiczki.– Ma pan inną broń palną?– Nie, proszę pani.– Pokręcił głową.– Tytko colta, i nie trzeba mi nic więcej.– Postąpi pan mądrze, nie zastępując go nowym – poradziła Holly.– Może ma pani rację.– Słyszałam pańskie zeznanie w sądzie.Czy coś pan pominął?– Nie, proszę pani.Odpowiedziałem na wszystkie pytania, jakie mi zadali.– A co z tymi, które nie padły?Spojrzał na nią koso.– Co ma pani na myśli?– Daj spokój, Sam – byłeś na tym terenie tamtej nocy.Złapałeś gumę w miejscu, gdzie później został postrzelony komendant, obozowałeś tu, jeździłeś w tę i z powrotem po AlA.Czy widziałeś coś, o co nikt cię nie zapytał?– Niczego nie widziałem.– W porządku.A co słyszałeś?Wbił wzrok w trawę pod nogami.– Śmiało, Sam, to nie zostanie zaprotokołowane.– Wróciliśmy jakieś pięć minut przed tym, zanim to się stało.– Mów dalej.– Słyszałem, jak rozmawiają.Sprawiali wrażenie zdenerwowanych.– Ilu?– Dwóch, może trzech.Nic nie widziałem.Widzi pani, jakie gęste są te chaszcze – powiedział, wskazując w stronę drogi.Ma rację, pomyślała.Zarośla między miejscem, w którym stali, a drogą oddaloną o jakieś piętnaście metrów tworzyły mur.– Co mówili?– Nie mogłem zrozumieć, ale byli wściekli, wszyscy.Potem usłyszałem strzał.– Co zrobiłeś?– Nic.Nie wtykam nosa w sprawy, które kończą się strzelaniną.– Co było potem?– Usłyszałem, jak coś szeleści w krzakach, a potem upada na ziemię.Nie wiem dlaczego, pomyślałem, że to granat, i czekałem na wybuch.– To była beretta?– Tak, chyba tak.Znalazłem ją na drugi dzień.Ten, kto ją rzucił, naprawdę miał krzepę.Pistolet przeleciał nad krzakami.Gdyby wylądował w chaszczach, trzeba by piły łańcuchowej, żeby go wydostać.– Czy po znalezieniu broni sprawdziłeś magazynek? Brakowało naboi?– Nie, proszę pani.To znaczy, sprawdziłem magazynek, był pełen.Brakowało tylko naboju w komorze.– Ile strzałów słyszałeś?– Tylko jeden.– A potrafisz określić, z jakiej broni został oddany?– Raczej nie.Tak czy owak, nie ma co zgadywać.To musiał być ten smith and wesson.Miał rację.– Słyszałeś odjeżdżający samochód?– Tak.Usłyszałem trzask drzwi.– Ilu drzwi?– Dwojga.Pewnie to znaczy, że było ich dwóch.– Tak sądzę.Czy po hałasie silnika można było poznać rodzaj samochodu?– Warczał jak zwyczajny samochód – nie ciężarówka.Jak osobowy.Może sportowy.Wie pani, jak warczą sportowe samochody?– Na przykład ferrari?– Nie, znam ten dźwięk.Jak coś, co chciałoby być ferrari, rozumie pani? Coś tańszego.– W którą stronę odjechał?– Wydaje mi się, że zawrócił i pojechał na północ.– Jakie masz plany, Sam?– Plany? Nie mam żadnych planów
[ Pobierz całość w formacie PDF ]