[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Wiem na pewno tyle, że Carol ma kłopoty.Cholernie poważne kłopoty.- Nie tylko o Carol musimy się martwić.O nie obie - po­wiedziała Grace.- Obie? Masz na myśli dziewczynkę? Ale myślę, że to właśnie ona zamierza.- Tak.Zamierza zabić Carol.Ale to ona może zginąć.Tak jak przedtem.Wsiadła do samochodu i zatrzasnęła drzwi.- Jak przedtem? - spytał Paul.- Ja nie.- Spostrzegł za­krzepłą krew na jej ręce.- To powinien obejrzeć lekarz.- Nie ma czasu.- Co tu się, do diabła, dzieje? - dopytywał się.Lęk o Ca­rol powodował rozdrażnienie.- Wiem, że coś dziwnego, ale na Boga, co?- Ja wiem - powiedziała.- Właściwie wiem o wiele wię­cej, niżbym chciała.- Jeśli wiesz cokolwiek, co ma sens, cokolwiek konkret­nego, powinniśmy wezwać gliniarzy.Oni zadzwonią do tam­tejszego biura szeryfa i spowodują, że szybko zostanie wysłana pomoc, szybciej, niż my tam dotrzemy.- To, co wiem, dla mnie jest konkretne i logicznie powią­zane - odparła Grace - ale nie sądzę, by policja podzielała mój pogląd.Pomyślą, że jestem głupią, sklerotyczną starusz­ką, którą najlepiej zamknąć w pewnym miłym, bezpiecznym miejscu.Albo po prostu mnie wyśmieją.Pomyślał o poltergeiście, o waleniu siekierą, rozłupanych drzwiach, poruszających się figurkach, przewróconych krze­słach.- Taak.Wiem dokładnie, co masz na myśli.- Musimy sami się z tym uporać.Zbierajmy się.Wszyst­ko opowiem ci po drodze.Gdy pomyślę, co może wydarzyć się w górach, każda zmarnowana minuta nie daje mi spokoju.Paul wyjechał tyłem na ulicę i skierował się do najbliższe­go zjazdu na autostradę.Potem nacisnął gaz i samochód po­mknął przed siebie jak rakieta.- Ile czasu trwa zwykle podróż do chatki? - spytała Grace.- Około dwóch godzin i piętnastu minut.- Za długo.- Będziemy szybciej.Wskazówka szybkościomierza dochodziła do stu dwu­dziestu kilometrów.ROZDZIAŁ 12Przywiozły wiele żywności w kartono­wych pudłach i skrzyniach.Przeniosły wszystkie pakunki do szafek i lodówki, zgadzając się, że nie zjedzą lunchu, nato­miast pozwolą sobie na godną obżartuchów kolację.- W porządku - rzekła Carol, wyjmując jakąś kartkę z jednej z szuflad kuchennych, oto co musimy zrobić, aby to miejsce nadawało się do zamieszkania.- Czytała po kolei.-Zdjąć plastikowe pokrowce z mebli; odkurzyć; wyszorować zlew w kuchni; posprzątać łazienkę; położyć pościel i koce na łóżkach.- I pani nazywa to urlopem? - spytała Jane.- Czy coś nie tak? Czy według ciebie nie jest to wystar­czająco atrakcyjny porządek dnia?- Przyprawia mnie o dreszcze.- Cóż, domek nie jest duży.Obie uporamy się z tym w ciągu godziny.Pracę przerwało im stukanie do drzwi.Był to dozorca, Vince Gervis.Wielki, brzuchaty mężczyzna o potężnych ra­mionach, olbrzymich bicepsach, dużych dłoniach i sympa­tycznym uśmiechu.- Właśnie robię obchód - powiedział.- Zobaczyłem pa­ni samochód.Chciałem się przywitać.Carol przedstawiła mu Jane jako swoją siostrzenicę (po­ręczne kłamstewko).Ucięli sobie grzecznościową pogawęd­kę, a potem Gervis zapytał:- Pani doktor Tracy, gdzie jest drugi doktor Tracy? Chciałbym i jemu złożyć wyrazy szacunku.- Och, jeszcze go nie ma.Przyjedzie w niedzielę, kiedy skończy ważną pracę, której nie mógł odłożyć.Gervis zmarszczył brwi.- Coś nie tak? - spytała Carol.