[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nawet na Ziemi gospodarka rolna była już tylko ulubionym hobby bądź snobizmem nakazującego zaopatrywać się w żywność egzotyczną, bardzo luksusową.Ale gotów był przysiąc: to są pola - czekające na ziarno, bezbłędnie przygotowane.Dotychczas nie wiedział, że gleba może być tak czysta: każdy kwadrat pokrywała wielka płachta z twardego przezroczystego plastyku.Spróbował przeciąć ten plastyk, żeby wziąć próbkę gleby, ale zdołał ledwie zadrapać nożem jego powierzchnię.Dalej w głębi lądu ciągnęły się inne pola; na wielu z nich stały skomplikowane konstrukcje z prętów i drutów, przypuszczalnie do podpierania pnączy.Wyglądały ponuro i bezbarwnie jak bezlistne drzewa w środku zimy.Ta zima, którą one znały, musiała być rzeczywiście długa i straszna, a teraz kilka tygodni ciepłego blasku może miało byćjedynie interludium przed jej rychłym powrotem.Nie wiedząc dlaczego, nagle zatrzymał się, żeby spojrzeć uważniej na ten metalowy labirynt.Najwidoczniej machinalnie chłonął wszystkie szczegóły wokół siebie i raptem, też machinalnie, dostrzegł w fantastycznie obcym krajobrazie coś jeszcze bardziej fantastycznego.Pośrodku jednego z okratowań z drutu i prętów jaśniała oddalona może o ćwierć kilometra kolorowa plamka.Mała i niepokaźna, wcale nie rzucała się w oczy; na Ziemi nikt nie zwróciłby na nią uwagi.A przecież niewątpliwie zauważył ją tutaj właśnie dlatego, że przypominała mu Ziemię.Nie zameldował o tym Kontroli na Piaście, dopóki nie upewnił się, że to nie pomyłka i nie złuda, wywołana samym pobożnym życzeniem.Dopiero gdy podszedł na odległość kilku metrów, wiedział niezbicie, że to wtargnęło w jałowy, aseptyczny świat Ramy nieproszone.Otóż u skraju ramiańskiego lądu południowego rozkwitał swoją samotną wspaniałością kwiat.Gdy podszedł jeszcze bliżej, zobaczył, że coś tu jest nie tak, jak być powinno.W plastykowej płachcie, przypuszczalnie chroniącej warstwę gleby przed zanieczyszczeniem ze strony jakichś niepożądanych form życia, widniała dziura.Z rozdarcia sterczała zielona łodyga grubości ludzkiego małego palca, pnąca się w górę po kracie.Na wysokości metra od gruntu wybuchała pękiem rozwiniętych sinych liści, mających bardziej kształt piór niż liście jakiejkolwiek znanej Jimmy'emu rośliny.Na poziomie jego oczu kończyła się czymś, co zrazu można by uznać za pojedynczy kwiat.Teraz jednak stwierdził bez zdziwienia, żę są to trzy kwiaty, jeden przy drugim.Płatki, a raczej jaskrawe rurki długości około pięciu centymetrów - co najmniej po pięćdziesiąt ich w każdym z tych kwiatów - lśniły takim metalicznym błękitem, fioletem i zielenią, że wydawały się raczej skrzydłami motyla niż czymkolwiek z królestwa roślin.Jimmy, który właściwie pojęcia nie miał o botanice, zdumiał się, że brak tu bodaj śladu cech normalnych kwietnych płatków bądź pręcików.Może podobieństwo do ziemskich kwiatów jest tylko przypadkowe? Może to coś bardziej zbliżonego do koralowca? W każdym razie chyba z tego wynika, że istnieją w Ramie jakieś stworzonka sprowadzone drogą powietrzną, żeby służyć jako czynniki użyźniające albo jako pożywienie.Nieważne zresztą.Cokolwiek powiedzieliby o tym naukowcy, dla Jimmy'ego to był kwiat.Dziwne, zgoła nie w stylu ramiańskim cudo, kwitnące sobie wśród metalowej martwoty, przypominało mu o wszystkim, czego nie miał zobaczyć już nigdy.Zapragnął więc ten kwiat zerwać.Nie była to taka prosta sprawa.Dzieliła go od kwiatu odległość ponad dziesięciu metrów i kratka z cienkich pręcików, które układały się w sześciany o czterdziestocentymetrowych bokach.Jimmy jednak nie latałby na rowerach powietrznych, gdyby nie był smukły, giętki.Wiedział, że jakoś przeciśnie się przez te odstępy w kracie.Ale powrót stamtąd będzie o wiele trudniejszy - za ciasno, żeby się odwrócić, trzeba by wycofać się tyłem.Kontrola na Piaście wyraziła zachwyt wobec jego odkrycia, gdy już je opisał i sfotografował z każdej strony.Bez żadnego sprzeciwu przyjęto jego decyzję:- Idę po ten kwiat.Zresztą sprzeciwów wcale się nie spodziewał; mógł robić ze swoim życiem, co tylko chciał, bo teraz było jego wyłączną własnością.Rozebrał się do naga, chwycił za te gładkie metalowe pręty i zaczął się wczołgiwać w okratowanie.Ciasno diabelnie: czuł się jak więzień uciekający przez okienko celi.Wreszcie wcisnął się cały i zanim ruszył dalej, spróbował dla sprawdzenia wycofać się z powrotem.Szło mu to znacznie gorzej, bo musiał teraz inaczej naprężać ręce, żeby się odpychać, a nie wciągać, ale i tak nie było obawy, że zostanie bezradny w tej pułapce.Z natury czynny i impulsywny, nigdy nie bawił się w rozmyślania.Toteż gdy wił się mozolnie przez wąski korytarz z prętów, nie tracił czasu na roztrząsanie pobudek swojej donkiszoterii.Dotychczas kwiaty w ogóle mogły dla niego nie istnieć, a tu nagle marnuje resztki energii, żeby zerwać kwiat.Istotnie to był okaz niezwykły, przedstawiający nieoszacowaną wartość naukową
[ Pobierz całość w formacie PDF ]