[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Co byś powiedział o lasku za starymi hangarami.- Ale ja powinienem wrócić i sprawdzić, co Steve i Betty tam knują.- Za kwadrans w lasku!To było polecenie, a Galeni znany był ze swej gorliwości.Na wszelki wypadek jeszcze raz próbował połączyć się z gabinetem biologicznej odnowy Bernsteina.Tym razem numer był zajęty.Greenson wolno naciągał dres.Dwa razy złapał się na machinalnym sięganiu do kieszeni.Cóż za nawyk.Przecież palenie rzucił przed ponad pół rokiem.Z trudem panował nad nerwami.Po raz pierwszy w życiu, on, weteran wojny wietnamskiej, szef Tajnych Operacji NASA znajdował się w tak nieprzyjemnej sytuacji.Wiedział już, że może spodziewać się odwołania.Z lotniskowca otrzymał poufną wiadomość od starego przyjaciela, komandora Cookinghama, że jego następca wyleciał już z Waszyngtonu.Czy jednak miało skończyć się tylko na odwołaniu? Znał Harrisa, zdołał przyjrzeć się Mendezowi.Na wyspie pozostało zaledwie kilku jego ludzi, którzy nie mieliby żadnych szans w ewentualnym starciu z bandą czarnych najemników Mendeza.A Delhorse to nie był ktoś, kto nadawałby się na administratora obiektu, to był morderca.Z szafki wyciągnął swoją starą, poczciwą berettę.Przeładował.Komputer po wprowadzeniu hasła wyrzucił następną porcję informacji od Robbinsa:CIESZĘ SIĘ, ŻE POSIADACIE JUŻ DYSKI.KOLEJNY ETAP TO SKONTAKTOWANIE SIĘ Z LECLERKIEM.- Ależ on ma permanentą delirkę - jęknęła Betty.JEGO PERMANENTNY STAN UPOJENIA ALKOHOLOWEGO JEST W DUŻEJ MIERZE SYMULACJĄ.-Cliff wydawał się odgadywać ich wątpliwości.- PRZEWIDUJĄC TAKI ROZWÓJ WYPADKÓW, OBSADZIŁEM PIERRE'A W ROLI SFRUSTROWANEGO PIJACZKA.MUSICIE GO ODSZUKAĆ, PONIEWAŻ TYLKO ON WIE, JAK WYKORZYSTAĆ MODUŁ X.- A cóż to takiego?- I JESZCZE JEDNO, WŁAŚCIWIE POWINIENEM OD TEGO ZACZĄĆ.UWAŻAJCIE NA GALENIEGO, UWAŻAJCIE NA ZDRAJCĘ.- Umberto? - wykrztusiła Betty i aż usiadła.- Profesor zdrajcą, to przecież niemożliwe!Steve popatrzył na zegarek.- Miał wrócić po pięciu minutach, a upłynęło już pół godziny.Jak myślisz, gdzie on teraz przebywa? I jaki zestaw lekarstw nam przygotowuje?Spuściła głowę, milczała.Na żwirze zachrzęściły buty zairskich najemników.VIIMario Mendez uważał się za człowieka rozsądnego i wypranego z emocji.Całe swoje życie poświęcił karierze i wiedział, że najważniejsze to zachowanie w każdej sytuacji zimnej krwi.Wierzył, że sukcesem polityka jest doprowadzenie do sytuacji, w której interesy osobiste i interesy kraju będą tożsame.Dotąd mu się to udawało.Stanom Zjednoczonym również.Ale sprawa „Serialu wszech czasów", jak ochrzcił ją w duchu, zachwiała ustalonymi schematami.Na samą myśl o możliwych komplikacjach dostawał zawrotu głowy.Jedne posunięcia wymagały następnych.Skala trudności stale rosła.Zanim zdecydował się uśmiercić Robbinsa, miał jeszcze pewne pole manewru.Ale teraz? Co gorsza, przy całej swojej bezwzględności nie był przekonany, czy podjął tę decyzję samodzielnie.Kim był ten drugi, panoszący się w nim coraz pewniej? Daleki od snucia fantastycznych hipotez, swoje zwidy, sny traktował jako przejaw pewnych uzdolnień parapsychologicznych, a głos jako element podświadomości.Uważał ciągle, że ze wszech miar korzystna dla nich choroba prezydenta była tylko szczęśliwym (choć nieszczęśliwym) zbiegiem okoliczności.Chociaż.Nigdy nie prowadził takich doświadczeń.Usiadł wygodnie w fotelu, przymknął oczy i usiłował przypomnieć sobie charakterystyczną postać Malinsky'ego.Prezydenckiego ochroniarza nie znosił od dawna i kiedy w wyobraźni zobaczył potężną klatę piersiową, zadygotał ze złości.