- Cóż.planowaliśmy z żoną pojechać do miasta po zakupy, może pójść do kina, zjeść coś w restauracji.Robimy tak w każdy piątek, rozumie pani.Ale teraz.Poza panią i Jane nie ma tu żywej duszy.Może ktoś przyjedzie jutro, jak w każdą sobotę, jeśli pogoda będzie znośna.- Nie martw się o nas - odparta Carol.- Wszystko bę­dzie dobrze.Ty i Peg możecie jechać do miasta, tak jak pla­nowaliście.- Cóż.nie jestem pewien, czy to dobry pomysł, aby dwie panie zostały całkiem same na tym odludziu.O nie, wcale mi się to nie podoba.- Nikt nas tu nie będzie nachodził, Vince.Brama wjazdo­wa jest zamknięta i bez karty magnetycznej nikt przez nią nie wejdzie.- Każdy może wejść bez większego wysiłku.Carol potrzebowała kilku minut i wielu słów, żeby go przekonać, aż w końcu zdecydował się nie zmieniać planów na piątkowy wieczór.Niedługo po wyjeździe Vince’a zaczął padać deszcz.De­likatne stukanie milionów kropli uderzających o miliony sze­leszczących liści działało na Carol kojąco.Jane czuła się jednak nieswojo.- Nie wiem dlaczego - rzekła - ale ten odgłos każe mi myśleć o ogniu.płomieniach pożerających wszystko na swojej drodze i skwierczeniu, skwierczeniu.Deszcz zmusił Paula dojechania sześćdziesiątką, co i tak by­ło ryzykowne, biorąc pod uwagę warunki panujące na drodze.Wycieraczki na szybie uderzały jak metronom, a opony obracały się cicho po mokrej tłuczniowej nawierzchni.Dzień był pochmurny, a stawał się jeszcze bardziej ponu­ry.Miało się wrażenie, że to zmrok, a nie środek dnia.Wiatr zacinał deszczem, tworząc zasłony na zdradliwie mokrej jezd­ni, a przejeżdżające samochody wzbijały szarobrunatną błot­nistą zawiesinę.Mieli uczucie, jakby pontiac był stateczkiem żeglującym wśród odmętów ogromnego, zimnego morza, jedyną ciepłą, jasną plamką na bezkresnym obszarze.Grace powiedziała:- Nie uwierzysz w to, co mam ci do powiedzenia, ale mo­gę cię zrozumieć.- Po tym, co mi się dziś przydarzyło - odparł Paul - go­tów jestem uwierzyć we wszystko.A może właśnie poltergeistowi o to chodziło? - pomyślał.- Może chciał mnie przygotować na opowieść Grace? Wła­ściwie, gdyby mnie nie zatrzymał, wyszedłbym z domu, za­nim się zjawiła.- Postaram się mówić jak najbardziej zrozumiale - po­wiedziała Grace.- Ale to wcale nie jest prosta i jasna sprawa.- Tuliła swoją rozoraną lewą dłoń w prawej; krwawienie ustało, a rany zasklepiły się, zakrzepły.- Zaczyna się to wszystko w 1865 roku, w Shippensburgu, w rodzinie Havenswoodów.Paul rzucił jej przestraszone spojrzenie.Patrzyła prosto przed siebie na rozmokłą od deszczu oko­licę.- Matka nazywała się Willa Havenswood, a córka miała na imię Laura.Nie lubiły się specjalnie.Właściwie wcale się nie lubiły.Wina leżała po obu stronach, a powody ich skłócenia nie są ważne.W przeciwieństwie do tego, że pewnego wiosennego dnia Willa posłała Laurę do piwnicy, żeby zrobi­ła wiosenne porządki, aczkolwiek świetnie wiedziała, że dziewczynka śmiertelnie boi się tam wchodzić.Rozumiesz, taka kara.I kiedy Laura była w piwnicy na dole, na piętrze wybuchł pożar.Znalazła się w potrzasku i spaliła.Umierając, musiała obwiniać matkę za to, że wpędziła ją w pułapkę.Mo­że nawet podejrzewała Willę o zaprószenie ognia, co nie by­ło zgodne z prawdą [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szamanka888.keep.pl