„Chłopak z Chicago" szedł swoim charakterystycznym kołyszącym się krokiem marynarza po korytarzu drugiego piętra w kierunku stromych schodów.Z każdą chwilą widział go coraz bardziej wyraziście.Pierwszy schodek.Potknij się, sukinsynu!Malinsky niósł przed sobą cały stos akt i nie dostrzegł na schodach gumowej kostki pozostawionej przez jednego z prezydenckich buldogów.Poślizgnął się, poleciał twarzą w dół.Na barierkę! - koncentrował się Mario.- Wyłamie ją, na ba.Zabrzęczał telefon! W mgnieniu oka stan koncentracji prysł.Wściekły, chwycił słuchawkę.Nikt się jednak nie odezwał.Po wysiłku odczuwał okropny ból głowy.Nawet nie mógł marzyć o powrocie w myślach na klatkę schodową.Skorzystał z interkomu.- Jest u was Stan? - zapytał w biurze ochrony.- Za trzy minuty, panie doktorze - odpowiedział któryś z „goryli".- Bandażują mu właśnie stopę.- Stało się coś?- Skręcił nogę na schodach!Oprócz głowy rozbolały go również nogi.Korzystając, że nikt go nie widzi, zrzucił lakierki.Potem podkusiło go, by zdjąć również skarpetki.Do licha! Dlaczego jego kończyny wyglądały tak dziwnie? Zawsze silnie owłosione, teraz zdawały się być kosmate w czwórnasób, jednocześnie Podeszwa stała się zaskakująco nieelastyczna i chłodna.Mam halucynacje - pomyślał.- Powinienem wziąć jakieś proszki i się położyć.Chciał wezwać sekretarkę, ale odezwał się telefon, Dzwonił generał Harris.- Świetnie, że telefonujesz - ucieszył się Mario.-Mam nadzieję, że spotkamy się jeszcze przed zaprzysiężeniem Brentwooda.- Dzwonię właśnie w tej sprawie! Wyobraź sobie, Jim Hensey.- Nie żyje!?- Wręcz przeciwnie, nagle odzyskał przytomność.Zdziwił się, że jest w szpitalu i zapytał, co z raportem ministra skarbu? Nie miał pojęcia, co z nim się działo przez tyle godzin.Był głodny.- Przecież lekarze mówili o śmierci klinicznej.- Telefonuję z sali obok.Jim wygląda na najzdrowszego w świecie.Zażądał, żeby natychmiast przewieziono go do Białego Domu.- Zaraz przyjadę do szpitala!- To już możesz nas tu nie zastać.Jim, mimo protestów lekarzy, wstał z łóżka i włożył ubranie.- Cholera!Mendez odłożył słuchawkę i przymknął oczy.Usiłował przywołać w wyobraźni twarz prezydenta.Nie mógł! Tym bardziej, że za każdym silniejszym zmrużeniem powiek w jego mózgu pojawiała się gęba rudowłosego, piegowatego mężczyzny powtarzającego z naciskiem:- Umrzesz, Mario, niestety nie ma dla ciebie ratunku!- Zobaczymy, marchewo! Co możesz mi zrobić? Przecież ty już nie żyjesz! Jak ci tam w piekle? Co?Robbins zaczął się bezgłośnie śmiać.Mendez usiłował mu w tym przeszkodzić, pochwycił jego spojrzenie i zakleszczywszy się mentalnie, zwarł się z Cliffem tak silnie, że aż słychać było nieomal skwierczenie szarych komórek.Doradca nie wytrzymał pierwszy.Krzyknął i otworzył oczy.Zetknął się ze wzrokiem młodej sekretarki, która wbiegła do gabinetu i zobaczyła szefa siedzącego na biurku, bez butów i skarpetek.- Nic się nie stało, Sue, nic się nie stało! - powtórzył parę razy, zastanawiając się, czy pracownica zauważyła, że ze strachu szczękają mu zęby.Patrol minął bungalow nie wchodząc do środka.Steve i Betty popatrzyli na swoje przerażone miny i wybuchnęli śmiechem.- Przeraziłam się jak dziecko! - powiedziała lekarka.Podeszła do Rossnera i objęła go.Przytulił ją po ojcowsku.Jej ciepło ogarnęło go całego.- Ach, Steve, jaka jestem kretynka! - szepnęła.Przez grzeczność nie zaprzeczył
[ Pobierz całość w formacie PDF ]